Moskiewski hotel “Rossija” jest największy w Europie. Ma pięć tysięcy siedemset trzydzieści osiem łóżek i dziesięć mil korytarzy, nie ma natomiast klimatyzacji.
Jasif Hasan spał bardzo źle. Łatwo było powiedzieć: “Fedaini powinni uprowadzić statek, zanim dobierze się do niego Dickstein!” Im dłużej myślał, tym większe ogarniało go przerażenie.
Organizacja Wyzwolenia Palestyny nie była w roku 1968 instytucją tak spoistą politycznie, jak pragnęła jawić się światu. Nie była nawet luźną federacją współdziałających ze sobą ugrupowań. Przypominała raczej klub dla ludzi o wspólnych zainteresowaniach: klub reprezentował wprawdzie swoich członków, ale nie miał na nich żadnego wpływu. Poszczególne grupki partyzanckie przemawiały za pośrednictwem OWP jednym głosem, lecz nie działały i nie potrafiły działać jak jedna organizacja. Mówiąc zatem, że fedaini przeprowadzą taką czy inną operację, Mahmud deklarował wyłącznie gotowość własnej grupy. Co więcej, w tym przypadku ubieganie się o współpracę OWP świadczyłoby o braku rozwagi. Egipcjanie wspierali wprawdzie organizację pieniędzmi, sprzętem i gościną, ale jednocześnie poddawali ją intensywnej infiltracji: pragnąc zachować coś w sekrecie przed władzami krajów arabskich, należałoby trzymać to w tajemnicy przed OWP. Oczywiście po akcji, kiedy prasa światowa zbiegnie się, aby obejrzeć zdobyty statek i jego atomowy ładunek, Egipcjanie wszystkiego się dowiedzą i pewnie odgadną, że fedaini rozmyślnie pokrzyżowali im szyki. Mahmud będzie jednak udawać niewiniątko i w końcu także Egipcjanie dołączą się do chóru pochwał, które fedaini zbiorą za udaremnienie izraelskiego aktu agresji.
Tak czy inaczej, Mahmud wierzył, iż da sobie radę bez pomocy innych. Jego grupa miała najlepsze kontakty poza Palestyną, najlepszą europejską strukturę organizacyjną i mnóstwo pieniędzy.
Mahmud przebywał obecnie w Benghazi, czarterując statek, a jego międzynarodowa brygada zjeżdżała się z rozmaitych zakątków kuli ziemskiej.
Decydujące zadanie spoczywało jednak na barkach Hasana: jeśli fedaini mają dotrzeć do “Coparellego” przed Izraelczykami, Jasif musi ustalić z dużą dokładnością, gdzie i kiedy odbędzie się akcja Dicksteina. Do tego potrzebował pomocy KGB.
Wobec Rostowa czuł się teraz bardzo nieswojo. Przed wizytą u Mahmuda mógł w siebie wmawiać, że pracuje dla dwóch organizacji, które łączy wspólny cel. Teraz był po prostu agentem, który tylko udaje, że pracuje dla Egipcjan i KGB, a w istocie sabotuje ich plany. Czuł się inaczej – trochę jak zdrajca – i żywił obawę, że Rostow dostrzeże w nim tę zmianę.
Kiedy Hasan przyleciał do Moskwy, Rostow też poczuł się trochę nieswojo. Powiedział, że ma zbyt ciasne mieszkanie, aby móc Hasanowi zaproponować gościnę, jakkolwiek ten doskonale wiedział, że reszta rodziny przebywa na wakacjach. Wyglądało na to, że Rostow coś ukrywa. Hasan podejrzewał romans i zrozumiałą niechęć do dzielenia tajemnicy z kolegą.
Po niespokojnej nocy w hotelu “Rossija” Hasan spotkał się z Rostowem w gmachu KGB przy obwodnicy moskiewskiej, w gabinecie szefa Rostowa, Feliksa Woroncowa. Tu też coś wisiało w powietrzu. Obaj mężczyźni kłócili się ze sobą i choć przerwali spór, gdy tylko wszedł Hasan, wyczuwało się ciężką atmosferę milczącej wrogości. Hasan jednak, zajęty bez reszty swoimi potajemnymi działaniami, nie zwracał uwagi na ich wzajemne rozgrywki.
Usiadł.
– Coś nowego?
