Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zaskoczyłam go w kuchni. Koci nonkonformista siedział na podłodze, w napięciu obserwując latającą muchę. Gdy wolnym ruchem sięgnęłam po ścierkę, przerwał polowanie, podniósł się z podłogi i głośno miauknął, rozumiejąc, że przyszedł czas na wyrównanie rachunków. Zrobił słodkie oczy, udając, że z ciężkim powietrzem nie ma nic wspólnego, na co ja przejechałam dłonią wzdłuż ścierki, przygotowana do ostatecznego natarcia. W skupieniu patrzyliśmy sobie w oczy…

Nagle kot zrobił błyskawiczny zwrot, podwinął ogon i jak kula wystrzelił w moją stronę. Stałam w rozkroku, próbował więc czmychnąć między moimi nogami, ale przewidziałam jego mało błyskotliwą strategię. W okamgnieniu zwarłam nogi, chwyciłam zaskoczonego kota w żelazny uścisk i majtnęłam szmatą, tnąc zbrodniarza przez łeb i zrzucając przy okazji półmisek z jabłkami, które z łomotem potoczyły się po podłodze. „Trafiony!” – zawyłam triumfalnie jak Indianin z tomahawkiem. Po chwili puściłam szarpiącego się zwierzaka, który śmignął przez pokój i znikł w czeluściach szafy.

Weszłam do pokoju, wymyślając głośno w kierunku mebla: „Wstrętny kot!”. Na podłodze przy doniczce z azalią, która formalnie należała już do Miśki, leżały kocie ekskrementy. Fuj! Mimo mrozu rozwarłam szeroko okno i z pośpiechem zabrałam się do porządków. Sprzątnęłam ciśniętą w kąt łóżka króliczą koszulkę, ciepłe zimowe majtasy i wełniane skarpety, mój nocny ekwipunek, i odetchnęłam spokojnie, dopiero kiedy zniknęły z pola widzenia. Założyłam na nos gumowy spinacz, który dla żartu podarowała mi Miśka kilka dni po pierwszym wyskoku Filka, a który stosowałam bez żenady, i uprzątnęłam kocie fekalia, trzęsąc się z zimna bijącego od otwartego okna.

Kilkanaście minut potem Leszek zastukał do drzwi. W ręku trzymał wypchaną reklamówkę. Ścisnęło mi się serce: mieć męża, który wieczorem wraca z pracy, przynosi ukochanej żonie smakołyki i całuje w drzwiach stęskniony całodziennym rozstaniem, czy można chcieć czegoś więcej? Musiałam przemówić sobie do rozumu, żeby nie dostać maślanych oczu. Leszek wszedł do środka.

– Co tu tak zimno? Nie grzeją?

Pobiegłam do pokoju i zamknęłam okno. Filek, zaciekawiony pojawieniem się gościa, wysunął głowę zza uchylonych drzwi szafy, pociągnął nosem, wystawił łapkę i już miał zamiar zaprezentować się w całej krasie, kiedy nagle mnie dostrzegł i zamarł w pół kroku. Okolicznościowo ogłosiłam amnestię. Łagodnym „kici, kici” zachęciłam go do pokazania się.

– Poznaj mojego kota.

Filek powoli, ale z gracją, wyszedł z szafy, wyprężył się i od niechcenia rozpoczął wieczorną toaletę. Wiedziałam, że się zgrywa. Jest zainteresowany, ale robi wszystko, żeby nie można było po nim tego poznać. Wzruszyłam ramionami.

– Chodź do kuchni – powiedziałam.

Leszek rozejrzał się po pokoju.

– Ładnie tu.

Wszedł do kuchni i rozpakował zakupy. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Kupił świeżutkie bułeczki i biały półtłusty serek, ryż, pomidory, paprykę, spory kawałek szynki i słoiczek oliwek, cebulę, pachnące pętko jałowcowej i kukurydzę. Kupił też pękatą butelkę wina i lody i… niewiarygodne… kupił tiramisu, potwornie drogie ciasto, o którym marzyłam, odkąd dostrzegłam je za szklaną ladą, między sernikiem wiedeńskim a szarlotką.

