Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Wiesz, Juliano – wycedził – że gdybyś była mężczyzną, do tej pory wiele razy wyzwałbym cię na pojedynek.

Juliana uśmiechnęła się do niego.

– Chyba że nie chciałbyś obrazić Jossa, bo a nuż byś mnie zastrzelił!

Adam i Joss popatrzyli na siebie.

– Och, to by mnie na pewno nie powstrzymało – rzucił lekko Adam. – Ciesz się, że zachowuję dla ciebie odrobinę galanterii. Niemniej prawdziwa z ciebie wiedźma.

Juliana odchyliła głowę i wybuchnęła śmiechem.

– Mówisz tak tylko dlatego, że was przyłapałam.

– Niezupełnie. Nie przyłapałaś nas, cokolwiek o tym myślisz. Poza tym prawienie złośliwości sprawia ci przyjemność.

Odwróciła się do brata.

– Joss? Zamierzasz tak to zostawić?

– Tak się składa, że zgadzam się z Adamem. Roześmiała się ponownie.

– Wielkie nieba, takich dwóch nieuprzejmych dżentelmenów jak wy trudno byłoby znaleźć ze świecą. Ja jednak nie zamierzam się na was obrażać.

– Wiem – powiedział Joss smutno. – To jedna z cech twego charakteru, dzięki której wciąż jesteś lubiana. Teraz uciekaj, bo musimy porozmawiać o interesach.

– Och, interesy! – Otworzyła szeroko oczy. – Rozumiem! Jakie interesy możecie mieć wy dwaj, że trzeba o nich rozmawiać w salonie gry?

– Chodzi o politykę – rzucił Joss lakonicznie.

– Naturalnie. To znacznie stosowniejsze miejsce niż klub White'a.

– Przyszedł Davencourt – wtrącił Adam, wstając. – Wybacz nam, Juliana.

Martin Davencourt zmierzał do boksu w rogu, z niewymuszonym wdziękiem torując sobie drogę przez tłum wypełniający salon gry. Na widok nadchodzącego Martina prostytutki zaczęły szeptać do siebie jak grupka podekscytowanych uczennic. Nietrudno było się domyślić dlaczego. Wśród tego zniewieściałego, wyperfumowanego tłumu robił wrażenie męskiego, bezkompromisowego i oszałamiająco przystojnego. Juliana poczuła nagłe, niewytłumaczalne ukłucie zazdrości.

Martin zauważył ją i spojrzał na nią z lekkim zdziwieniem tymi swoimi zielononiebieskimi oczami. Poczuła, że się leciutko rumieni. Jakież to denerwujące. Nie było powodu, dla którego miałaby się irytować, a jednak tak się stało.

– Dobry wieczór, panie Davencourt – powiedziała, rzucając znaczące spojrzenie na krążące nieopodal prostytutki. – Zostawiam panów, żebyście bez przeszkód mogli zająć się interesami.

Półtorej godziny później, po przegraniu skromnej sumki do Sebastiana Fleeta przy karcianym stoliku i wypiciu kilku kieliszków doskonałego wina, Juliana wstała od stolika pikiety. Adam i Joss właśnie wychodzili. Stała za filarem, obserwując, jak nakładają płaszcze, ściskają dłoń Martina Davencourta i ruszają ku drzwiom. Prostytutki przeszły tuż obok nich, ale Adam zbył je lakonicznie, toteż odeszły. Juliana poweselała. Zdaje się, że panowie naprawdę nie kłamali. Może, o zgrozo, wierność małżeńska wchodzi w modę?

– Spokojnie tu dziś, prawda? – szepnęła jej do ucha Susanna Kellaway. – Co mogę zrobić, kiedy tacy świetni dżentelmeni jak twój brat i Ashwick okazują się wiernymi mężami? To doprawdy irytujące. – Przyjrzała się Julianie uważnie. – Słyszałam o twoim wyskoku na przyjęciu u Emmy Wren. Może trochę urozmaicisz nam dzisiejszy wieczór, moja droga?

