Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie przedstawisz mnie swojej nowej koleżance? Klaudia wzrusza ramionami, prycha, nie odpowiada. Czarna dziewczynka uśmiecha się do mnie i mówi:

– Mam na imię Ewa. A ty?

– Marysia – mówię i też się uśmiecham.

– Śliczne imię – mówi Ewa. – Skąd przyjechałaś? Na pewno z Paryża. Zgadłam?

– Nie – mówię. – Ja mieszkałam dwadzieścia kilometrów stąd, a teraz dostaliśmy nowe mieszkanie we Wałbrzychu… No i… – Nie wiem, co jeszcze powiedzieć.

– We Wałbrzychu – Ewa powtarza powoli moje słowa i ma taką minę, jakby właśnie jadła coś smacznego. – Hm, bo wiesz, masz tak śliczną sukienkę, że byłam pewna, że prosto z Paryża.

Wyciąga rękę i bierze w palce materiał mojego rękawa. To prawda. Mam bardzo ładną sukienkę. Pani Kamińska dostała ją w paczce, sprzedała mojej mamusi, a pani Marysia, żona pana Krzyśka, mi ją zwęziła. Uśmiecham się do Ewy i mówię:

– Możliwe, że z Paryża, bo to z paczki.

A tu buch! Pan walnął ręką w stolik. Patrzy na nas i mówi: – A to co? Lekcja czy ploteczki?

– Jak na razie ploteczki – odpowiada Ewa. – Właśnie mieliśmy na tapecie naszą słynną pocztę polską. Bo tu nowa koleżanka dostała sukienkę w paczce z Paryża. Tylko że ta paczka, sądząc po fasonie, musiała przeleżeć na poczcie co najmniej dziesięć lat. Dziewczynki chichoczą. Pan podnosi palec.

– Tu się nie ma z czego śmiać – mówi. – Dziwne rzeczy dzieją się w tym kraju, rzeczy, o jakich nie śniło się filozofom i innym filomatom. Wyobraźcie sobie… a zresztą tu nie ma nic do wyobrażania, to są fakty. Otóż zeszłego roku dostałem od kuzyna z Australii paczkę. Rozpakowałem, w środku różne tam różności, wiadomo. Między innymi jakiś malutki, super elegancki słoiczek z elegancką pokryweczką w kolorową krateczkę. Co to może być? Żona po angielsku perfekt, mówi, że dżem malinowy. No, kurde, myślę sobie, chociaż raz w życiu najem się dżemu malinowego z Australii, chociaż nawet nie wiadomo, czy tam maliny rosną… Odkręcam pokrywkę, zaglądam, a dżem do połowy wyjedzony i jeszcze ślady paluchów widać.

Pan śmieje się, klasa mu wtóruje.

– A mojemu tacie – mówi jakiś chłopak – też przysłali paczkę, z Ameryki. W liście było napisane, że przyślą dwanaście par slipów męskich, a w paczce nie było ani jednej pary.

– A to się tata zdziwił – mówi pan. – Też bym się zdziwił.

– A myśmy z Erefenu dostali paczkę na święta miesiąc po świętach i wszystko było zgnite!

– To tak, jak my!

– A nam wujek z Kanady przysłał paczkę z odzieżą, ale w środku nie było żadnej odzieży, tylko stare palto i to polskie, bo na metce pisało Mińsk Mazowiecki.

– Cicho już, cicho – mówi pan. – Jakby tak wszyscy zaczęli wyliczać, kto czego nie dostał, albo kto co dostał, to do śmierci byśmy się nie wyrobili.

Pan przeciąga się, ziewa. Spogląda w stronę okna i mówi: – A to się rozpadało. No i co tu chłopaki robić? Patrzy teraz na mnie, kiwa palcem.

– Chodź nowa do tablicy, będziemy cię spowiadać.

Wstaję i podchodzę do tablicy. Biorę kredę. Klasa w śmiech. Pan też.

– Masz zamiar coś rysować? – pyta.

– Mogę narysować – mówię cicho. Znów się śmieją, ciągle się ze mnie śmieją.

– Cicho – mówi pan. I do mnie: – Co będziesz rysować? Wzruszam ramionami. Skąd mam wiedzieć, co? Nie wiem.

– Jak nie chcesz – mówi pan – to nie rysuj. Nikt ci nie każe rysować. Tylko po co ci ta kreda?

Nie wiem, co odpowiedzieć. Kładę kredę z powrotem na listewce pod tablicą.