– Zrobię dla ciebie moje popisowe danie. Ty idź do pokoju i odpocznij. Będzie gotowe za dwadzieścia minut.

Posłusznie wykonałam polecenie. Usiadłam w fotelu, rozparłam się wygodnie i wzięłam gazetę. Wyciągnęłam nogi. Położyłam nogi na łóżku. Odłożyłam gazetę. Sięgnęłam po pilot i włączyłam telewizor. Przesiadłam się na sofę. Położyłam się, Już zaczynałam się rozluźniać, kiedy nagle zadzwonił telefon.

– Dobry wieczór – usłyszałam lekko zdenerwowany głos. – Tak sobie pomyślałem, że gdyby jednak zdecydowała się pani obejrzeć moje motyle, to jutro chętnie bym je pokazał, bo w środę wyjeżdżam na seminarium do Monachium, no i tak sobie pomyślałem, że zadzwonię… To co, przyjdzie pani…?

Weterynarz, Też wybrał sobie porę. Chociaż z drugiej strony…

– To bardzo miłe, że znowu mnie pan zaprasza, ale niestety muszę odmówić, choć pańskie motyle są z pewnością bardzo interesujące. – Z kuchni dochodził odgłos skwierczącej na tłuszczu cebulki. – Nie znajdę jednak czasu, mimo że na pewno wiele stracę. I jeszcze raz dziękuję, za sympatyczne porównanie do motyla, chociaż chyba mnie pan przecenia.

Zerknęłam na Leszka. Kroił szynkę w drobną kosteczkę.

– Ani trochę. Pani jest jak pewien wyjątkowo piękny okaz, pewna ćma afrykańska…

– … aha.

– … Duży, niepospolity, z pięknymi żółto – kruczymi skrzydłami, wygląda jak królowa nocy. Pasuje do pani jak ulał. Nie mam go niestety w moich zbiorach, ale popytam w Monachium, może uda mi się go zdobyć, wtedy go przywiozę. Z myślą o pani.

Grzecznie się pożegnałam i odłożyłam słuchawkę. Weszłam do kuchni. Leszek siekał cebulkę. Podniósł na mnie lekko zaczerwienione oczy.

– Nie chciałem podsłuchiwać, ale mówiłaś tak głośno… Słyszałem coś o motylach. Idziesz na jakąś wystawę?

– Pewien znajomy mnie zaprasza, ma kolekcję motyli. Mówi, że przypominam mu jeden okaz…

– Tak? Jaki?

– Jakiś afrykański – wzruszyłam ramionami. – Podobno piękny… Znowu zadzwonił telefon.

– Słucham – powiedziałam trochę zniecierpliwiona. Weterynarz czepił się jak rzep.

– Ewciuuu…

Ścierpła mi skóra. Maciek!

Patrzyłam, jak Leszek kroi paprykę na cienkie długie paski. Nerwowo kręciłam na palcu sznur od słuchawki.

– Ewciu, jesteś tam?

– Słucham…

– Dlaczego masz taki chłodny głos? Gniewasz się jeszcze?

– Nie.

– To czemu taka jesteś?

– Jaka?

– Taka.

– To znaczy?!

– Wydaje ci się.

– To powiedz, że mnie lubisz.

– …Tak.

– Całym zdaniem!

– Lubię…

– Chyba nie. Muszę sam sprawdzić. Przyjadę do ciebie.

– Nie.

– Więc nadal się gniewasz?

– Nie.

– Co ty tak nie i nie? Wiesz, że nieładnie się zachowałaś?

– Chcę się spotkać na zgodę. Skoro ja nie mogę przyjechać, to ty przyjedź. Okej?

Leszek wszedł do przedpokoju i szukał czegoś w kieszeni kurtki.

– Przyjedziesz?

– …dobrze.

– Kiedy?

– Jutro.

– O której?

„O burej!!!”

– O szóstej.

– Przyjadę po ciebie.

– Dobrze. Cześć.

– Poczekaj… Tęsknisz?

– Eee… Cześć!

Odłożyłam słuchawkę. Leszek znowu siekał cebulę. Co on tak sieka i sieka?!

– Narzeczony? – spytał, gdy wzięłam do ręki nóż.

Kiwnęłam głową.

