Литмир - Электронная Библиотека
*

Przez pierwsze trzy dni uciekinierzy wciąż przystawali i nasłuchiwali. Tomek lub wierny Haboku co pewien czas wspinali się na szczyty gór i z niepokojem spoglądali ku wulkanowi. Zdawało się im, że wybuchy nieco osłabły i następowały w coraz dłuższych odstępach czasu. Choć sami znajdowali się w ciężkiej sytuacji, wciąż powracali myślami do dwóch przyjaciół, którzy musieli pozostać w mieście wolnych Kampów.

Wkrótce jednak bezpośrednie niebezpieczeństwo całkowicie pochłonęło myśli uczestników niefortunnej wyprawy. Skromne zapasy żywności wyczerpały się po dwóch dniach. Cubeowie wyszukiwali jadalne korzenie i rośliny, czasem upolowali strzałami z łuków kilka papug. Głód dokuczał wszystkim. Za radą Haboku pokrzepiali się ożywczymi liśćmi koki, ale wędrówka po bezdrożnych górach coraz bardziej wyczerpywała siły.

Noce były bardzo chłodne. Zimny wiatr dął od zaśnieżonych szczytów. Na każdym noclegu uciekinierzy musieli budować szałasy, a mimo to zimno dawało się im porządnie we znaki. Kuźmy, w które zaopatrzył ich Smuga, były jedynym ciepłym odzieniem, jakie posiadali. Toteż każdej nocy z utęsknieniem oczekiwali wschodu słońca.

Na szczęście w dzikiej głuszy górskiej nie napotykali ludzi. Coraz śmielej szli na południowy wschód, a szóstego dnia Tomek odważył się na rozpalenie ogniska. Rosół z papug i ryby upieczone na rozgrzanych kamieniach pokrzepiły nadwątlone siły uciekinierów.

Dziesiątą noc spędzili w opuszczonym szałasie pasterzy, a następnego dnia natknęli się po raz pierwszy na osadę Keczuanów, czyli górskich Indian. Mieszkali w chatach zbudowanych z dużych kamieni, przysypywanych ziemią. Zajmowali się hodowlą lam i owiec.

Porozumienie się z Keczuanami nie było łatwe. Nie znali hiszpańskiego ani portugalskiego, nieufnie spoglądali na białych. Tomek kupił od nich jagnię, które upiekli w całości. Przenocowali w chacie pasterzy. Rankiem przyszedł z pastwiska młody Keczuanin, który znał sporo słów portugalskich. Od niego Tomek dowiedział się, że o dwa dni drogi doliną znajduje się chata mulnika, wynajmującego podróżnym muły i konie. Droga, przy której mieszkał ów mulnik, wiodła do Tarmy. Za rewolwer i kilka naboi pasterz zgodził się doprowadzić uciekinierów do drogi.

*

Był to piętnasty dzień od ucieczki z fortecy wolnych Kampów. Tomek jechał na mule tuż za poganiaczem. Co chwila oglądał się na Sally i resztę towarzyszy wyprawy. Z wyjątkiem Haboku wszyscy drzemali w siodłach. Muły postękiwały, lecz wytrwale szły wyboistym traktem.

Tomek wychudł, był zmęczony tak jak inni, lecz ani na chwilę nie przymknął oczu. W pobliskiej Oroyi mieli już wsiąść w pociąg do Limy. Tomek przestał kłopotać się o Sally, Nataszę i Marę. Były bezpieczne. Teraz już układał plan wyprawy ratunkowej dla Smugi i Nowickiego.

Od czasu do czasu wydobywał z kieszeni mapę. Przypomniał sobie wszystko, co wiedział o Boliwii. Czekało go sporo kłopotów. Musiał szybko wyposażyć nową wyprawę. Miał nadzieję, że pieniądze za sprzedany jacht już nadeszły do banku w Iquitos. Jak przewidująco postąpił Nowicki, upoważniając go do dysponowania pieniędzmi!

Tomek wiedział, że nie zazna chwili spokoju, dopóki znów nie będzie razem z Nowickim i ze Smugą. Czyżby dotychczasowe trudy były całkiem bezcelowe? Nie, tak nie można powiedzieć. Zamyślony nawet nie spostrzegł Oroyi wyłaniającej się przed nimi.

59
{"b":"90357","o":1}