Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Odeszła naburmuszona, a Martin westchnął, uświadamiając sobie, że tak naprawdę nie wie, czego chce. Z pewnością Serena Alcott miała wszystkie atrybuty uległej żony. To jego wina, skoro nagle uznał, że mu to nie wystarcza…

Lady Juliana Myfleet właśnie tańczyła. Martin zauważył ją w kotylionie, jej partnerem był mężczyzna w krzykliwym stroju arlekina. Obserwował ich, wsparty o filar. Juliana Myfleet i ten szubrawiec Jasper Colling. Dziwne, że lady Selwood upadła tak nisko, by zapraszać Collinga na przyjęcie tego rodzaju. Chociaż… Colling miał zarówno tytuł, jak i pieniądze, a Martin wiedział, jak daleko są w stanie posunąć się niektóre matki, byle złapać mężów dla swoich córek.

On również przyciągał wzrok niektórych debiutantek. Kiedy się rozejrzał, spostrzegł grupkę młodych dam stojących w pobliżu niczym flotylla żaglowców i blokujących go w kącie. Zerkały na niego zza wachlarzy i chichotały. Ledwo udało mu się powstrzymać grymas niechęci. Skłoniwszy się damom, Martin prześliznął się zwinnie obok nich i ruszył na poszukiwanie drinka.

– Jak wspaniale znów panią widzieć, lady Juliano! – Brandon Davencourt, szeroko uśmiechnięty, podszedł do Juliany, która właśnie wyszła z pokoju gier. – Mogę pani przynieść kieliszek wina? A może zechciałaby pani zatańczyć?

Juliana uśmiechnęła się.

– Byłabym zachwycona, panie Davencourt.

Rzadko tańczyła, ale teraz widząc, że Martin Davencourt obserwuje ich ponuro z sali balowej, uśmiechnęła się czarująco do Brandona i wzięła go pod ramię, prowokując tym samym Martina do okazania dezaprobaty. Nie widziała go od tamtej nocy przed tygodniem, kiedy odwiózł ją do domu z Crowns. Pocałunek w holu, który wydał jej się taki słodki, najwyraźniej okazał się w przypadku Martina pomyłką, i to taką, o której należy zapomnieć.

– Tak się cieszę, że się pani zgodziła, lady Juliano – ciągnął Brandon, prowadząc ją na parkiet. – Myślałem, że mi pani odmówi. – Mówili, że pani nie zatańczy, że pani nigdy nie tańczy.

– Kto?

– Wszyscy inni panowie. Będą chorzy z zazdrości. Juliana roześmiała się. Nie sposób było się oprzeć takiemu nieskomplikowanemu pochlebstwu. Okazało się balsamem na jej zranione uczucia.

– Cóż, panie Davencourt… lubię być nieobliczalna.

– Jakie to szczęście dla mnie. Wystarczy Brandon, lady Juliano.

– Porwał ją do walca. – Tak dobrze zna pani naszą rodzinę.

Juliana skrzywiła się.

– Za dużo powiedziane. Mam wrażenie, że pański brat odnosi się do mnie z dezaprobatą.

– Ostatnio Martin potępia wszystko i wszystkich. – Czoło Brandona przecięła zmarszczka. – Dzisiaj straszliwie zmył mi głowę, wie pani… Wszystko pod hasłem, że studia powinny być najważniejsze i że marnuję szansę, porzucając Cambridge na ostatnim roku. Jestem przekonany, że go rozczarowałem. Proszę o wybaczenie. To niezbyt odpowiedni temat na bal.

– To nie ma znaczenia – uspokoiła go Juliana. Rozmowy z atrakcyjnymi mężczyznami nie były w końcu takie uciążliwe. Lekko zmrużyła oczy. – Nie sądziłam, że ukończył pan studia.

Brandon skinął głową.

– Przedwcześnie, obawiam się. Nie nadaję się na naukowca.

– Skrzywił się. – Zdaje się że to jeden z powodów, dla których Martin rozczarował się co do mnie. On w swoim czasie był jednym z najlepszych studentów.