Juliana miała właśnie wezwać powóz, kiedy poczuła na sobie mroczne, pełne dezaprobaty spojrzenie Martina Davencourta. Zmarszczyła czoło. Najpierw Joss i Adam, a teraz jeszcze Martin Davencourt patrzył na nią z potępieniem. Zupełnie jakby miała cały szwadron dokuczliwych starszych braci. Postanowiła zrobić coś, co go zaszokuje. Skoro był tak zdecydowany ją krytykować, mogła przynajmniej dać mu powód. Uśmiechnęła się promiennie do Susanny, złapała kieliszek z winem od zaskoczonego lokaja i wypiła zawartość jednym haustem.

– Czemu nie? Niech kwartet smyczkowy zagra gigę, Susanno.

Wyciągnęła rękę do zaskoczonych dżentelmenów przy najbliższym karcianym stoliku i wdrapała się na blat, zrzucając karty. Po sali przeszedł szmer zaskoczenia, a potem pomruki wyczekiwania. Muzycy zaczęli grać.

Juliana zagarnęła spódnice, pokazując liczne halki i bardzo zgrabne kostki. Dżentelmeni jeden przez drugiego wyciągali szyje, by zerknąć jej pod spódnice. Muzycy grali szybko i rytmicznie. Juliana prowokacyjnie poruszała biodrami, kręciła się w kółko, włosy wysunęły się z podtrzymujących je szpilek i spłynęły na ramiona. Tłumowi udzielił się nastrój chwili i zaczęto klaskać w rytm muzyki. Jedna z prostytutek wgramoliła się na sąsiedni stolik i dołączyła do niej przy akompaniamencie okrzyków i wulgarnych wrzasków. Juliana straciła równowagę i byłaby spadła ze stołu, gdyby entuzjastyczne dłonie jej nie podtrzymały. Tańczyła tak zawzięcie, że pierś wysunęła jej się ze stanika, za co została nagrodzona hucznym wiwatem.

W końcu, zarumieniona, potargana i bez tchu, chętnie przyjęła kieliszek wina, który ktoś wcisnął jej w dłoń. Pijąc, spostrzegła Martina Davencourta. Miał ponurą, zawziętą minę. Trzymał w dłoni pelerynę. Zanim zdołała odgadnąć jego zamiary, wyjął jej kieliszek z ręki, odstawił gwałtownie na stół, otulił ją peleryną i mocno przyciągnął do siebie, obejmując ramieniem jej talię. Mruknął lakonicznie:

– Chodźmy, lady Juliano. Zabieram panią do domu. Juliana rzuciła mu rozbrajające spojrzenie i przytuliła się do niego. Zasłużył na to, by wprawić go w zakłopotanie. Oto mężczyzna, który posądził ją o chęć wywołania skandalu na ślubie jego kuzynki. Oto mężczyzna, który uważał, że Londyn jest pełen jej kochanków, a więc równie dobrze mogła postąpić tak, jakby była to prawda.

– Nie musimy tak się spieszyć, Martin, kochanie. Jestem tylko twoja – zaszczebiotała słodko, uśmiechając się do niego. – Zabierz mnie stąd.

– Szczęściarz z ciebie, Davencourt – zauważył ktoś żartobliwie.

Martin czym prędzej wyprowadził ją z sali, a właściwie wyniósł, bo Juliana z artystycznym wyczuciem przylgnęła mu do ramienia niczym płożący się bluszcz. W pełni zdawała sobie sprawę z uśmiechów i komentarzy tłumu.

– Zwolnij, proszę, Martin, kochanie – powiedziała głośno. – Tak ci spieszno do naszego sam na sam?

– Proszę się uspokoić! – wysyczał półgłosem.

Jak tylko znaleźli się w holu, z dala od widzów, puściła go i poprawiła wymiętą suknię. Nie było tu nikogo, toteż nie widziała potrzeby udawania.

– Panie Davencourt, ta skłonność do porwań któregoś dnia przyczyni panu kłopotów. Powinno mi pochlebiać, że tak panu za leżało na moim towarzystwie, wiem jednak, że nie o to chodzi.

Martin przeszył ją wściekłym spojrzeniem.

– Robię to dla pani brata, lady Juliano. Nie uwierzę, że chciałby, żeby zabawiała się pani w takim miejscu!

– Zabawiała się? Mówi pan jak ze średniowiecza, panie Davencourt. A może wręcz sprzed potopu. – Juliana roześmiała się. – A co do Jossa, bardzo się pan myli. Zapewniam pana, że zostawiłby mnie samej sobie.

Kąciki ust Martina wykrzywiły się w dezaprobacie.

