wtem marynarka na lampie zaczęła się tlić, zadeptali, jakoś nagle uspokoiło się i ucichło, nastąpiło nasłuchiwanie, a mnie Wacław wcisnął do ręki dubeltówkę i popchnął do okna w sąsiednim pokoju: niech pan uważa! Ujrzałem cichą noc ogrodową i księżycową, a liść na pół zeschnięty na gałązce, która zaglądała w okno, wywijał się co chwila srebrnym brzusz -kiem. Ściskałem broń i wyglądałem, czy nie wynurzy się coś, stamtąd, z miejsca gdzie zaczynała się wilgoć splątanych pni. Lecz tylko poruszył się w gąszczu wróbel. Aż wreszcie trzasnęły jakieś drzwi, ktoś odezwał się głośno, znów coś mówiono i zrozumiałem, że minęła panika.
Pani Maria pojawiła się obok mnie. – Czy pan zna się na medycynie? Chodźmy. Ona umiera. Nożem dostała… Czy pan zna się na medycynie?
Amelia leżała na kanapie, z głową na poduszce, a w pokóju było pełno – ta rodzina uchodźców, służba… Bezruch tych ludzi poraził mnie, wiało od nich impotencją… tą, którą często pojawiała się u Fryderyka… Odstąpili od niej i pozosta-wili ją, aby załatwiła się ze swoim konaniem. Już tylko asysto – wali.
Profil jej sterczał nieruchomo, jak cypel skalny, a w pobliżu Wacław, Fryderyk, Hipolit – stojący… Czy dlugo będzie umierać? Na podłodze miednica z watą i krwią. Ale ciało Amelii nie było jedynym ciałem, leżącym w tym pokoju^ i tam, na podłodze, w kącie, leżało inne… i nie wiedzialen| co to, skąd ono się wzięło, nie mogłem zresztą rozeznać kiri leży, a zarazem doznałem niejasnego wrażenia, że to rotyczne… że coś erotycznego przyplątało się… Karol? Gdzie był Karol? Oparty ręką o krzesło, stał, jak wszyscy, Henia zaś klęczała z rękami na fotelu. I wszyscy zwróceni byli w stronę Amelii do tego stopnia, że nie mogłem bliżej rozpatrzyć tamtego ciała, nadliczbowego i nieprzewidzianego. Hikt się nie ruszał. Ale przyglądali się jej z naprężeniem i czytało się w nich pytanie, jak ona umrze – gdyż należało oczekiwać od niej śmierci godniej szej niż śmierć pospolita, i tego spodziewał się po niej jej syn i Hipolitowie, i Henia, i nawet Fryderyk, który nie spuszczał z niej oczu. Paradoksalne, bo domagali się czynu od osoby nie będącej w stanie się ruszyć, zastygłej w niemocy, a jednak ona była jedyną powołaną tutaj do działania. Wiedziała o tym. Naraz Hipolitowa wybiegła i powróciła z krucyfiksem, a to było jak wezwanie do akcji skierowane pod adresem konającej i nam spadł z serca ciężar oczekiwania – teraz już wiedzieliśmy, że zaraz się zacznie. Pani Maria z krzyżem w ręku stanęła przy kanapie.
Wtedy nastąpiło coś tak skandalicznego, pomimo całej subtelności swojej, że zakrawało na cios… Umierająca, zaledwie dotknąwszy wzrokiem krzyża, zwróciła oczy w bok ku Fryderykowi i związała się z nim spojrzeniem – otóż to było niewiarygodne, nikomu do głowy by nie przyszła możliwość takiego pominięcia krzyża, który w rękach pani Marii stał się zbędny – i właśnie to pominięcie przysporzyło spojrzeniu Amelii, wbitemu we Fryderyka, tyle wagi. Nie spuszczała z niego oczu. Nieszczęsny Fryderyk, przyłapany wzrokiem umierającym, a więc niebezpiecznym, zesztywniał i, blady, prawie stanął na baczność – spoglądali na siebie. Pani Maria w dalszym ciągu trzymała krzyż, ale minuty mijały i pozostawał niewykorzystany – ten smętny, bezrobotny krucyfiks. Czyżby zatem dla tej świętej, w godzinie śmierci, Fryderyk stał się ważniejszy niż Chrystus? Czy więc naprawdę była w nim zakochana? Ale nie była to miłość, tu chodziło o coś jeszcze bardziej osobistego, ta kobieta widziała w nim sę-ziego – ona nie mogła pogodzić się z tym, że umrze, nie przekonawszy go do siebie, nie wykazawszy, że jest nie mni| od niego „ostateczna", równie fundamentalna, zasadni jako zjawisko, nie mniej ważna. Tak bardzo liczyła się z je; opinią. To jednak, że nie do Chrystusa zwracała się o uznanie i zatwierdzenie swojej egzystencji, a do niego, śmiertelnika, tyle tylko, że obdarzonego niepowszednią świi domością, było zdumiewającą w niej herezją, wyrzeczeni się absolutu na rzecz życia, wyznaniem, że nie Bóg a czfowi ma być sędzią człowieka. Wówczas może nie rozumiała tego tak jasno, a przecież ciarki mnie przeszły od tego j sprzęgnięcia się wzrokiem z istotą ludzką, gdy Bóg w rekai Marii został po prostu nie zauważony.