– Przypominam sobie, że pański brat był pracowity, kiedy go poznałam – powiedziała. – Musiał mieć wtedy około piętnastu lat, tak mi się wydaje, a bez przerwy obmyślał nowe równania matematyczne, czytywał poezję i książki filozoficzne. Wstyd przyznać, te jego uczone zajęcia całkiem mnie usypiały.

Brandon śmiało okręcił ją wokół siebie.

– Filozofia, tak? Muszę to zapamiętać na wypadek, gdybym kiedyś nie mógł zasnąć. Na pewno biblioteka Martina jest po brzegi zapchana takimi książkami.

– Zapewne pan Davencourt nie ma teraz za wiele czasu dla filozofów, skoro opiekuje się siódemką rodzeństwa – zauważyła chłodno. – A może szóstką, bo pan nie wygląda na kogoś, kto nie potrafi zatroszczyć się o siebie, Brandonie. Pewnie uważa się za szczęściarza, jeśli zdoła znaleźć trochę czasu na przeczytanie gazety, nie mówiąc o poważnej książce.

– Chyba rzeczywiście sprawiamy mu sporo kłopotów – przyznał. Ja też mu nie pomogłem, opuszczając Cambridge wcześniej, niż było ustalone, ale… – przerwał w pół zdania.

– Kłopoty finansowe, tak? – spytała Juliana współczująco. Aż za dobrze znała dwa podstawowe powody, dla których młodzi mężczyźni zazwyczaj porzucają studia.

Brandon zerknął na nią szybko i uśmiechnął się ze smutkiem.

– Nie, nie finansowe. Innego rodzaju.

– Ach, rozumiem. W takim razie romans. – Większość zdrowo myślących kobiet byłaby podatna na urok Brandona. Wystarczyło tylko rozejrzeć się po sali. Wszystkie debiutantki przeszywały ją złym wzrokiem, zupełnie jakby sprzątnęła im sprzed nosa najlepszą partię.

– Tak. Wpakowałem się w nie lada kłopoty – przyznał Brandon otwarcie.

– Czy pański brat o tym wie? Brandon nie patrzył jej w oczy.

– Jeszcze nie. Nie znalazłem odpowiedniej chwili, żeby mu o tym powiedzieć.

– Odpowiednia chwila nigdy nie nastąpi – orzekła Juliana z westchnieniem. – Uwierz mi na słowo, Brandonie. Trochę się znam na trudnych wyznaniach. Lepiej mieć to za sobą, zwłaszcza jeśli problem należy do kłopotliwych albo wiąże się z dużymi wydatkami.

– To nie tak! – zaprzeczył Brandon, cały zarumieniony. – Chodzi o to, lady Juliano, że jest pewna młoda dama, którą ja… wyjątkowo szanuję, ale jej rodzice nie aprobują naszego małżeństwa a Martin, jestem przekonany, też by go nie zaaprobował.

Okrążyli salę po raz kolejny, dzięki czemu Juliana miała okazję zerknąć na Martina Davencourta. Wciąż ich śledził tymi swoimi spokojnymi, zadumanymi zielonobłękitnymi oczami. Poczuła łaskotanie w krzyżu.

– Rozumiem – powiedziała. – Jednak twoje uczucie jest szczere, czy tak?

Brandon zarumienił się po chłopięcemu.

– O tak, jak najbardziej. Zapewne – dodał żarliwie – teraz pani powie, że jestem za młody, by myśleć o małżeństwie?

– Nie – odparła Juliana. – Byłam młodsza od ciebie, kiedy wychodziłam za mąż po raz pierwszy, a mój mąż był zaledwie o parę lat starszy ode mnie. Głęboko wierzę w to, że gdyby Myfleet nie umarł, byłabym najszczęśliwszą kobietą na ziemi. – Uśmiechnęła się do niego promiennie. – Liczy się tylko jedno. Musisz być pewien, że dokonałeś właściwego wyboru.

Muzyka zbliżała się do finału. Wykonali ostatnią figurę.

– Bardzo dziękuję, lady Juliano – powiedział Brandon. – I dziękuję za radę. Bardzo miło mi się z panią rozmawiało. To zupełnie nie przypominało rozmowy z kobietą. Właściwie czułem się, jakbym rozmawiał z kolegą, choć naturalnie temat był inny, bo my nie dyskutujemy o uczuciach.

