Star odchodzi równie nagle, jak się pojawiła. Jonathan próbuje powiedzieć, jak mu przykro w związku z tą historią z rowerami, a wtedy Star całuje go w oba policzki, życzy miłego lata i wybiega z herbaciarni. Dzwoneczek nad wejściem dźwięczy jeszcze po zamknięciu drzwi. Jonathan zastanawia się, czy zrobił coś nie tak, ale nic mu nie przychodzi do głowy. Star nie wyglądała na urażoną. Wydawała się zadowolona. Jonathan wraca do college’u. Oszołomiony i radośnie podniecony. W połowie drogi przypomina sobie o krykiecistach i przyspiesza kroku. Dopiero w swojej kwaterze czuje się bezpiecznie.
Nazajutrz idzie do college’u Star, by zostawić dla niej liścik. Od portiera dowiaduje się, że panna Chapel wyjechała na wakacje i wróci do Oksfordu dopiero we wrześniu. Wiadomość wywołuje wstrząs. Jonathan czuje się dotknięty i oszukany. Star dała mu przedsmak czegoś i natychmiast to odebrała. Ciężkim krokiem wraca do Barabbas College i siada niepocieszony w ogrodzie. Patrzy, jak uczelniany żółw majestatycznie wędruje po trawniku. Tej nocy ma koszmarny sen. Prześladują go zawodnicy krykieta. Setki, legiony młodych mężczyzn w białych flanelach ścigają go po ulicach. Wizja jest wyjątkowo sugestywna i wraca w ciągu kolejnych nocy niczym wyświetlany na okrągło film grozy, który straszy i za dnia. Jonathan przestaje wychodzić na ulicę z obawy przed spotkaniem z Fender-Greene’em. Kiedy czuje, że stare kamienne mury zaczynają go przygniatać, wsiada w pociąg do Londynu i spędza weekend na wędrówce między pubami i nocnymi klubami w oparach alkoholu. Choć rozpoczyna na West Endzie, jakaś siła pcha go coraz bardziej na wschód i południe, tak że kończy wieczór pod stołem w mordowni Fishy Mitten niedaleko nabrzeża wschodnioindyjskiego. Tam wreszcie zaznaje błogosławieństwa kamiennego snu.
Tydzień później waliza Jonathana zostaje umieszczona w pociągu do Londynu. Zaczyna się nuda letnich wakacji. Pan Spavin interesuje się planami Jonathana na przyszłość. Uważa, że jego podopieczny powinien rozbudzić w sobie zamiłowanie do pracy. Pracę w Paryżu (propozycja Jonathana) odrzuca jako niepraktyczną. Argumenty o walce z postępującą degeneracją Europejczyków zupełnie go nie przekonują. Co chłopiec ma zamiar robić? Oświadczył, że już nie chce pracować w koloniach. Do armii raczej się nie nadaje. Zostaje prawo. To oczywiste. Jonathan powinien zdobyć doświadczenie na tym polu, a tak się składa, że firma Spavin amp;_ Muskett potrzebuje w biurze pomocnika. A skoro tak, rozwiązanie nasuwa się samo.
Pogrzebanemu za życia w księgach i rejestrach Jonathanowi dni płyną niemiłosiernie wolno. Kiedy nosi akta z pokoju do pokoju, w wyobraźni biega nago na Cóte d’Azur. Wzdryga się na samą myśl, czego Star dopatrzyłaby się w kancelarii Spavin amp; Muskett: cywilizacji w najgorszym wydaniu. Podwładni to blade cienie ludzi, mówiące tylko o futbolu i pieniądzach. Obaj wspólnicy, rumiani i skostniali w rutynie, wydają się pozbawieni żaru emocji. Jonathan pilnie ich obserwuje z nadzieją, że uda mu się odkryć choć jeden ukryty impuls. Nie znajduje żadnego. Pan Muskett od czasu do czasu pokrzykuje na maszynistki, ale to raczej objaw przejedzenia i braku ruchu niż żywiołowej manifestacji nordyckiej duszy. Nadchodzi sierpień. Tłuste trzmiele obijają się o brudne okna, a prawo stopniowo wysysa z Jonathana życie, aż jego skóra staje się żółtawa, przybierając odcień aktów prawnych i testamentów.
