Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Słoneczko już zaszło, a moich jeszcze nie ma. Tak dużo było tych kartofli do sadzenia, a ja się wyleguję i nic nie pomagam. Na pewno zamiast mnie dołki zasypuje Tadziu. Żeby tylko dobrze zasypywał. – O, tutaj źle zasypałeś! I tu! – Że też mamusia tego nie widzi. – Oj, bo ją zaraz zawołam i pokażę, jak ty zasypałeś! – A Tadziu tylko się śmieje i pokazuje mi język. Przyjeżdżamy na jesień, żeby zebrać, a tu ani jednego kartofla. Bo były źle zasypane. No nie, te, które ja zasypywałam, to są. – Zobacz Tadziu – mówię – tak się zasypuje. – Biorę motykę i pokazuję mu. Patrzę, a Tadziu stoi już na pagórku i strzela do nas z patyka. Tratatata! Leżę zabita na łące, a koło mnie siedzi ptak. Jest biały i niewyraźny. Pytam go: – Co chciałeś? – Coś ma w dziobku. Wypluwa to i odlatuje. To coś się świeci. Wyciągam rękę. Światełko ucieka, zagrzebuje się w ziemię. To ja za nim. Na czworakach pełznę krecim korytarzem. Coraz głębiej w ciemność, pod ziemię. O, znów widzę światełko. Ktoś strasznie chrapie. To tutaj, w pokoiku rodziny kretów, chrapie na leżance tata kret. Mamusia kret myje sobie nad miską futerko. A tam dziewczynka kret ssie przez sen łapkę. Stoją przy niej dwa malutkie kreciątka i rozmawiają cichutko.

– Coś mi mówi, że ona niedługo umrze.

– Coś ty, po co miałaby umierać?

– Babcia umarła i co? Po nic.

– Była stara.

– A Marysię wąż ugryzł.

– Ale Tadziu go nie znalazł.

– Bo ugryzł i uciekł.

Głuptaski. Nic nie wiedzą, że ich starsza siostrzyczka stała się właśnie kobietą. Jestem teraz jak mamusia. To Pan Bóg tak urządził z kobietami, żeby mogły rodzić dzieci, żeby ludzkość nie umarła. Ja też kiedyś urodzę dzieci. Chłopca i dziewczynkę. Chłopczyk będzie miał na imię Pawełek a dziewczynka Zuzanna. Jest poniedziałek, godzina siódma dwadzieścia siedem. Nie, to niemożliwe, przecież jest środa, to tylko zegarek tak pokazuje. Dostałam go w tamtym roku na imieniny od ojca chrzestnego. Już któryś raz pokazuje nie ten dzień, co trzeba. Ale jeśli chodzi o godziny i minuty, to jeszcze nigdy się nie pomylił. Stoję na przystanku i czekam na autobus numer osiem. Wokół pełno ludzi. Też czekają. Niektórzy mają parasole, bo pada deszcz. Ja mam na sobie płaszczyk z przezroczystej folii z kapturkiem. Jest dosyć ciepło i przyjemnie, tylko w nogi trochę mokro. To była pierwsza noc spędzona przez nas w nowym mieszkaniu. Mamusia powiedziała wieczorem, żeby zapamiętać, co się komu przyśni, bo sny na nowym miejscu zawsze się sprawdzają. Jej śniło się, że się kłóciła z panią Kamińską z naszego starego baraku w Jawiszowie, co jest bardzo dziwne, bo przecież już nigdy tam nie wrócimy. Zosi śniła się kura, a Krysi, że jadła kaszę na mleku z cukrem i malinami. Tadziowi nic się nie śniło, ale jemu nigdy nic się nie śni. A mnie coś się śniło, coś bardzo pięknego, tylko że teraz to już nie wiem, co to było, bo jak się obudziłam, to chciałam jeszcze pospać, żeby mi się to jeszcze trochę pośniło, ale gdy się znów obudziłam, to okazało się, że już nic z tamtego snu nie pamiętam. Coś, że… nie, nie pamiętam. Szkoda, bo to było coś naprawdę pięknego…

A co śniło się tacie, to nie wiadomo, bo wyszedł do roboty, jak wszyscy jeszcze spali. Już za piętnaście ósma. Jadę autobusem i strasznie się denerwuję, bo się boję, że się spóźnię do szkoły.

– Przepraszam bardzo – mówię. – Jadę na ulicę Marii Konopnickiej. To gdzie mam wysiąść?

– Nie wiem – odpowiada pani. Moje pytanie usłyszała inna pani i mówi tak: – Na następnym przystanku, zaraz po tym, co będzie teraz.