– Porównanie do mężczyzny to dla mnie nowe doświadczenie, Brandonie. Czy powinno mi to pochlebiać?

– Bardzo przepraszam… – Młodzieniec zarumienił się. – To miał być komplement, ale może nie wyszło najlepiej.

– Z radością potraktuję twoje słowa jak komplement – zapewniła Juliana z uśmiechem. Ujęła go pod ramię i, jak było w zwyczaju, mieli się przejść po sali, ale prawie natychmiast wpadli na Martina Davencourta. Najwyraźniej na nich czekał, gotów przerwać ich sam na sam. Nie wyglądał na zadowolonego.

Juliana poczuła, że się rumieni. Świadomość czyjejś obecności nigdy nie działała na nią tak dojmująco, nawet dawno, dawno temu, kiedy debiutowała w towarzystwie. Miała wrażenie, że cała jej światowa ogłada została unicestwiona za jednym zamachem.

– Brandonie, jestem przekonany, że po tańcu lady Juliana chciałaby się napić wina – odezwał się Martin. Czy byłbyś tak dobry, by przynieść kieliszek z bufetu? I kieliszek dla mnie, jeśli łaska.

Brandon rzucił jej przepraszające spojrzenie. Wiedziała, że nie będzie się opierał. Nikt nie sprzeczał się z Martinem Davencourtem, a co dopiero jego młodszy brat.

– Proszę panią o wybaczenie – skłonił się. – Za chwilę będę z powrotem.

– Nie musisz się spieszyć. – Martin podał ramię Julianie. – Lady Juliana i ja mamy ze sobą do pomówienia.

Z ociąganiem wsunęła dłoń pod jego ramię. Nerwy miała napięte jak postronki. To co zaczęło się jako towarzyska gra, lada moment mogło przerodzić się w coś całkiem innego i miała poważne obawy, że sytuacja ją przerasta.

– Pochlebia mi, że pana zdaniem mamy wiele do omówienia, sir – rzuciła beztrosko. – Ja odnoszę wrażenie, że jest wręcz odwrotnie.

Martin uśmiechnął się.

– Dlaczego pani tak mówi?

– Cóż, udało nam się trzymać z dala od siebie przez cały miniony tydzień, prawda?

Powoli skinął głową.

– Myślałem, że lepiej będzie zachować dystans, lady Juliano.

– Jakie to wyważone z pana strony. Nie oczekiwałam niczego innego. Mam nadzieję, że nasze ostatnie spotkanie zbytnio panem nie wstrząsnęło, panie Davencourt. Nie chciałabym być za to odpowiedzialna.

– Zapewniam panią, że nie jestem wstrząśnięty – powiedział uprzejmie – chociaż rozumiem, że mogłem panią zaskoczyć.

– O, tak. – Nie miała zamiaru dopuścić do tego, by zorientował się, jak bardzo ją poruszył. – Jest pan pełen niespodzianek, panie Davencourt.

Martin uśmiechnął się krzywo.

– Zbytnia pewność siebie nie zawsze popłaca. Lustrował ją spojrzeniem z niepokojącą dokładnością zupełnie tak samo jak wtedy w holu u Emmy Wren. Włosy, oczy, usta. Zatrzymał się dłużej na wygięciu warg i jego spojrzenie rozbłysło.

– Panie Davencourt, jesteśmy w zatłoczonej sali balowej.

– W takim razie wyjdźmy na zewnątrz.

Jego bezczelność zaparła jej dech. Z nich dwojga to ona miała być tą z doświadczeniem, o złej reputacji.

Ktoś trącił ją w ramię i przeprosił. Nie miała pojęcia, kto to był, ale czar prysnął. Odsunęła się nieco.

– Może ma pan rację, panie Davencourt – powiedziała tak lekkim tonem, jak tylko zdołała. – Jest pan pełen niespodzianek, na przykład nie spodziewałam się, że pana tu dziś spotkam. Zamierza pan pilnować swojego rodzeństwa?

Martin przyjął zmianę tematu rozmowy wymownym uniesieniem brwi. To oznaczało, że był gotów pozwolić jej dyktować tempo – na razie.

18
{"b":"90627","o":1}