Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Leszek wziął pod pachę kupę drutów i zwisającej szmaty i powlókł to wszystko na korytarz. Odprowadziłam go smętnym wzrokiem. Ułożyłam na dywanie materac, który przechowywałam w pawlaczu w przedpokoju – był dziurawy i do niczego poza izolowaniem legowiska się nie nadawał – na to rzuciłam stary śpiwór i kołdrę. Jako przykrycie odstąpiłam Leszkowi swój ukochany wełniany kocyk. Sobie pozostawiłam cienką wiosenną kołderkę. Trudno. Niech się dzieje, co chce.

Leszek wrócił po kilku minutach. Nastąpił kolejny krytyczny moment.

– Kto myje się pierwszy?

– Ty.

– Dobrze.

– To idź.

– To idę.

Po chwili usłyszałam szelest zdejmowanego ubrania, uderzenie stopy o wannę i głośny chlupot wody. Leszek brał prysznic.

Włosy stanęły mi dęba. Nigdy wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że łazienkowe wygibasy aż tak dokładnie słychać. Z dobiegających mnie dźwięków mogłam swobodnie wydedukować, którą część ciała w tej chwili myje. I co ja teraz zrobię? Każdy najlżejszy nawet dźwięk odbijał się w mojej głowie kaskadą powtórzeń. Włączyłam telewizor. Nadal wszystko słyszałam. Zrobiłam głośniej. W napięciu patrzyłam na pomarszczonego szamana, który zarzynał koguta nad głową młodej dziewczyny. Ustawione w krąg półnagie kobiety uderzały w bębenki i zawodziły.

„On jest teraz zupełnie nagi” – ta myśl w jednej chwili poraziła wszystkie moje nerwy. Zaczęłam skakać po kanałach, żeby skupić uwagę i okiełznać myśli, które zupełnie nie zważając na mój rozpaczliwy protest, całymi tabunami zakradały się do łazienki, podpatrywały mokry kark, namydlone muskuły… Ścisnęłam mocno pilot i rozpoczęłam szaloną gonitwę po kanałach:

– … i zbliża się do bramki, podaje do Ronaldo, Cambell zabiega mu drogę… ale Ronaldo robi zwód, jeden, drugi, jest coraz bliżej…

– … zachmurzenie duże z małymi przejaśnieniami…

– … Unia Europejska może oczekiwać…

… koliber wielkości motyla, szampon przeciw łupieżowi, zaprzęg psów na białym polu…

Obrazy migały jeden za drugim.

… kowboj na srokatym wierzchowcu, płonący samochód, pszczółka Maja, apartament na Manhattanie, rozrzucone ubrania, całująca się para, rytmicznie poruszająca się kołdra…!!! „Tę pszczółkę, którą tu widzicie, zowią Mają, wszyscy Maję znają i kochają…”

– … la, la, la, la, la, la… ikochająąą… Maju, Maju, Maaaaaaaju, cóż zobaczymy dziiiiiś!

– Ładnie śpiewasz – Leszek opierał się o framugę drzwi i wesoło się uśmiechał.

Ubrany był w szare bokserki i białą koszulkę z zieloną wyłupiastą żabą. Żaba z uchylonego pyszczka wypuszczała dymek z napisem: „Co się tak gapisz, baranie?”.

Matko. Nie widziałam durniejszej koszulki. Moje króliki znalazły się w doborowym towarzystwie.

Nie bez oporów wyjęłam je z szafy.

– Mam koszulę w króliki – powiedziałam i spojrzałam badawczo na Leszka.

– Super. Moja żaba nie będzie się czuła samotna.

Poszłam do łazienki.

Zamknęłam za sobą drzwi i przyłożyłam do nich ucho. Telewizor darł się jak należy. Rozebrałam się najciszej, jak umiałam, ułożyłam ubranie na koszu na bieliznę i odkręciłam wodę. Myłam się bez hałasu, starając się nie prowokować żadnych wyobrażeń. Kiedy zakręciłam wodę, zamarłam. Usłyszałam… ciszę! Leszek wyłączył telewizor. Jak on śmiał wyłączyć telewizor?! Wylazłam z wanny i ociekając wodą stanęłam przed lustrem. Prawie szeptem sięgnęłam po ręcznik, owinęłam się w szorstkie frotte i usiadłam na brzegu wanny.