Pewnego popołudnia wpada do biura młody Muskett, ubrany jak zwykle w strój do tenisa. Stanąwszy tak, by jego profil wyglądał jak najkorzystniej, kołysze się na piętach i opowiada o cudownych wakacjach na czterech kółkach. „Gazowanie po Kornwalii”, jak to ujmuje. Gazowanie po Kornwalii w wolseleyu przyjaciela. Jest w Londynie przejazdem. W czasie upałów nie daje się tu wytrzymać. Zupełnie nie wie, jak Bridgeman to znosi. Sam na szczęście nie musi długo się tu męczyć, ponieważ jutro wyjeżdża do wiejskiej rezydencji na Cóte d’Azur. Znękana mina Jonathana mówi sama za siebie. „Biedny Bridgeman! – śmieje się Muskett. – Biedny Bridgeman z powalanymi atramentem palcami. Całe lato tyrać dla mojego tatusia! Więcej szczęścia następnym razem, stary”.
Po tej wizycie biura firmy Spavin amp; Muskett stają się piekłem. Jonathana zżera zazdrość, dręczą obrazy podsuwane przez wyobraźnię:
Star i Muskett dochodzą do porozumienia ze swoją pierwotną jaźnią w drugiej co do ważności części Francji. Jedna z maszynistek próbuje mu ulżyć. Przy szafie z materiałami piśmiennymi tłumaczy, że nawet nie wiadomo, czy tych dwoje się zna. Mimo jej szczerych wysiłków Jonathan jest niepocieszony Do chwili rozpoczęcia nowego semestru z podejrzeń rodzi się wizja o wyrazistości filmowego obrazu: Star i Muskett są kochankami, których romans i namiętność kwitną w romantycznej scenerii francuskich plaż.
٭
Po powrocie do Oksfordu Jonathan ma wrażenie, że wszystko wygląda inaczej. A może nic się nie zmieniło. Trudno powiedzieć… W kinie przy George Street ciągle można oglądać Rudolfa Valentino, tyle że w innym filmie. Szaleństwo na punkcie „kudłacza” minęło i brodaci mężczyźni znowu mogą spokojnie chodzić po ulicach bez obawy przed kpinami. Ktoś zapoczątkował modę na swetry wkładane przez głowę. Jakiś przedsiębiorczy obywatel wynajął autobus, który jeździ po centrum z jego nazwiskiem wymalowanym na boku. Pojawiły się nowe twarze. Przejęci młodzieńcy pytają o drogę do miejsc, na które właśnie patrzą, przed którymi stoją. Choć nowi, wyglądają zupełnie jak ci, których zastąpili.
Jonathan słucha opowieści o pieszych wycieczkach w okolicach Berna, o zwiedzaniu kościołów we Włoszech. Ktoś żeglował po Morzu Karaibskim. Ktoś był w Nowym Jorku. Jonathan nie przyznaje się, że pracował w biurze. Woli dawać do zrozumienia, że wciągnął go wir modnych i owianych mgiełką tajemnicy londyńskich przyjęć. Chyba jednak nie brzmi przekonująco. Trzeciego dnia po rozpoczęciu semestru, gdy wraca z księgarni z przewodnikiem do gry w mahjonga pod pachą, dostrzega Astarte Chapel, pedałującą po High Street, całą w jasnych żółciach. Woła za nią. Astarte ogląda się i macha mu z pewnym wahaniem.
– Star, wróciłaś!
– Oczywiście, cheri. Jak widzisz.
W ciągu lata dorobiła się dziwacznego akcentu. W miejsce burzy włosów pojawiła się surowa, geometryczna fryzurka. Star jest doskonale zharmonizowana. Nawet jej buty są bladożółte.
– Cudownie! Dobrze się bawiłaś?
Star wzdycha i przewraca oczami, jakby chciała pokazać niemożliwość wyrażenia słowami radości trzech ostatnich miesięcy. Wyobraźnia podsuwa Jonathanowi przykry obraz młodego Musketta.
– Byłaś w Paryżu?
– Oni, clieri – Star śmieje się melodyjnie. – Przepraszam. Odzwyczaiłam się od mówienia po angielsku. Byłam. Było bosko.
– Nie pojechałaś na południe?
– Och, pojechałam. Na parę tygodni. Zatrzymałam się u Freddiego.