– Wcale mu się nie dziwię.

– A więc na drugi raz proszę zostawić mnie w spokoju. Dziękuję za pomoc, ale nie ma potrzeby, żeby odgrywał pan rolę błędnego rycerza.

Wyszli na schody prowadzące do frontowego wejścia. Zimne nocne powietrze podziałało na Julianę jak wiadro wody. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że tak dużo wypiła, a teraz przylgnęła instynktownie do ramienia Martina, żeby nie upaść. Jej uszu dobiegło zrezygnowane westchnienie.

– Och, wiem, że trochę wypiłam.

– Jest pani sprytna – zauważył Martin. – W dalszym ciągu chce pani, żebym zostawił ją samą?

Juliana wybuchnęła śmiechem.

– Może mnie pan zawieźć do domu z moim błogosławieństwem, panie Davencourt, o ile zdaje pan sobie sprawę, jaką to szkodę wyrządza pańskiej nieskazitelnej reputacji.

Martin wydał z siebie dźwięk przypominający parsknięcie i pomógł jej wsiąść do powozu.

– Portman Square – polecił stangretowi.

Pchnął ją niezbyt delikatnie na siedzenie, po czym wsiadł sam. Juliana uświadomiła sobie, że jego bliskość chyba sprawia jej przyjemność. Wypity w nadmiarze alkohol pozbawił ją zahamowań. Zarzuciła Martinowi ramiona na szyję, a kiedy próbował się uwolnić, nie pozwoliła mu na to.

– Proszę mnie puścić, lady Juliano – powiedział chłodno, odrywając siłą jej ramiona od szyi i wciskając ją w róg powozu.

Juliana, porwana nagłą, zadziwiającą falą pijackiego pożądania, wdrapała się Martinowi na kolana. Znów spróbował ją odepchnąć.

– Zejdź! – Zabrzmiało to tak, jakby mówił do nieposłuszne go psa. – Zostaw mnie w spokoju, proszę.

Wierciła się na jego kolanach. Czuła, jaki jest spięty. Wspaniale pachniał cynamonową wodą kolońską i świeżym powietrzem. To śmieszne, że spodobał jej się Martin Davencourt, sztywny, zamknięty w sobie Martin, którego wyobrażenie o przyjemnościach sprowadzało się do czytania raportów ministerstwa finansów. Niemniej ta surowa męskość okazała się niezwykle pociągająca. Kiedy delikatnie umieścił ją z powrotem na siedzeniu, westchnęła żałośnie.

– Nie chcesz mnie?

Położyła rękę na jego udzie i dłoń Martina zamknęła się jak żelazne imadło na jej nadgarstku, zanim palce Juliany dotarły do celu.

– Boli! – Skrzywiła się, a ból pomógł rozjaśnić jej w głowie. – Muszę panu pogratulować surowości pańskich zasad moralnych, panie Davencourt.

– Proszę mnie nie dotykać! – warknął Martin, puszczając jej dłoń. – Nie mam życzenia stać się obiektem pani pijackich zalecanek, lady Juliano.

– Jest pan niesprawiedliwy wobec siebie, panie Davencourt. – Wyprostowała się i odsunęła. – Chyba nie chce pan powiedzieć, że trzeba być kompletnie pijaną, żeby uznać pana za atrakcyjnego?

Martin odwrócił się bokiem, całkowicie ją ignorując. – Wiem, że mnie pan nie lubi. Wyraził to pan wystarczająco jasno, kiedy widzieliśmy się poprzednim razem.

– Jest pani pijana, lady Juliano. Jutro będzie pani żałować, że ta rozmowa miała miejsce.

– To niezwykle mało prawdopodobne. Nigdy nie żałuję tego, czego nie mogę zmienić. To strata czasu.

Znów zapadła cisza.

– Czy w ogóle nie zamierza pan ze mną rozmawiać? – spytała Juliana. Przebierała palcami po aksamitnej poduszce siedzenia, aż musnęła wierzch jego dłoni. Była ciepła i pełna życia i zapragnęła jej dotknąć mocniej. Zaryzykowała i wsunęła swoją dłoń w jego rękę. Po chwili westchnął z rezygnacją i usiadł wygodniej, odprężony. Juliana przysunęła się nieco bliżej.

15
{"b":"90627","o":1}