Odczekałam chwilę i na lekko wilgotne ciało naciągnęłam ciepłe króliki. Przetarłam zaparowane lustro, umyłam twarz, posmarowałam kremem i przyjrzałam się sobie. No nie, tak przecież nie wyjdę. Oczy bez makijażu zupełnie straciły wyraz, a nos i czoło świeciły się jak świeżo wyłuskane kasztany. Wiedziałam, że to, co robię, zasługuje na kosmetyczne potępienie, ale machnęłam na to ręką. Koniuszki rzęs delikatnie pociągnęłam tuszem i leciuteńko wypudrowałam dopiero co oczyszczoną twarz. Niewielki retusz sprawił, że poczułam się lepiej. Uczesałam włosy i wyszłam z łazienki. Stanęłam w progu pokoju.

Leszek spał.

* * *

Volkswagen zajechał pod blok punktualnie o szóstej. Wyjrzałam przez okno. Maciek wysiadł z samochodu, wyjął coś z kieszeni kurtki i zbliżył do twarzy. Po chwili mrok rozświetlił nikły płomień zapalniczki. Maciek pali? Nigdy wcześniej nie widziałam go z papierosem. Zaciągnął się i spojrzał w górę. Cofnęłam się. Sprawdziłam, czy wyłączyłam żelazko, wzięłam torebkę i zamknęłam za sobą drzwi.

Z daleka widziałam ciemną postać Maćka i żarzący się, pomarańczowy punkcik papierosa. Maciek wydmuchał cienki pasek dymu i pocałował mnie w policzek.

– Nareszcie cię widzę. Stęskniłem się. Gumę? – wyciągnął z kieszeni paczkę miętowej gumy do żucia i podsunął mi pod nos. Poczęstowałam się.

– Nie wiedziałam, że palisz.

– Bo robię to sporadycznie. Dzisiaj miałem nerwowy dzień, to dlatego. Normalnie pozwalam sobie tylko na przyjęciach. – A propos. Chciałbym cię gdzieś zaprosić, ale opowiem ci o tym w samochodzie. Wsiadaj.

Maciek uruchomił silnik i zapuścił hip – hop. Prowadził jedną ręką, drugą uderzał do rytmu w skórzane obicie kierownicy. Żuł gumę, luźno poruszając szczęką. Spojrzał na mnie i kilkakrotnie poruszył głową wysuwając ją w przód i w tył jak tańcząca Hinduska.

– Fajne?

– Może być.

– Mój kumpel, może o nim słyszałaś, bo jest dość znany w dziennikarskim świecie, Jurek Masłowski… nie znasz? Jureczek postanowił dać się zaobrączkować. Za tydzień. Chcę, żebyś mi towarzyszyła. Co ty na to?

– Wesele?

– Raczej przyjęcie, ale tak, coś takiego.

– Czemu nie.

Zaraz. Za tydzień? Za tydzień Sylwia wychodzi za mąż za Jerzyka… Jurek Masłowski? Czyżbyśmy byli zaproszeni na ten sam ślub?

– Zastanowię się.

– Dlaczego? Zgódź się. Poznasz moich znajomych. Spodoba ci się.

Podjechaliśmy pod biało – niebieski szlaban. Maciek kiwnął na ochroniarza w plastikowej budce i szlaban powoli uniósł się do góry. Wysiadłam z samochodu i rozejrzałam się po osiedlu, które zupełnie nie przypominało warszawskich blokowisk z trzepakiem i miniparczkiem złożonym z kilku karłowatych drzewek, na których zakochane małolaty wyrzynają scyzorykiem przeszyte strzałą serca. Tu było wszystko sterylnie czyste: równiutko przystrzyżone trawniki, odmalowane ławki, w oddali plac zabaw z masą huśtawek, drabinek i małą karuzelą. Maciek pokazał na budynek wyłaniający się zza rogu.

– Tam jest sala pingpongowa i basen. A tam, widzisz to niebieskie światło, bilard, można zagrać i napić się piwa. A mieszkam tam.

Wskazał palcem dwa okna na trzecim piętrze.

