Литмир - Электронная Библиотека

Forrester już wie. To zjawa. Zginął w powodzi, a teraz stoi przed nim widmo, jeden z tych bytów przywoływanych podczas seansów spirytystycznych. Tyle że ta bogini wydaje się rzeczywista. Uformowana przez powódź z surowej gliny. Forrester zastanawia się, czy to nie on ją stworzył, nie on nadał jej kształt podczas bezsennych nocy i tułaczki po pustkowiu. Może jest tak, zadumał się, że jeśli czegoś nam bardzo brakuje, potrafimy sprawić, by zaistniało.

Ona zbliża się do niego i zaczyna rozpinać mu koszulę. Forrester czuje palce zmagające się z guzikiem, dotyk mokrych włosów na swoim policzku, wyraźną, intensywną woń kobiety, mułu i olejku do włosów. Przesuwa dłońmi po jej skórze, rzeczywistych skaleczeniach i zadrapaniach od kamieni i gałęzi, i wie już na pewno, że ta zjawa nie jest jego wymysłem. Kobieca postać odgarnia włosy z twarzy i patrzy mu prosto w oczy. W tej samej chwili Forrester pojmuje, że jest całkiem odwrotnie. On jej nie stworzył. To ona stworzyła jego. Nie ma i nigdy nie będzie miał żadnego celu prócz tego, jaki ona mu wyznaczyła.

Gdy trzaskający ogień osusza skórę Forrestera, ona zdejmuje z niego ubranie. Nawet go nie dziwi, że znalazł się w jakimś ciepłym, zasnutym pyłem miejscu z mosiężnymi naczyniami na wodę i stertą chrustu starannie ułożonego pod jedną ze ścian. Na zewnątrz szaleje nawałnica, a w jaskini drobne kobiece dłonie zamykają się na jego członku, po czym ściągają go na ziemię w plątaninie rąk i nóg.

Powódź pochłania wszystko i wszystkich prócz Amrity. Woda osacza ją, obłapia, zdziera z niej sari, miota nią na wszystkie strony niczym ogromny, rozwścieczony pies. Wtem zwalnia uścisk. Amrita wysuwa się z jej objęć. Drży, gdy wiatr owiewa jej nagą skórę. W gasnącym świetle przepływa obok niej strumień ludzi, zwierząt i kosztowności, rzeczy należących do ginącego świata, który odchodzi w niebyt.

To dawny świat. Ona jest matką nowego. Wpatruje się badawczo w ciemniejący nurt, po czym wyciąga z topieli mężczyznę o skórze barwy perły. Mężczyzna sapie jak niemowlę. Odgłos jego ciężkiego, urywanego oddechu podnieca ją.

Amrita odciąga na bok perłowego mężczyznę. Nad ich głowami zamyka się sklepienie. Mężczyzna pada na ziemię. Amrita rozgląda się wokół. Jest wszystko. Wszystko, czego im trzeba. Matka nowego świata kuca z krzesiwem i hubką w rękach, rozpala ogień i uważnym spojrzeniem obrzuca swoje znalezisko. Twarz i włosy mężczyzny są wyprane z koloru, jasne i czyste jak mleko. Ma na sobie kompletnie mokry europejski strój. Amrita zaczyna go rozbierać. Wydaje się taki bezradny, gdy unosi ręce, by pomóc przy zdejmowaniu koszuli, i gdy wspiera się na jej ramieniu, wyplątując się z szortów barwy khaki.

Jest nagi i mimo swej bezradności piękny. Amrita wodzi palcem po jego biodrze, potem wzdłuż linii włosów rosnących poniżej pępka. Powolutku, niepostrzeżenie dłonie mężczyzny zaczynają odwzajemniać jej dotyk. Amrita robi coś, co do tej pory istniało tylko w jej wyobraźni, i pociąga go za sobą na ziemię.

Ich seks jest nieporadny i gwałtowny. Bardziej przypomina walkę, gdy obydwoje tarzają się po ubitej ziemi. Kończą szybko, a potem długo leżą spleceni w uścisku, ciężko dysząc. Niezwykłe uczucie cielesnej bliskości każe im zacząć od nowa. Robią to jeszcze dwa razy, w kotłowaninie rąk i nóg, by wreszcie zastygnąć w rozkosznym, nieruchomym odurzeniu. Ogień zaczyna dogasać, a pot i pył nadają ich ciałom identyczną rdzawobrunatną barwę. Barwę ziemi.

