Na półeczkach z kafelków stoją różne piękne butelki z zagranicznymi napisami. Przy drzwiach pralka, chyba automatyczna i jeszcze jakieś inne, dziwne urządzenia. A tutaj, na błyszczących rurkach, wiszą ręczniki. Pomarańczowy, różowy i biały. Patrzę w bok i widzę siebie. Za mną siedzi jakaś dziewczynka.
Odwracam się. Tu też za mną siedzi dziewczynka. A za tą dziewczynką jeszcze jedna dziewczynka, i jeszcze jedna. Cały szereg dziewczynek. To my tam siedzimy, to znaczy ja, ale odbita w lustrze, co odbija lustro. Podnoszę rękę. Wszystkie dziewczynki robią to samo, aż do końca. Tak nas tam dużo, że chyba nie ma końca.
Sukienka z tyłu cała biała. Odpinam guziczki i ją zdejmuję. Siadam na białym stołeczku z plastiku, kładę sukienkę na kolanach i trę ją szczotką.
Chyba jestem nienormalna.
Myślałam, że Kasia chce mi coś zrobić, że chce mnie okraść, czy co… a to ja mogłabym ją okraść. Wpuściła mnie do łazienki, gdzie stoi tyle pięknych, drogich rzeczy i wcale się nie boi, że coś ukradnę. Ale dlaczego wzięła z księgarni ten album?
Bo się bała, że ktoś inny go kupi. Przyjdzie jej mama albo tata, to weźmie od nich pieniądze, pójdzie i zapłaci. Jak ja mogłam tak głupio pomyśleć, że jest złodziejką. To wielki grzech rzucić na kogoś niesłuszne posądzenie. Będę musiała iść do spowiedzi. Pójdę jutro, zaraz po szkole. Do tego kościoła przy rynku. Tylko że nie wiem, o której są tutaj spowiedzi.
Sukienka nie chce się wyczyścić na sucho, trzeba polać wodą.
Odkręcam kran w umywalce, podstawiam szczotkę pod strumień. No, teraz ściana schodzi. Może ksiądz mnie rozgrzeszy, ale ja sobie nigdy tego nie wybaczę. Kasia była dla mnie taka dobra. Nigdy nie umiałam z nikim rozmawiać, a z nią bym umiała. Tak coś czuję, że z nią bym umiała. Może nawet bym jej powiedziała, że jeszcze cysiam palec i że nie mogę się odzwyczaić. Jest taka mądra, może by mi doradziła, co zrobić, żeby nie cysiać. Nagle słyszę, że gra muzyka. Dobiega z daleka.
Piękna, jak w kościele, tylko trochę inna.
To chyba Kasia nastawiła radio. A może ma magnetofon i go włączyła? Bardzo lubię w kościele słuchać muzyki. Czasem w radiu też ładnie gra. Tak, jak teraz. Jakby niebem leciały anioły.
No tak… Zasłuchałam się, a woda przez ten czas spłynęła ze szczotki na sukienkę i zrobiła się wielka, mokra plama. Nic, wyjdę na ulicę, postoję trochę tyłem do słońca, to mi wyschnie.
Wstaję i wkładam sukienkę. Ale mokro. Zapinam guziczki, patrząc na siebie w lustrze. Już mi się ta sukienka wcale nie podoba. Te tasiemki tak głupio błyszczą. I pomyśleć, że to z zagranicy. Ewa Bogdaj mówiła, że z Paryża. A przecież Paryż jest stolicą światowej mody, to i sukienka powinna być ładna. Czy to możliwe, żeby paczka leżała na poczcie całe dziesięć lat? Dziesięć lat temu była inna moda i teraz jest inna. Teraz dziewczynki chodzą w króciutkich i wąskich spódniczkach. Ale Kasia w takich nie chodzi.
Może ona swoją spódnicę też ma z paczki, która długo szła?
Podciągam dół sukienki wysoko nad kolana. I jeszcze trochę wyżej.
Zbieram fałdy i przytrzymuję je z tyłu, żeby było wąsko. Teraz to co innego. Wyglądam jak inne dziewczynki w klasie. Jakbym jeszcze ufarbowała rajstopy… Mamusia ma na pewno czarną farbę.
Patrzę na siebie, patrzę, i nie mogę się napatrzeć.
