– Nie kłopocz się… – szeptem odparł Tomek i serdecznie uścisnął żonę. Sally wyszła do hallu. Natasza i Zbyszek czekali tam na nią.
– Jeszcze nie tak późno, chodź do nas, porozmawiamy – zaproponowała Natasza.
– Dobrze, i tak nie usnęłabym teraz.
Zaledwie weszli do pokoju, Natasza zawołała wzburzonaŕ- Co oni zamierzają uczynić?!
Sally milczała zamyślona. Dopiero po dłuższej chwili spojrzała na zatroskanych przyjaciół i powiedziałaŕ- Rzadko widuje się dobrodusznego kapitana Nowickiego tak rozgniewanego.
– Co oni chcą zrobić? – powtórzyła Natasza spoglądając na męża i Sally.
– Nie bawmy się w zgadywanki! W razie potrzeby potwierdzimy, że pracowali przez całą noc i nie wychodzili z domu – odezwał się Zbyszek, a ciszej dodał: – Żałuję tylko, że nie zabrali mnie ze sobą…
– Ja również! Wszyscy jednakowo kochamy pana Smugę… – powiedziała Sally.
– Najpierw^ John Nixon, taki młody, pełen życia, a potem szlachetny pan Smuga… OSfic nie zmieniłam w jego pokoju, jeszcze liczę na to, że może jednak wróci… – szepnęła Natasza i cicho zapłakała.
*
Kapitan Nowicki położył walizkę na fotelu, po czym otworzył ją i zwrócił się do przyjacielaŕ- Zabrałem ze statku nasze ciepłe spodnie i kurtki, noce są tutaj chłodne. Przebieraj się!
– Co pan zamierza? – zapytał Tomek.
– Za pół godziny mamy spotkać się ze Slimem przed operą. On zna dobrze Manaos i tego drania Alvareza.
– Nikt z nas nie mógłby bez zwrócenia na siebie uwagi rozpytywać o Alvareza. Tutaj wszyscy doskonale wiedzą o jego zatargach z Nixonem i Smugą. Gdyby mu się coś przytrafiło, podejrzenia od razu padłyby na nas. Natomiast Slim może bez obaw rozejrzeć się w sytuacji. To równy chłop, niejedno już z nim przeżyłem.
– Sally odgadła, że chcemy pogadać z Alvarezem. Całując mnie na dobranoc szepnęła: bądźcie rozważni!
– Kto by tam wywiódł ją w pole? – rzekł Nowicki. – Wtedy w Arizonie u szeryfa Allana również domyśliła się, że zamierzamy uwolnić wodza Czarną Błyskawice. Teraz ze względu na Zbyszka i Natkę nie mogła nalegać, żebyśmy zabrali ją ze sobą. Na pewno nie zmruży oka, aż do naszego powrotu.
– Czy rozmawiał pan o Alvarezie ze Zbyszkiem? – dopytywał się Tomek.
– Pytałem o to i owo, ale on pierwszy stale napomykał o Alvarezie.
– Czy był on również przy pana rozmowie z kapitanem Slimem? Nowicki wydobył z walizki pas z rewolwerami, który zakładał w wyjątkowo niebezpiecznych sytuacjach, gdyż zazwyczaj nosił rewolwer w kieszeni spodni. Spojrzał na przyjaciela i odparłŕ- Ze Slimem dogadałem się jeszcze podczas rejsu na "Santa Marii". Od dawna postanowiłem, że jeśli nie zastaniemy Smugi w Manaos, to pogadam z Alvarezem przed odjazdem stąd. Powiem ci od razu, brachu, że jeśli masz zamiar odwodzić mnie od tego, to zostań w domu, bo nie ustąpię. Tak jak twój szanowny rodzic, nie uznajesz przemocy. Dlatego na wszelki wypadek umówiłem się ze Slimem. To chłop mego pokroju. Oko za oko, rozumiesz?!
Tomek spojrzał Nowickiemu prosto w oczy i powiedział przytłumionym głosemŕ- Niepotrzebnie mówi pan to wszystko. Idziemy razem i razem poniesiemy konsekwencje tego, co uczynimy.
– Chodźmy już, niewiele mamy czasu!