Leżą w bezruchu, póki ogień całkiem nie gaśnie. W tej samej chwili przez głowę Forrestera przebiega nagły impuls. Początkowo prawie nieodczuwalny, wzmaga się, niosąc jakąś potencjalną groźbę. Forrester próbuje go zidentyfikować. Bezskutecznie. Czuje, że ma to coś wspólnego z obowiązkami zawodowymi i rozporządzeniami India Office. Ów impuls, coraz silniejszy, coraz bardziej namacalny, wzbudzający panikę, każe mu zerwać się z miejsca i chwiejnym krokiem ruszyć tyłem w stronę wyjścia. Wie, że musi stawić czoła temu impulsowi albo przynajmniej dopatrzyć się w nim jakiegoś kształtu i sensu. Być może to nie ma nazwy; to bezimienne coś, co dręczy zagubionego człowieka, który osiągnął już swój jedyny cel. Ale cokolwiek to jest, sprawia, że Forrester błędnym wzrokiem spogląda na dziewczynę, nie mając pojęcia, gdzie jest i co tu robi. Wie tylko jedno – że właśnie całkiem odmienił swoje życie i nie potrafi przewidzieć, dokąd go to zaprowadzi. Odwraca się na pięcie i wychodzi z jaskini ku wodzie, która przeistoczyła się w rwącą czerwoną rzekę. Kiedy przeciera oczy i rozprostowuje plecy, próbując zapanować nad przerażeniem, z radością dostrzega zbliżający się znajomy kształt. Młody cedr himalajski, wyrwany u samej nasady, płynie ku niemu w dół zalanego wąwozu, trzepocząc gałęziami, jakby próbował coś powiedzieć. Drzewo wygląda na tak przepełnione mądrością i doświadczeniem, że śmiało mogłoby zagrać hymn narodowy. Forrester wydaje z siebie nieartykułowany okrzyk, macha ręką jak przy zatrzymywaniu taksówki i wskakuje do wody. Wartki nurt porywa go natychmiast. Ostatni obraz Forrestera, jaki widzi Amrita, to pokryty mulem tułów unoszony prądem, kontynuujący podróż, którą ona przerwała mu kilka godzin wcześniej.

٭

W 1918 roku Agra jest trzystutysięcznym miastem wciśniętym w zakole Jamuny. Szeroka, leniwa rzeka płynie na południowy wschód, by połączyć się z Gangesem i wraz z nim wpaść do Zatoki Bengalskiej. Agra, jedno z niezliczonych miast przytulonych do brzegów rzeki, jest mrowiskiem kupców i rzemieślników, które zyskało sławę około pięciuset lat temu, gdy Mogołowie, przybysze z północy, wybrali to miejsce, by wznosić na nim grobowce, malować miniatury i śnić o nowych krwawych podbojach.

Gdybyście, na podobieństwo asa przestworzy Indry Lal Roya, mogli wyrwać się spod działania siły grawitacji i ujrzeć świat z góry, zobaczylibyście Agrę jako zwarte kłębowisko, wir glinianych cegieł i piaskowca. W południowej części miasta labirynt uliczek urywa się nagle, przechodząc w sieć brytyjskich kwater wojskowych pod nazwą British Cantonment. Kwatery (w oficjalnej korespondencji twardo skracane do Cantt.) składają się z geometrycznych elementów, przypominających drewniane klocki dla dzieci. Tworzą racjonalny układ alejek, placów apelowych i koszar dla żołnierzy, narzucających miejscowym prawo Jego Królewskiej Mości Jerzego V W północnej części obszar wojskowy ma swoje lustrzane odbicie w rzędach pobielanych bungalowów dla cywilnych urzędników państwowych z rodzinami. Planowa geometryczność tego miejsca z czasem uległa zatarciu. W indyjskim żarze kanty złagodniały.