U nas w domu nie ma takich wielkich luster. Jest jedno w szafie, ale widać mnie w nim tylko od głowy do pasa. Gdybym miała taką łazienkę, chyba nigdy bym z niej nie wyszła. Ojej, nie wypada tak długo przebywać w cudzej łazience. Co sobie Kasia pomyśli. Patrzę na siebie jeszcze sekundę i puszczam sukienkę, która znów opada mi za kolana. Odwracam się od lustra nad wanną, widzę siebie w tym nad umywalką. Trzeba wyjść. Przyczesuję włosy, biorę teczkę i wychodzę. Zapomniałam szczotki. Wracam, biorę szczotkę, spoglądam ostatni raz na całą łazienkę i zamykam drzwi, i gaszę światło. Przechodzę cicho przez przedpokój, kładę szczotkę na szafce przy drzwiach. Stąd muzykę słychać dużo głośniej. Wydostaje się z tego pokoju, gdzie uchylone drzwi, ale nic w środku nie widać, bo zaraz za drzwiami kotara wisi, w kolorze miodu. Kasia jest na pewno tam. Siedzi sobie i słucha muzyki. Jak ja mogłam tak źle o niej pomyśleć? Czemu taka jestem?
Nigdy w życiu o nikim źle nie pomyślałam, więc dlaczego właśnie o niej musiałam tak pomyśleć? Cóż, widocznie nie zasłużyłam sobie na znajomość z taką miłą i dobrą dziewczynką.
– Żegnaj Kasiu – mówię cichutko i już naciskam klamkę, gdy dochodzę do wniosku, że przecież nie mogę zostawić otwartych drzwi, to znaczy nie zamkniętych na klucz, bo może przyjść jakiś złodziej i okraść mieszkanie. Pełno teraz złodziei wszędzie. Muszę wejść do pokoju za kotarę i powiedzieć, że wychodzę. Jak ja teraz na nią spojrzę… Chyba umrę ze wstydu. Trudno, muszę. Podchodzę do kotary. Odsuwam ją i wchodzę do środka. Uderza we mnie głośna muzyka i prawie nic nie widzę, tak tu ciemno. Okna są zasłonięte i tylko wąziutka szparka wpuszcza troszeczkę światła. Widzę pasmo oświetlonego dywanu i nic więcej. A muzyka gra stąd, i stąd.
– Kasiu, jesteś tu? – pytam, nie słysząc własnych słów, bo muzyka. Muzyka cichnie nagle. Słyszę w ciszy głos Kasi:
– Jak ci ciemno, odsłoń kotarę w oknie.
– Dobrze – mówię. Idę do okna po pasemku światła. Muzyka znów gra. Podnoszę rękę i szarpię kotarę. Rozsuwa się trochę.
– Coś się zacięło – mówię, ale Kasia chyba mnie nie słyszy, bo znów muzyka. Patrzę… to Kasia gra. Siedzi przy pianinie i gra. Dziwne. Ona siedzi tu, a muzykę słychać stamtąd i stamtąd. To na pewno z głośników. A to, na czym Kasia gra, to wcale nie pianino, to coś takiego elektrycznego, coś, na czym grają zespoły w telewizji. I jeszcze ktoś w bęben uderza. Rozglądam się… nikogo oprócz Kasi tu nie ma, a przecież Kasia w bęben nie uderza, tylko na klawiszach gra. Jedną rękę teraz odrywa, kręci jakąś gałką i słychać wiatr. Wiatr jęczy, zawodzi i cichnie powoli. Cichutko jest. Kasia patrzy na mnie z uśmiechem, a mnie robi się smutno, bo zaraz trzeba będzie stąd pójść.
– Już wyczyściłam – mówię. – Dziękuję za szczotkę.
– Cała przyjemność po stronie szczotki – odpowiada Kasia wesoło i pyta: – Chcesz, żebym ci jeszcze pograła?
Kiwam głową, że tak, że chcę.
– To czemu stoisz? Siadaj. Najlepiej słychać stamtąd. – Kasia pokazuje stojący w kącie bujany fotel. Idę tam i siadam ostrożnie. Coś zaczyna głośno buczeć.
– Zaraz – mówi Kasia. – Muszę tylko coś zrobić z tym dziadostwem. Wychodzi zza pianina, klęka i wyciąga spod spodu jakiś kabelek. Ogląda go długo. Potem wstaje. Rozgląda się po pokoju, marszczy brwi. Stoi i myśli. I nagle wybiega z pokoju. Zostaję sama. Siedzę w ciszy.
Jejku, jaka to ogromna komnata.