Rostow i Woroncow popatrzyli na siebie. Rostow wzruszył ramionami, a Woroncow powiedział:
– Na “Strombergu” zainstalowano bardzo silny radionadajnik. Statek opuścił już suchy dok i zmierza na południe przez Zatokę Biskajską. Przypuszczalnie do Hajfy, żeby wziąć na pokład załogę złożoną z agentów Mosadu. Sądzę, że możemy być zadowoleni z naszych działań rozpoznawczych. Operacja wchodzi teraz w fazę konkretnych posunięć. Nasze zadanie nabiera charakteru nakazu, a nie opisu.
– Tu, w Centrali, wszyscy mówią w taki sposób – powiedział Rostow uszczypliwie. Woroncow obrzucił go wściekłym spojrzeniem.
– Jakich posunięć? – zapytał Hasan.
– Rostow jedzie do Odessy, gdzie zaokrętuje się na polski statek handlowy “Karolinka” – odparł Woroncow. – To z pozoru zupełnie zwyczajna jednostka, ale rozwija wielką szybkość i ma pewne specjalne wyposażenie – korzystamy z niej dość często.
Rostow, z wyrazem lekkiego niesmaku na twarzy, gapił się w sufit. Hasan domyślał się, że nie chce wtajemniczać Egipcjan we wszystkie szczegóły; być może o to właśnie posprzeczał się z Woroncowem.
– Pańskie zadanie polega na tym – ciągnął Woroncow – aby dostać się na statek egipski i spotkać się z “Karolinką” na Morzu Śródziemnym.
– A potem? – zapytał Hasan.
– Potem poczekamy, aż Tyrin na pokładzie “Coparellego” poinformuje nas o akcji Izraelczyków. Powie również, czy przeniesiono uran z “Coparellego” na “Stromberga”, czy też ładunek popłynie do Hajfy na “Coparellim”.
– A potem? – nie dawał za wygraną Hasan.
Woroncow zaczął coś mówić, ale Rostow go uprzedził.
– Chcę, żebyś sprzedał Kairowi historyjkę – zasłonę dymną – powiedział do Hasana. – Chcę, by twoi sądzili, że nie wiemy jeszcze o “Coparellim”; że orientujemy się wprawdzie, iż Izraelczycy szykują coś na Morzu Śródziemnym, ale wciąż usiłujemy ustalić, co.
Hasan przytaknął, zachowując kamienny wyraz twarzy. Musiał wiedzieć, na czym polega plan, a Rostow nie chciał go wtajemniczać.
– Zgoda – oświadczył – tak właśnie to przedstawię… jeśli wy mi powiecie, co zamierzacie zrobić.
Rostow spojrzał na Woroncowa i wzruszył ramionami. Woroncow rzekł:
– Po uprowadzeniu “Karolinka” skieruje się wprost na ten statek Dicksteina, który będzie miał na pokładzie uran. “Karolinka” staranuje ten statek.
– Staranuje!?
– Pański statek będzie świadkiem kolizji, zamelduje o niej, podkreślając, że załogę stanowili Izraelczycy i że ładunkiem jest uran. Kolizja stanie się przedmiotem międzynarodowego śledztwa. Obecność na statku tak Izraelczyków, jak i skradzionego uranu zostanie ustalona ponad wszelką wątpliwość. Uran wróci do prawowitych właścicieli, Izraelczycy natomiast okryją się hańbą.
– Izraelczycy będą walczyć.
– Tym lepiej – powiedział Rostow. – Załoga twego statku będzie widzieć, że nas zaatakowali, i pomoże ich odeprzeć.
– To dobry plan – stwierdził Woroncow. – Bo prosty. Trzeba tylko doprowadzić do zderzenia, reszta nastąpi automatycznie.
– Tak, do dobry plan – zgodził się Hasan. Idealnie odpowiadał zamierzeniom fedainów. W przeciwieństwie do Dicksteina, Hasan wiedział o obecności Tyrina na pokładzie “Coparellego”. Uprowadziwszy “Coparellego” i schwytawszy Izraelczyków w potrzask, fedaini mogą cisnąć do morza Tyrina razem z jego aparaturą i wówczas Rostow nie zdoła ich zlokalizować. Lecz Hasan musiał wiedzieć, gdzie i kiedy Dickstein zamiera przeprowadzić operację, aby fedaini mogli opanować statek wcześniej.
W gabinecie Woroncowa było bardzo gorąco. Hasan podszedł do okna i popatrzył na jadące obwodnicą samochody.