– Lepiej nam powiedz, jak się nazywasz – mówi pan.

– Nazywam się Maria Kawczak.

– Ale jaja – mówi ktoś i klasa w śmiech. – To nas Kawczak zrobił w balona – mówi ktoś inny – to przecież jego siostra.

– To wcale nie moja siostra – mówi ten chłopak, na którego wpadłam. – Ja jej w ogóle nie znam. Mało to Kawczaków na świecie?

– A najwięcej w Sru Lance – piszczy ktoś cienko. Znów się wszyscy śmieją. Buch, pan walnął ręką w stolik. Robi się cicho.

– Przypominam obywatelom i obywatelkom, że to szkoła, a nie cyrk – mówi pan, i do mnie: – Ile miałaś na sześćdziesiąt?

Nic nie mówię. Nie wiem, o co się pyta.

– Do jakiej szkoły chodziłaś? – pyta pan.

– Do szkoły podstawowej w Krzeszowie – mówię.

– To co, nie biegało się u was?

– Biegało.

– Czasu nikt nie mierzył?

– Nie wiem.

W klasie cicho. Pan też nic nie mówi. Wszyscy patrzą na mnie. Stoję i tylko w głowie zaczyna mi coś szumieć. I coraz głośniej szumi. Pan kiwa głową.

– No tak – mówi. – A wzwyż skakałaś?

– Skakałam – mówię.

– Ile skoczyłaś?

– Nie pamiętam.

– To pokaż ręką – mówi pan. Podnosi rękę i zatrzymuje ją na wysokości mojej głowy. – Tyle?

– Tyle nie – mówię.

– To może tyle? – Pan wychyla się zza stolika i dotyka palcami podłogi. Wszędzie chichoty. Stoję, o niczym nie umiem pomyśleć. Coś mi ktoś, coś mi coś do ucha jakby mówi, jakby brzęczy, ale kto, ale co… skąd mam wiedzieć, jak tak szumi i brzęczy.

– No pokaż ręką – mówi pan. – Nie umiesz ręki wyciągnąć? Pewno, że umiem. Wyciągam. Na stoliku u pana długa linijka leży, zaraz mnie nią po łapie walnie, zaraz weźmie i walnie. Jejku, zaraz mnie walnie. Lepiej, żeby nie wstawał, nie wypada, żeby pan do mnie podchodził, sama powinnam podejść. Podchodzę, dłoń wierzchem do dołu, spodem do góry obracam. Czemu wszyscy się śmieją, czemu pan linijki nie bierze, chociaż czekam i czekam, i tylko ręka trochę mi drży…

Słyszę płacz, ktoś się w klasie rozpłakał. To nie ja, pan odwraca się ode mnie, gdzie indziej patrzy. Wszyscy patrzą tam, gdzie pan patrzy. To ja też tam patrzę. W ławce, w środkowym rzędzie, jakaś dziewczynka okropnie szlocha.

– Co się stało? – pyta pan. Nikt nie wie. – Kasiu, co ci się stało? – pyta pan głośniej.

Dziewczynka szlocha z twarzą w dłoniach schowaną. I tylko jej włosy widać. Jaśniutkie, poskręcane w loki. Długie, pełno ich wszędzie wokół niej. Nagle dziewczynka wstaje. Upada z trzaskiem krzesło. Ona bierze torbę, do nas idzie, do pana i do mnie. Mija nas, ciągle płacząc. Mignęły jej oczy, na mnie popatrzyły. Jakby znajome, kiedyś je widziałam? Ale chyba nie naprawdę, chyba na obrazku… A może mi się kiedyś śniły? Ona do drzwi idzie szybko, spódnicę ma do samej podłogi, szeroką, kolorową jak u Cyganki, jak u wróżki. Włosami, chustą czarną w żółte kwiaty w powietrzu powiewa. Ramiona otula nią, drzwi trach, już jej nie ma. Nikt się długo nie odzywa. Dopiero pan, do mnie:

– A ty co tu stoisz? Siadaj. Idę do ławki, siadam.

– Co to jej się mogło stać? – mówi pan.

– Wiadomo – mówi ta czarna dziewczynka, co siedzi przede mną, Ewa. I puka się palcem w czoło. Pan wzdycha.

– No dobra – mówi – koniec wygłupów, czas na lekcję. Wstawać! Wszyscy wstają, ja też.

– Stanąć obok ławek – mówi pan – i uwaga… przysiad, ręce do góry, wyprost, ręce w dół. Zaczynamy.