– Ach tak. – Wyobraźnia Jonathana podsuwa mu pastelową impresję jej nagiej sylwetki nad brzegiem morza, lecz on natychmiast odsuwa od siebie ten obraz. Star rozgląda się wokół niecierpliwie, jakby szukała znajomych, z którymi jeszcze się nie witała. Potem wzdycha.
– Więc jak, cheri, przyjdziesz?
– Gdzie?
– Na wykład mojego ojca. Będzie mówił o swoich Afrykanach.
Oczywiście, że Jonathan przyjdzie. Star idzie obok niego, prowadząc rower po chodniku. Rozmawiają o pracy profesora Chapela z ludem Fotse, który zamieszkuje odległe i trudno dostępne rejony Afryki Zachodniej.
– Muszą być cudownie prymitywni.
– Tak, co za wstyd. Biedacy. Większość z nich nawet nie nosi ubrań, chyba że gdzieś się wybierają. Tylko mnóstwo koralików i te cudowne bransoletki. – Star porusza rękami. Bransoletki wydają dźwięk, który tak kocha.
– A ja myślałem, że lubisz prymitywizm.
– Dziwny z ciebie chłopak! Fotse to dzikusy! W życiu nie widzieli wanny. Tata musi brać składaną, gdy do nich jedzie. Traktują go jak wielkiego wodza. Widocznie robi na nich wrażenie…
Przez resztę drogi do auli rozmawiają o szczególnej roli Fotse w życiu profesora Chapela. Profesor musi być popularnym wykładowcą. Sala jest nabita młodymi antropologami. Ci, dla których nie starczyło miejsc, obsiedli przejścia i parapety. Star ma efektowne wejście. Ze wszystkich stron spada na nią deszcz powitań, a na Jonathana grad zazdrosnych spojrzeń. Jonathan siada obok niej w pierwszym rzędzie na krześle, które ze smętnym uśmiechem zwalnia dla niego jakiś młody wykładowca. Przez chwilę czuje, że życie wynagradza mu lato spędzone w firmie Spavin amp; Muskett. Sadowiąc się wygodnie, zakłada nogę na nogę i wyrównuje szwy spodni, po czym rzuca ukradkowe spojrzenia na Star. jej oczy obrysowane są czarną obwódką jak u Tutenchamona. Star prezentuje jeszcze większy estetyzm, niż to Jonathan zapamiętał; bardziej wyrafinowany i świadomy. Jonathan opędza się od natrętnych myśli o południu Francji.
Gdy Jonathan pogrąża się w bolesnej zadumie o Cap d’Antibes, drzwi się otwierają i do auli wpada profesor Chapel. Klucząc między słuchaczami, zmierza ku podium dla mówcy. Star macha ręką i szepcze: „Cześć, tato”. Profesor okazuje się człowiekiem o imponującej posturze. Nie jest wysoki, lecz masywny, z szeroką klatką piersiową i wydatnym brzuchem, rozsadzającym wygniecioną tweedową marynarkę. Całość wieńczy potężna głowa o wyrazistych rysach i zdecydowanej minie. Profesor wita córkę ojcowskim uśmiechem i rzuca Jonathanowi groźne spojrzenie, usiłując go sobie przypomnieć. Potem grzebie w teczce w poszukiwaniu notatek, wydaje z siebie głośne: „Aha!”, gdy je wreszcie znajduje, wyciąga grzebień, wyczesuje parę jasnych włosów z łysiejącej czaszki, bębni palcami w pulpit i zaczyna.
Społeczne zwyczaje ludu Fotse są złożone i niejasne. Fotse hodują kozy w suchym i górzystym regionie, a ponieważ ich ziemia leży z dala od tradycyjnych szlaków handlowych, prawie nie mają kontaktu ze światem zewnętrznym. Zachowali, co profesor podkreśla z niekłamaną satysfakcją, niemal całą swoją pierwotność. Fotse żyją w osobnych domostwach składających się ze stożkowatych chat. Każde z podwórek otaczają małe spichlerze i spiżarnie. Nagromadzenie spiczastych dachów czyni z siedzib Fotse glinianą, krytą strzechą afrykańską wersję zamków nad Loarą. Profesor odbył trzy podróże do kraju Fotse i za każdym razem ten widok sprawiał mu wiele przyjemności. Wokół domostw rozciągają się najpierw pola prosa, za nimi o wiele rozleglejsze tereny pastwisk i zagrody, do których zagania się na noc kozy, główne źródło bogactwa Fotse.