– Moje pierwsze mieszkanie. Choć, pokażę ci.

Trzy duże pokoje były prawie zupełnie puste, ale pięknie przygotowane do urządzania. Na podłodze leżały mięciutkie wykładziny w pastelowych kolorach, w kuchni i łazience płytki terakoty układały się w fantazyjne wzory. Było też dużo jasnego drewna, którym jakiś sprawny specjalista zabudował wszystkie zewnętrzne rury. W kuchni wisiały drewniane półki z witrażowymi szybkami, stała kuchenka i srebrna lodówka. W salonie, oprócz skórzanej sofy i dwudziestoośmiocalowego telewizora, było pusto. Ostatni pokój był zamknięty. Maciek uchylił drzwi. Stało tam potężne łoże okryte satynową narzutą z aplikacją ogromnego pawia.

– Modernistyczny.

– Co?

– Paw.

– Aha…

– Ten motyw działał na zmysły pokoleniu Witkiewicza – Maciek przymknął drzwi. – Herbaty?

– Wolę coś zimnego.

– Sok?

– Tak.

– Czy mi się zdaje, czy jesteś spięta?

– Ja…? Jeśli grejpfrutowy, to wolę herbatę.

– Pomarańczowy?

– Tak, proszę.

Maciek do dwóch wąskich szklanek wrzucił po kilka kostek lodu i nalał sok. Trzymając szklanki w obu dłoniach skierował się do wyjścia, napierając na mnie i zmuszając do wycofania się.

– Chodźmy do salonu.

Usiadłam na twardej i zimnej sofie. Maciek podał mi szklankę i rozsiadł się obok, zdecydowanie za blisko. Sięgnął po pilot i nastawił MTV.

– No to opowiadaj, co tam słychać?

– Po staremu – wzruszyłam ramionami. – Raczej powiedz, co z naszą gazetką. Jeśli chcemy ją wydać do końca roku, musimy wziąć się do pracy.

– Aaa… miałem ci o tym powiedzieć w kinie, ale wiesz, jak wyszło. Na razie musimy się wstrzymać. Dzwonił do mnie przewodniczący i okazało się, że znaleziono jakiś przeciek w instalacji gazowej. Większa część pieniędzy, jeśli nie wszystkie, pójdzie na remont. Ale możemy ruszyć w przyszłym roku. Obiecano mi uwzględnić gazetę w przyszłorocznym budżecie.

Jakoś się nie zmartwiłam.

– A co z Lidką?

Skrzywił się.

– Co? – to wystarczyło, żeby pobudzić moją ciekawość.

– Jest wściekła. – Maciek podniósł szklankę i przełknął łyk soku. – Ktoś widział mnie z tobą w kinie i jej o tym doniósł. Wydzwaniała do mnie wczoraj kilka razy. Nie wiem, co ją ugryzło. Nawrzucała mi od kłamców, ale to śmieszne, bo ja jej nigdy niczego nie obiecywałem. Ale nie mówmy o niej.

– Kocha się w tobie?

– Kto? Lidka? – Maciek roześmiał się. – Nie wiem, może. – Położył rękę na oparciu sofy i wziął w palce kosmyk moich włosów. – Wolałbym jednak, żeby kto inny…

W telewizji jakaś długowłosa blondyna z odkrytym pępkiem gibała się na wszystkie strony i darła wniebogłosy o straconej miłości. Dwóch Murzynów złapało ją pod pachy i przeniosło przez scenę sztywną jak manekin. Długo wyciągała ostatnie dźwięki.

Nagle poczułam na karku gorącą dłoń. Zerknęłam na Maćka. Patrzył na mnie rozpalonym wzrokiem.

– Powinieneś z nią porozmawiać.

– Z Lidką? – Musisz jej…

– … przestań – szepnął przysuwając się miękko jak kot.

Dotknął mojego uda.

– Myślę, że nadszedł czas – powiedział przykuwając mnie wzrokiem do sofy.

– Na co? – wymamrotałam.

– Na to! – pochylił się i poczułam na wargach jego miękkie usta.

Cofnęłam się. Sok chlusnął mi na kolana i wielka żółta plama rozeszła się po spódnicy. Zerwałam się na równe nogi.

28
{"b":"90434","o":1}