– Dziękuję pani bardzo – mówię. Uśmiecham się do niej i dygam. Pani też się do mnie uśmiecha. Autobus zatrzymuje się. Jedni ludzie wysiadają, inni wsiadają. Drzwi zamykają się z sykiem. Podchodzę do nich bliżej. Znów jedziemy. Coś na mnie chlapnęło. To na pewno z czyjegoś parasola. Jeszcze trzy sekundy i za dwanaście ósma. Nie wiem, może zdążę. Wszystko dlatego, że nie chodzę do tej samej szkoły co Tadziu, który dostał się do szkoły na naszym osiedlu. Ale tam w ósmych klasach jest przeładowanie dzieci, więc dla mnie sztygar taty, który jest w komitecie rodzicielskim, załatwił miejsce w szkole numer trzy w śródmieściu. Mówił tacie, że to najlepsza podstawówka w całym Wałbrzychu. Od dzisiaj będę uczęszczać do klasy Ósmej A. Jestem bardzo ciekawa nowych koleżanek i nowych kolegów. Jak chodziłam do szkoły w Krzeszowie, to nie miałam żadnej bliskiej koleżanki. Tylko raz miałam, w piątej klasie, ale ona wyjechała z rodzicami do Kanady i nigdy mi nie przysłała pocztówki, chociaż obiecała. Autobus zwalnia, staje. Drzwi otwierają się, wyskakuję. Prosto w kałużę. Tylko ja tutaj wysiadłam. Ulicą idzie jakaś pani.

– Przepraszam bardzo – mówię – gdzie jest ulica Marii Konopnickiej?

Pani pokazuje palcem na drugą stronę jezdni. Lecę na drugą stronę i dopiero jak jestem na chodniku, przypominam sobie, że zapomniałam podziękować. O, jest ulica Marii Konopnickiej. Idą chłopcy z teczkami. Biegnę za nimi.

– Przepraszam – mówię zdyszana – czy idziecie do szkoły numer trzy?

Jeden z nich śmieje się i mówi: – Co ty, chora? My idziemy na wagary.

– To gdzie jest szkoła numer trzy?

Chłopaki pokazują tam, skąd przybiegłam. Więc mówię:

– Ale to przecież tu jest ulica Marii Konopnickiej.

– Tam też jest Konopnickiej – mówią. – Trzy kilometry i będziesz w szkole.

To ja biegiem z powrotem. Za sześć ósma, nie zdążę. Przebiegam przez jezdnię, rozglądam się… nie ma ulicy Konopnickiej. Tylko plac rozkopany cały w kałużach. Na pewno dalszy ciąg ulicy jest za placem. Idę, wszędzie błoto. Żeby się tylko nie przewrócić. Nie przejdę, chyba trzeba naokoło. Ulicą idą akurat dziewczynki z tornistrami i parasolkami. Krzyczę:

– Dziewczynki! Nie wiecie, gdzie jest szkoła numer trzy?

– My idziemy do szkoły numer trzy!

Idą i wcale się nie spieszą. Wycofuję się z tego błota i dołączam do nich. Razem przechodzimy przez jezdnię i idziemy właśnie w tym kierunku, gdzie poszli tamci chłopcy, co mówili, że idą na wagary.

– Do której klasy chodzicie? – pytam dziewczynek.

– Do trzeciej – mówią.

– To tak, jak mój brat – mówię.

– A ja chodzę do czwartej – mówi jedna z nich.

– Dobrze się uczycie? – pytam.

– Ja się uczę najlepiej – mówi ta z czerwonymi kokardkami i z czerwoną parasolką. – Mam odznakę wzorowej uczennicy.

– Ja też mam odznakę – mówi druga.

– Ale dostałaś wczoraj czwórkę – mówi ta z kokardkami. Dochodzimy do gmachu szkoły. Jest bardzo duży i pełno na nim wy rzeźbionych figur. Dziewczynki pobiegły, została przy mnie jedna.

– Ja miałam odznakę wzorowej uczennicy w tamtym roku – mówi. – A w tym roku umarł mój tatuś i już nie dostałam.

Wchodzimy do środka. Jaka duża ta szkoła, o, i jest nawet szatnia, ale ja nie wiem co i jak, więc kucam w kącie, wyjmuję kapcie, zakładam na nogi, a ubłocone buciki zawijam w płaszczyk z folii i chowam do teczki. Dzwoni dzwonek. Podbiegam do pani, która krzyczy na dzieci, żeby szybciej się zwijały.

– Dzień dobry – mówię. – Gdzie jest klasa ósma A?

– A ty skąd się urwałaś? – dziwi się pani.