– Spotykamy się jutro.

– Jesteś pewna, że nie ma nic przeciwko temu, że tu nocuję?

– Jestem pewna.

Przewróciłam oczami i zabrałam się do krojenia pomidorów. Siekałam je jak koreański restaurator.

To był jeden z milszych wieczorów w moim życiu. Przynajmniej do pewnego momentu. Dokończyliśmy przygotowywanie kolacji, żartując i opowiadając sobie drobne zdarzenia z naszego życia. Leszka szczególnie zainteresował mój tatko i jego niecodzienne hobby, ale szybko zmieniłam temat. Obawiałam się, że nasza świeżo zawiązana znajomość mogłaby nie udźwignąć ciężaru najnowszego konika tatki – raportu poświęconego sygnałom, jakie z grupą swoich popleczników odbierał za pośrednictwem amatorskiej anteny samoróbki.

– Czasem coś, co wydaje się zupełnie niewiarygodne, zyskuje całkiem zwyczajne wytłumaczenie. Na przykład spotyka się wzgórza, gdzie przedmioty, zamiast się staczać, wciągane są do góry… – Leszek wychylił się po łyżkę, która leżała na półce za moimi plecami. Przez krótką chwilę jego twarz była bardzo blisko mojej szyi. – Sprawa szybko się wyjaśniła, są tam złoża jakiegoś metalu, który ma właściwości magnetyczne i silnie oddziałuje na różnego rodzaju przedmioty. Masz bazylię?

Nie miałam. Leszek mieszał potrawę w szklanej salaterce i zerkał na papierowe torebki przypraw, które wygrzebywałam z szuflady. Zdecydował się na zioła prowansalskie. Dodał pół łyżeczki ziołowej mieszanki i garść posiekanej natki pietruszki, której wcześniej nie zauważyłam. Musiał ją mieć w kieszeni kurtki. Przyglądałam mu się. Starałam się uważnie słuchać o magnetycznych pagórkach, ale myśli co chwila wyrywały mi się spod kontroli. Czy wziął tę łyżkę zupełnie bezwiednie, czy było to zamierzone?…

– Sól.

Podałam mu solniczkę.

– Można nakrywać do stołu – zawyrokował i sięgnął po butelkę z winem.

Matko! Przecież ja wciąż nie mam korkociągu!

– Już masz. Właścicielka sklepu była tak uprzejma, że w ramach promocji podarowała mi jeden, bardzo prosty, ale jest jak znalazł.

Czy on na pewno mówi o moim znienawidzonym nocnym? Spotkał tam kogoś uprzejmego? Kupuję tam sporadycznie, ale od ponad miesiąca i nigdy nie widziałam tam sympatycznej gęby.

– Bo jesteś uprzedzona, dlatego tak na ciebie reagują.

– A może po prostu nie jestem miłym przystojnym facetem.

Roześmiał się.

– Jest to możliwe.

Jedliśmy kolację przy zapalonych świecach. Leszek zadbał o wszystko.

– Jeszcze tylko ogień w kominku i jestem najszczęśliwsza na świecie.

To była miła część wieczoru. Kłopoty się zaczęły, kiedy wyciągnęłam zza szafy starą połówkę po poprzednich lokatorach. Zachowałam ją, uznając za świetne rozwiązanie noclegowe dla nieprzewidzianych gości, niestety nigdy wcześniej jej nie rozkładałam. To był błąd. Połówka miała oderwaną nogę, a rozciągnięte na drutach płótno było poprzecierane i groziło rozerwaniem przy najmniejszym obciążeniu. Usiadłam. Trzasnęło, strzeliło i pękło. Spojrzałam na Leszka.

– Nic się nie stało. Jak chcesz, to wyniosę to wyro na śmietnik, a prześpię się na podłodze. Naprawdę nie ma żadnego problemu.

Problem był, ale Leszek nie był tego świadomy. Wiedziałam, że teraz większość mojego kołdrzano – kocowego wyposażania muszę przeznaczyć na wymoszczenie Leszkowego legowiska i że na pewno nie wywinę się od króliczej piżamki, od ciepłych majtasów i wełnianych skarpet. Ścierpła mi skóra.

27
{"b":"90434","o":1}