Na ścianach wiszą kotary, i wielkie, czarne biurko stoi niedaleko okna, a na nim pełno książek i papierów. Po drugiej stronie czarna szafa rzeźbiona w jakieś twarze i rośliny. Na niej walizki leżą i pudła do samego sufitu. A sufit cały wyłożony takimi wklęsłymi tekturkami, w jakich sprzedaje się jajka. Oj, jakie dziwne łóżko. Jak jakiś zabytek, jak na jakimś filmie. Wiem, jak się to nazywa. To się nazywa baldachim.
Na środku pokoju czarna kanapa stoi, oparciem do drzwi odwrócona. Czarna skóra na niej aż błyszczy. Koło niej czarna skrzynka, biały kabelek z niej wychodzi i pod pianino się ciągnie. Tam, w kącie przy oknie, pełno różnych błyszczących urządzeń. Jeszcze jedno pianino elektryczne i jakby stół z wielką ilością światełek i gałek.
Wszędzie po dywanie walają się kartki i stoją stosy książek, niektóre porozwalane. Okropny tu bałagan. Ja to bym zaraz zrobiła tu śliczny porządek. Dużo przecież nie trzeba. Wystarczy równiutko poukładać kartki i do szuflad pochować. Kanapę przysunąć oparciem do ściany, no bo jak tu siedzieć plecami do drzwi. I segment by się przydał, taki sam, jaki jest w pokoju mamusi i tatusia w nowym mieszkaniu. Na półkach by się ustawiło książki i by się nie kurzyły za szybami.
Dziwna ta Kasia, strasznie nieporządna… I tak mnie na tych schodach nastraszyła. Czemu? Myślałam, że umrę, tak się bałam. Ale potem zaprosiła mnie do domu, dała mi szczotkę i w ogóle. No i zaraz będzie dla mnie grać, jak tylko przestroi to dziadostwo. Coś jej długo nie ma.
Patrzę na mój zegareczek. Już prawie szesnasta. Co ja powiem mamusi? Tyle w domu roboty, a ja tu bujam się na fotelu i nic nie robię. Nagle wchodzi Kasia… Aż drgnęłam.
– Nigdzie go nie ma – mówi ze złością. – Jak nie trzeba, to cała banda śrubokrętów tu się kręci!…
– A to? – pytam i pokazuję palcem na śrubokręt w jej ręce. – To nie śrubokręt?
– Śrubokręt – odpowiada – ale za duży. Malutki jest mi potrzebny. Zamyśla się. Długo stoi, nic nie mówi, oczy ma zamknięte. Naraz robi zdziwioną minę, zaczyna coś nucić. Śpiewa cieniutko: – Choć nie jestem do pisania, ani też do rysowania, leżę sobie dumnie, przyjemnie w tej trumnie…!
Otwiera oczy, spogląda na mnie, wzrusza ramionami.
– Zapytałam go – mówi – gdzie jesteś, mały śrubokręciku, a on zaśpiewał mi ten wierszyk. Co to może znaczyć? Umarł, czy co? Chodzi po pokoju, wszędzie zagląda. Zrzuca z biurka kilka zeszytów. – Ooo – mówi i odwraca się do mnie. – Chodź tu, szybko. Podbiegam, patrzę. Na biurku, w otwartym piórniku, leżą długopisy i ołówki, a między nimi mały śrubokręt z niebieską rączką.
– A ja się zastanawiałam, dlaczego śpiewał na melodię krakowiaka – mówi Kasia. – Patrz, to dlatego.
Wyjmuje śrubokręt i zamyka wieczko piórnika. Na nim malunek chłopczyka w krakowskim stroju. Kasia całuje śrubokręt i mówi pieszczotliwie: – Jesteś prawdziwym poetą, mój ty Krakowiaczku z Częstochowy. Czy pomożesz mi rozkręcić wtyczkę? Przysuwa go do ucha i nasłuchuje przez chwilę.
– Powiedział, że tak – mówi do mnie. Włazi na czworakach pod swoje elektryczne pianino. Przykucam przy niej i patrzę, jak rozkręca wtyczkę, taką małą tubkę.
– Jak się czegoś szuka – mówi – to najlepiej zamknąć oczy, wyobrazić sobie to coś, i bardzo uprzejmie zapytać o miejsce pobytu. Polecam ci ten sposób na przyszłość.
– A moja mamusia – mówię – to się modli do świętego Antoniego, jak coś zgubi.
– Też dobry sposób. Jedyny minus z tym Antonim to to, że jest monopolistą i ma kupę roboty. Więc trzeba czekać w kolejce.