Po cichu wyszli do hallu i wymknęli się na ulicę. Na tle nieba usianego jasnymi gwiazdami czerniała wielka kopuła gmachu opery. Po kilku minutach obydwaj przyjaciele przystanęli przed szerokimi kamiennymi schodami. Tomek zaledwie rzucił okiem na marmurowe kolumny podpierające wspaniały fronton, bowiem pomiędzy drzewami przed operą błysnął czerwony ognik. Kapitan Nowicki także zauważył błysk. Trącił Tomka łokciem i weszli na schody.
Kapitan Slim stał oparty plecami o drzewo, palił papierosa. Wyciągnął sękatą dłoń na powitanie i zagadnąłŕ- Czy złe wybrałem miejsce na dzisiejsze spotkanie? Tu zawsze pustka, jakby duchy straszyły!
– Chyba nie wtedy, gdy odbywają się przedstawienia operowe – zauważył Tomek.
– Przedstawienia operowe?! – odparł Slim i zachichotał. – Jak dotąd jeszcze ani jedno się nie odbyło. Gmach taki sam jak w Paryżu, ale to opera bez śpiewaków. Czasem raz na parę miesięcy przyjedzie jakaś wędrowna trupa i to wszystko. Nikt tu nie śpiewa. Miejsce jakby specjalnie wybrane dla nas.
– Faktycznie lokal okazały – przyznał Nowicki. – Spróbowałeś, czy wytrych otwiera zamek?
– Bądź spokojny, otwiera. Wśliźniemy się wejściem dla aktorów. Tomek nie dowierzał własnym uszom.
– Więc chcecie tutaj sprowadzić Alvareza? – zapytał zdumiony.
– Slim to wymyślił jeszcze na statku – odpowiedział Nowicki. – Nie brak mu fantazji, co?
– Tutaj nikt nam nie przeszkodzi. Poza tym, gdyby Alvarezowi coś się przytrafiło podczas pogawędki, sporo upłynie czasu, zanim go znajdą – wyjaśnił kapitan Slim. – Natomiast w jego domu wciąż kręci się wiele służby. Tam nie moglibyście spokojnie z nim pogadać.
– W jaki sposób zwabimy go tutaj? – wtrącił Tomek, z niepokojem obserwując towarzyszy.
– Ustaliłem, że Alvarez codziennie do późnej nocy przebywa w swej knajpie "Tesouro". Potem wraca do domu sam lub w towarzystwie Indianina, swego sługi, którego widzieliście na statku – powiedział Slim.
– Musimy przyłapać go w drodze do domu.
– Co zrobimy z Indianinem, jeśli będą razem? – indagował Tomek.
– Z nim najgorszy kłopot – przyznał Nowicki. – To ślepe narzędzie w rękach Alvareza.
– Głupiec! Dawno sam powinien pchnąć go nożem za tych wszystkich Indian, których Alvarez wyprawił na tamtem świat w swoich obozach kauczukowych – rzekł kapitan Slim. – Cóż, zajmę się nim, jeśli wyjdzie z Alvarezem. Ogłuszę go i zwiążę. Poleży do rana w zaułku.
– Zgoda, ale zajdź go z tyłu – doradził Nowicki. – Ja i Tomek zaopiekujemy się Alvarezem.
– Chodźmy, późno się robi!
W "Tesouro" zabawa Irwała w najlepsze. Poprzez szczeliny w kotarach zasłaniających okna prześwitywało mdławe światło. Orkiestra grała, słychać było gwar rozmów, śmiech i śpiewy.
Trzej spiskowcy zatrzymali się po przeciwnej stronie wąskiej ulicy. Naprzeciwko restauracji stały dwa obszerne budynki zajmowane przez jakieś biura. O tak późnej porze nikogo w nich nie było. Pomiędzy tymi budynkami znajdowało się przejście na tyły zabudowań. Spiskowcy ukryli się w tym przejściu i czekali. Od czasu do czasu małe grupki rozbawionych gości wychodziły z restauracji, lecz Alvareza nie było między nimi.
– Już minęła godzina, a drań wciąż się bawi – mruknął Nowicki.
– To jego knajpa, podobno często przesiaduje w niej a? do zamknięcia – odparł Slim.
– Gdyby wyszedł w większym towarzystwie, nasze zamiary będą udaremnione – zafrasował się Tomek.
Znów upłynęła dłuższa chwila. Naraz jedno skrzydło wahadłowych drzwi uchyliło się i z "Tesouro" wyszła jakaś kobieta. Za nią wybiegł mężczyzna. Przytrzymał ją za ramię i pochylony coś mówił cicho.