Pępkiem Agry jest fort, czyli długie na milę mury w kształcie okręgu, z bezdusznego czerwonego piaskowca, zamykające w swoim wnętrzu plątaninę pałaców, meczetów, zbiorników wodnych i gmachów publicznych. Tuż obok biegnie most kolejowy, po którym przyjeżdżają do miasta pasażerowie ze wszystkich stron Indii. Ożywiony tłum na stacji Fort nigdy nie rzednie, nawet wczesnym rankiem. Jest cząstką imponującego planu rozbudowy kolei, marzenia o unifikacji, której imperialni pomysłodawcy zaczęli nadawać realny kształt. Smugi dymu ulatujące z lokomotyw nad zamglonymi od gorąca polami i zbiegające się na zatłoczonych peronach to część spektaklu rozgrywanego na całym subkontynencie. Tak jak sto trzy tunele, przebite w górach na trasie do Simli, dwumilowy most na Gangesie w Biharze czy pale długości stu czterdziestu stóp wbite w błotnistą ziemię Suratu, ścisk na stacji Fort obwieszcza potęgę Anglików, technologów sprawujących kontrolę nad całymi Indiami.

Miasto tak tętniące życiem jak Agra jest silnie naznaczone przez śmierć. Głównie z winy Mogołów, którzy w przeciwieństwie do obecnych władców o zacięciu technicznym wiele myśleli o przyszłym życiu i o tym, co zginęło dla nich bezpowrotnie, przechodząc z tego życia do następnego. Na każdym kroku pozostawili przepastne meczety, zimne pomniki nieobecności. Za fortem, gdzie zakręca rzeka, stoi Tadż Mahal. Mimo całego ogromu marmurowego piękna, mimo ulgi, jaką w skwarny dzień przynosi chłodna posadzka i ciemne wnętrze, jest to przygnębiające miejsce żałoby autokraty które pochłonęło czterdzieści milionów rupii i kto wie ile istnień ludzkich. Władca Szach Dżahan kochał Mumtaz-i Mahal. Teraz dowód bólu po jej stracie wznosi się na obrzeżach miasta, stworzony wysiłkiem nieprzeliczonych rąk, otoczony regularnym ogrodem, gdzie wyznaczają sobie spotkania kochankowie epoki pary. Pomimo wszelkich starań miłość ciągle odmawia swego zwycięstwa i w oczach zakochanych widać zadumę i melancholię.

Jak to się nieraz zdarza, nad miastem zawisło widmo śmierci. Tym razem zabójcą nie jest oblężenie czy głód, lecz epidemia grypy, krocząca przez świat w pochodzie na wschód, zrodzona w jakiejś tajemniczej kupie odchodów za obozowiskiem amerykańskiej armii. Zanim opuści Agrę, zabierze z sobą jedną trzecią jej mieszkańców. Jedną trzecią wszystkich szewców, garncarzy, tkaczy jedwabiu i metaloplastyków na bazarach; jedną trzecią kobiet tłukących praną bieliznę o płaskie kamienie nad brzegiem rzeki; jedną trzecią spośród sześciuset rąk w oczyszczalni bawełny; jedną trzecią skazańców pracujących przy wyrobie dywanów w miejskim więzieniu; jedną trzecią wszystkich rolników dostarczających swoje produkty na lokalny rynek; jedną trzecią bagażowych śpiących na peronach między jedną zmianą a drugą; jedną trzecią małych chłopców grających w zabójczego dla goleni krykieta, odbijających piłkę na swoich spalonych słońcem podwórkach. Radżputowie, bramini, chamarowie, jatowie, banjowie, muzułmanie, katolicy, członkowie Arya Samaj i wierni kościoła anglikańskiego padną ofiarą tej samej sekwencji zmęczenia, potów, gorączki i wreszcie ciemności.

Na świecie epidemia pochłania więcej istnień niż masakra, która właśnie dogasa w Europie. Tutaj zawisa jak wyziewy nad plątaniną uliczek przylegających do ulicy Drummond w części miasta zwanej Johri Bazaar, gdzie mieszczą się sklepiki jubilerów. Niczym pilot Roy, wlokący za sobą smugę czarnego dymu nad dalekim Londynem, spada w sam środek pomoru, na wielki, okazały dom, odgrodzony od zgiełku ulicy wysokim ceglanym murem. Omija kawałki rozbitego szkła wieńczącego szczyt muru, by runąć na niski, płaski dach, gdzie rozparty na lekkim łóżku chłopiec miarowo porusza ręką ukrytą w spodniach piżamy.

4
{"b":"90789","o":1}