– Musimy wiedzieć dokładnie, gdzie i kiedy Dickstein uprowadzi “Coparellego” – powiedział.
– A to dlaczego? – zapytał Rostow, rozkładając szeroko ręce. – Mamy Tyrina na pokładzie “Coparellego” i radionadajnik na “Strombergu”. Wiemy cały czas, gdzie przebywają oba te statki. Wystarczy, że będziemy trzymać się w pobliżu i w odpowiednim momencie wkroczymy do akcji.
– Mój statek w decydującym momencie musi znajdować się we właściwym rejonie.
– Więc trzymaj się “Stromberga”, pozostając tuż za horyzontem… możesz odbierać jego sygnał radiowy. Albo utrzymuj łączność ze mną na “Karolince”. Albo rób jedno i drugie.
– A jeśli radionadajnik nawali, a Tyrin zostanie odkryty?
– Jest to takie samo ryzyko, jak groźba ujawnienia naszych zamierzeń, gdybyśmy ponownie zaczęli śledzić Dicksteina… zakładając, że go zdołamy odnaleźć – powiedział Rostow.
– Ale to spostrzeżenie było słuszne – stwierdził Woroncow.
Teraz z kolei Rostow popatrzył nań z wściekłością. Hasan rozpiął kołnierzyk.
– Czy mogę otworzyć okno?
– Te okna się nie otwierają – odrzekł Woroncow.
– Nie słyszeliście o klimatyzacji?
– Tu, w Moskwie?
– Przemyśl to – zwrócił się Hasan do Rostowa. – Chcę być zupełnie pewien, że przyskrzynimy tych ludzi.
– Przemyślałem – odparł Rostow. – Jesteśmy tak pewni jak tylko jest to możliwe w tych okolicznościach. Wracaj do Kairu, załatw statek i bądź ze mną w kontakcie.
Ty protekcjonalny sukinsynu, pomyślał Hasan. Do Woroncowa zaś powiedział:
– Dopóki nie wyeliminujemy tego marginesu niepewności, nie mogę z całkowitym przekonaniem powiedzieć swoim, że jestem zadowolony z planu.
– Zgadzam się z Hasanem – oświadczył Woroncow.
– Ja natomiast nie – odparł Rostow. – Ten plan został już zaaprobowany przez towarzysza Andropowa.
Aż do tej chwili Hasan sądził, że przeforsuje swoje stanowisko, skoro Woroncow, szef Rostowa, podzielał jego punkt widzenia. Wyglądało jednak, że wzmianka o szefie KGB przeważyła szalę: Woroncow robił wrażenie zastraszonego i Hasan znowu musiał ukryć swą desperacką niecierpliwość.
– Plan można zmienić – powiedział Woroncow.
– Tylko przy aprobacie towarzysza Andropowa – zareplikował Rostow. – A ja nie podpiszę się pod żadną zmianą.
Usta Woroncowa zacisnęły się w wąską linię. Nienawidzi Rostowa, pomyślał Hasan; tak samo, jak ja.
– Już dobrze, dajmy temu pokój – powiedział Woroncow. Przez cały czas swojej kariery w wywiadzie Hasan należał do organizacji profesjonalnych – Egipskiej Służby Wywiadowczej, KGB, nawet fedainów. Zawsze byli ci inni – ludzie doświadczeni i stanowczy, którzy dawali mu rozkazy, wskazówki, a w końcu brali ostateczną odpowiedzialność. Teraz, kiedy wychodził z gmachu KGB i zmierzał do hotelu, pojął, że jest zdany na własne siły… Bez niczyjej pomocy musiał odnaleźć człowieka wyjątkowo nieuchwytnego i sprytnego, a potem odkryć najściślej strzeżoną z jego tajemnic.
Przez kilka dni był w panice. Wrócił do Kairu, przekazał historyjkę Rostowa i wykonał jego polecenie – załatwił statek pod banderą egipską. Na myśl o problemie, który miał rozwiązać, czuł się tak, jakby stanął przed stromą skałą – nie można nawet zacząć się na nią wspinać, dopóki nie dostrzeże się przynajmniej pierwszego odcinka szlaku wiodącego na szczyt. Podświadomie jął szukać we własnej historii postaw i metod działania, które pozwoliłyby mu stawić czoło temu zadaniu, radzić sobie zupełnie samodzielnie. Musiał odbyć daleką wędrówkę wstecz.