– To on! – szepnął Tomek.
– Alvarez… – potwierdził Nowicki.
– Odchodzą razem, co robimy? – zapytał kapitan Slim.
– Poczekaj tutaj chwilę, może ten Indianin wyjdzie, a potem smaruj za nami w kierunku opery – polecił Nowicki. – Z Tomkiem idziemy za Alvarezem.
– On chyba nie ma jeszcze zamiaru pójść do domu, wybiegł za nią bez kapelusza. Sprzeczają się… – zauważył Tomek.
– Chodź, nie marudź! – ponaglił Nowicki.
Przemykali się pod murami domów po drugiej stronie ulicy. Alvarez z kobietą skręcili w pierwszą przecznicę. Nowicki obejrzał się, Slim już biegł za nimi.
– Nie ma Indiańca. Slim nadchodzi! Do stu zdechłych wielorybów, diabli nasłali tę babę. Co z nią zrobimy? – szepnął Nowicki.
– Prędko na drugą stronę! – cicho zawołał Tomek.
Przystanęli pod murem. Tomek ostrożnie wychylił głowę i spojrzał w przecznicę. Zaraz się jednak cofnął i rzekłŕ- Kobieta weszła do domu. Alvarez czeka na nią na ulicy.
– Idziemy, prowadź mnie, jakbym był pijany – szepnął Nowicki. Wysunęli się zza muru. Tomek ujął przyjaciela pod ramię. Szli chwiejnym krokiem. Przed następnym domem za rogiem stał Alvarez.
Dwaj "pijani" mężczyźni nie wydali mu się podejrzani. Przy mdłym świetle rzadko rozstawionych latarni nie mógł od razu ich poznać. Zamyślony tylko zerknął w kierunku nadchodzących i odsunął się na skraj wąskiego chodnika.
Nowicki i Tomek tymczasem już znajdowali się zaledwie kilka kroków od Alvareza. Poza nimi na uliczce nie było nikogo. Tylko w bocznym oknie domu paliło się światło. Gdy zrównali się z Alvarezem, Nowicki zatoczył się na niego. Nim Alvarez zorientował się w sytuacji, otrzymał potężny cios pięścią w podbródek. Tomek sprawnie podtrzymał upadającego. Nowicki zarzucił sobie na ramię zemdlonego; pobiegli w dół ulicy. Niebawem Slim dołączył do nich.
Przystanęli w ciemnym zaułku. Tomek i Slim ujęli pod ramiona odzyskującego przytomność Alvareza.
– Co z dziewczyną? – krótko zapytał Slim.
– Alvarez czekał na nią przed domem – pospiesznie wyjaśnił Tomek.
– Biegnąc za wami nikogo nie zauważyłem. No, jak do tej pory, poszło nam gładko.
Chrapliwy oddech Alvareza przerwał szeptem prowadzoną rozmowę. Po chwili spojrzał nabiegłymi krwią oczami. Na jego twarzy odmalował się wyraz zdumienia.
– Carramba! – zaklął po hiszpańsku. – A czego wy jeszcze chcecie ode mnie?!
– Dowiesz się wkrótce, ale teraz milcz, jeśli ci życie miłe – ostrzegł Nowicki.
– Puśćcie mnie lub oddam was wszystkich w ręce policji!
– Nie zdążysz! – odparł Nowicki. Rewolwer błysnął w jego ręku.
– No, wołaj o pomoc!
– To napad! – krzyknął Alvarez. Spróbował oswobodzić swe ramiona.
Nowicki przyłożył lwylot lufy colta [77] do jego piersi i kciukiem odwiódł kurek.
– Jeszcze jedno słowo, a kula zakończy całą sprawę – zagroził.
– Pójdziesz z nami! Gdyby ktoś nadszedł, udawaj, że jesteś zawiany. Prowadź, Slim, my się nim zaopiekujemy!
Do gmachu opery nie było zbyt daleko. Tomek i Nowicki prowadzili Alvareza między sobą. Alvarez szedł posłusznie czując, że lufa colta dotyka jego boku. Pora była bardzo późna, toteż zaledwie dwukrotnie spotkali przechodniów, którzy widząc grupkę mężczyzn idących chwiejnym krokiem, skwapliwie przechodzili na drugą stronę ulicy.