A teraz jest fizyka, ostatnia lekcja w tym dniu. Dostałam dwójkę, nic nie umiałam, wszystko z głowy wyleciało, pani wpisała mi uwagę do dzienniczka ucznia. W Krzeszowie z tego przedmiotu miałam piątkę.

To najstraszniejszy dzień w moim życiu. Na przerwach nikt się do mnie nie odzywa. Schodzę na pierwsze piętro i stoję przy oknie, a koło mnie latają dzieciaki z pierwszych klas. Nie wiem, co ze mną będzie w tej szkole. Klaudia odsuwa się ode mnie na koniec ławki.

Słyszałam, jak mówiła do Magdy, że ktoś tu ma pchły. To na pewno o mnie. Co ja im zrobiłam? Widzą mnie przecież po raz pierwszy w życiu. Czy to wszystko dlatego, że na samym początku przewróciłam Kawczaka? Czy to dlatego, że tak brzydko do mnie powiedział? Po co ja się tak spieszyłam? No bo nie chciałam się spóźnić. Od jutra będę z domu wychodziła wcześniej, o siódmej. Skąd miałam wiedzieć że ten autobus tak długo nie będzie przyjeżdżał?

Rozmawiałam z panią wychowawczynią. Jest ładna i młoda. O wszystko mnie wypytywała. Dziwiła się, że zmieniłam szkołę na dwa miesiące przed końcem podstawówki. Powiedziałam, że to przez nowe mieszkanie i przez to, że mamusia boi się dzikich lokatorów. Wtedy pani się zaśmiała, pogłaskała mnie po głowie i poszła. Ona jest dobra. Gdyby uczyła fizyki, na pewno nie dostałabym tej dwójki.

Pani od fizyki jest niecierpliwa i jak się jej szybko nie odpowie, to zaraz krzyczy, a jak ktoś na mnie krzyczy, to ja się zaraz zacinam. Pani od fizyki nazywa się Zelenow. A wychowawczyni uczy biologii i nazywa się pani Turska.

Wiem już też, jak ma na nazwisko dziewczynka, która siedzi przede mną, ta czarna, o imieniu Ewa. Nazywa się Bogdaj. A ten gruby, co mówi przez nos i siedzi w jednej ławce z Kawczakiem, nazywa się Ziębiński. A w pierwszej ławce od okna siedzi dziewczynka, która jest grubsza i wyższa nawet od Ziębińskiego. Ma piersi jak balony i ciągle goni na przerwach za jednym chłopcem, który ma na imię Zenek. Tak, jak nasz Zenuś. Gdy go złapie, wykręca mu ręce i znęca się nad nim. On się wyrywa, próbuje ją kopnąć, ale ona jakoś zawsze uskoczy. Wszyscy nazywają ją Szkapa, ale ona się nie obraża, tylko ciągle goni Zenka. On jest niższy od niej o dwie głowy. Ma piskliwy głosik i krzyczy: – Odwal się Szkapa, bo tak cię kopnę, że pożałujesz! – Spróbuj – mówi ona i łapie go za szyję od tyłu.

W klasie jest dużo ładnych dziewczynek. Ładnie się też ubierają.

Najczęściej noszą czarne rajstopy i wąskie spódniczki z dżinsu.

Niektóre noszą krótkie, a niektóre długie, do pół łydki, z rozcięciem z tyłu.

Jednak najładniejszą dziewczynką jest Ewa Bogdaj.

Też nosi krótką, dżinsową spódniczkę i czarne rajstopy. I czarny, luźny sweter w duże oka. Jest pięknie opalona. Siedzi przede mną, więc ciągle na nią patrzę. Z tyłu też ładnie wygląda. Ciągle się kręci. Czasem widzę jej twarz z boku. Często gryzie dolną wargę.

Lubię sobie przypominać, jak się do mnie uśmiechnęła, wtedy, na pierwszej lekcji. Ma piękny uśmiech.

Jest jakby nerwowa, ale gdy coś do kogoś mówi, to się zaraz uspokaja. Cała nieruchomieje, tylko usta jej się ruszają.

Lubi zakładać rękę za szyję. Gładzi się ciągle z tyłu, w miejscu, gdzie kończą się włosy. Jej paznokcie są długie i lśnią, jakby były pomalowane przezroczystą farbą. Na najmniejszym paznokciu ma naklejoną śliczną, złotą gwiazdkę. Nigdy nie widziałam takiej pięknej dziewczynki, chyba że w telewizji na jakimś filmie, albo na wyborach miss.

4
{"b":"90011","o":1}