– Ja chodziłam do szkoły w Krzeszowie, ale teraz dostaliśmy mieszkanie we Wałbrzychu…

– Leć na drugie piętro – mówi pani. To lecę. To już tu. Tyle tu korytarzy. Tam lecieć, czy tam? A może tam?

Siedzę w ostatniej ławce, w rzędzie pod ścianą. Nie wiem, jakie zeszyty wyjąć, bo nie wiem, jaka to lekcja. Mam gorące policzki i sucho w ustach.

Jak wpadłam do klasy, to zderzyłam się z jakimś chłopakiem. Przewróciliśmy się, on i ja. Wstaję, biorę teczkę, on siedzi na podłodze i maca się po zębach. To ja mówię: – Bardzo cię przepraszam. – A on: – Spierdalaj! – I wszyscy w śmiech. To idę do pustej ławki i siadam.

A ktoś mówi: – Mała, ty się chyba pomyliłaś. – Podnoszę głowę, stoi nade mną jakaś dziewczynka. – Tu siedzi Bogusia – mówi. – Nie ma cię. – Wstaję, ona siada. Stoję, rozglądam się. Mówię: – Czy jest tu gdzieś jakieś wolne miejsce? – Tu jest wolne – słyszę. Patrzę, to powiedział taki gruby, czerwony na twarzy. Pokazuje miejsce obok siebie. To siadam obok niego. A ten chłopak, z którym się zderzyłam, wstaje z podłogi, podchodzi do mnie, pac mnie dłonią w czoło i mówi: – Chwileczka, ja tu siedzę. – Wstaję, on siada. – Co ty, gruby – mówi – na podryw cię zebrało? – Gruby się śmieje, inni też. Jakaś dziewczynka mówi: – Zobaczcie, jakie ma modne rajstopy. W ciapki!

Patrzę na moje nogi, rajstopy całe zachlapane. To wtedy, jak wpadłam w kałużę. Stoję i nie wiem, co mam zrobić. Wszyscy na mnie patrzą. – Słuchaj – ktoś mówi – tam na końcu jest wolna ławka. Poszłam tam i usiadłam.

No i siedzę. Jest już nauczyciel, całkiem młody pan. Coś czyta i ziewa. W klasie jest dosyć cicho. Jedna z dziewczynek podnosi do góry palce… Chrząka. Pan unosi głowę i patrzy na nią.

– Co – mówi – tak od razu do ubikacji?

– Nie – mówi ona – tylko że tu siedzi jakaś obca dziewczynka. – I pokazuje palcem na mnie. To ja wstaję.

– Co tu robisz? – pyta pan.

– Ja tu jestem zapisana.

– Nic o tym nie wiem.

– Tata mnie zapisał – mówię. – Powiedział, że mam iść do szkoły numer trzy przy ulicy Marii Konopnickiej. Do klasy ósmej A.

– Co mówisz? – pyta pan, zwija dłoń i przystawia ją sobie do ucha.

– Głośniej!

Wszyscy się śmieją. Mam tak sucho w ustach, że już nic nie mogę powiedzieć.

– Chodź bliżej – mówi pan – siadaj koło Klaudii!

Biorę teczkę i rozglądam się, gdzie mam usiąść. Naraz wstaje ta dziewczynka, co mnie wcześniej wygoniła ze swojej ławki, i mówi: – Ale proszę pana, koło mnie siedzi Bogusia!

– To czemu ja jej tu nie widzę?

– A bo jest w szpitalu.

– Odpowiedz mi Klaudia na takie pytanie – mówi pan. – Jak ktoś, kto leży w szpitalu, może jednocześnie siedzieć koło ciebie?

– Ale to jest jej miejsce – mówi Klaudia.

– To było jej miejsce – mówi pan. – Było! Teraz jej miejsce jest w szpitalu. Kapewu?

Pan spogląda na mnie i mówi: – A ty siadaj koło Klaudii i nie zawracajcie mi więcej głowy, jak nie chcecie leżeć razem z Bogusią w szpitalu. No co, na co czekasz? Podchodzę i siadam na miejscu Bogusi. Klaudia odsuwa się do ściany. – Przepraszam – mówię do niej szeptem. – Jaka jest teraz lekcja? – Nie odpowiada. Rozglądam się, bo może gdzieś na ławkach leżą książki albo zeszyty, to bym się zorientowała, ale nic nigdzie nie leży. Pan otworzył dziennik i przewraca kartki. Siedząca przede mną dziewczynka odwraca się, spogląda na mnie. Ma duże, czarne oczy i czarne, lśniące, krótko ostrzyżone włosy. Jest bardzo ładna. Mówi cicho do Klaudii:

3
{"b":"90011","o":1}