Umieranie jej, które właściwie wcale nie posuwało si naprzód, pod naciskiem naszego skupienia i oczekiwa: z każdą chwilą stawało się bardziej napięte – to my lądowa-; liśmy w nie nasze napięcie. I dość dobrze znałem Fryderykaj aby obawiać się, iż mając przed sobą śmierć ludzką, to coś tak specjalnego, gotów nie wytrzymać i popełnić jakąś niewłaściwość… Ale stał, jak na baczność, jak w kościele, i jedyne co można by mu zarzucić, to iż co pewien czas i mimowolnie!
oczy jego uchylały się Amelii aby sięgnąć w głąb pokoju^ tam gdzie leżało to drugie ciało, dla mnie tajemnicze, którego zresztą nie mogłem dobrze zobaczyć z mojego miejsca; ale coraz częstsze wypady oczne Fryderyka sprawiły, że w końcui postanowiłem to zobaczyć… i zbliżyłem się do tamtego kąta. Jakież było moje przerażenie, czy też poruszenie, gdy ujrzałem (chłopca), którego szczupłość była powtórzeniem szczupłości (Karola), który leżał i był żywy i, co więcej, był uosobieniem złotego wdzięku blond z oczami ciemnymi i ogromnymi, a ciemność jego i smagłość tonęła w dzikości skulonych na podłodze rąk i bosych nó^g!
Dziki, drapieżny blondynek, bosy, ze wsi, ale dyszący pięknościami – pyszny brudny bożek, który grał tu na podłodze swoimi cierpkimi uwodzeniami. To ciało?
To ciało?; Co oznaczało to ciało tutaj? Dlaczego leżał? I tak… to było j powtórzenie Karola, ale o kilka tonacji niżej… i nagle w pokoju: 72 młodość wzrosła nie tylko ilościowo (bo co innego dwoje, co innego troje), ale i w samej jakości swojej stała się odmienna, ziksza i niższa. I natychmiast, jakby przez reperkusję, ożyło iało Karola, wzmożone, spotęgowane, a Henia, choć pobożna klęcząca, runęła całą białością swoją w sferę grzesznych i tajemnych porozumień z tymi dwoma. Jednocześnie konanie Amelii uległo skażeniu, stało się jakieś podejrzane – cóż łączyło ją z tym wiejskim młodym przystojniakiem, dlaczego ów (chłopak) przyplątał się do niej w godzinę śmierci? Pojąłem że ta śmierć odbywa się w okolicznościach dwuznacznych, o wiele bardziej dwuznacznych niż mogło się zdawać…
Fryderyk, który przez zapomnienie włożył rękę do kieszeni, natychmiast ją wyjął i opuścił ręce wzdłuż boków.
Wacław klęczał.
Pani Maria niestrudzenie trzymała krzyż, ponieważ nic innego nie mogła zrobić -
odłożenie go na bok było niemożliwością.
Palec Amelii drgnął i podniósł się i zaczął kiwać… kiwał i kiwał… na Fryderyka, który podchodził powoli i ostrożnie. Kiwała jeszcze na jego głowę, póki nie nachylił się nad nią, a wtedy nadspodziewanie głośno rzekła:
– Proszę nie odchodzić. Pan zobaczy. Chcę żeby pan widział. Wszystko. Do końca.
Fryderyk ukłonił się i odstąpił.
Wtedy dopiero ona wpatrzyła się w krzyż i chyba modliła się, wnosząc z drżenia, które czasem pojawiało się na jej wargach – i na koniec było, jak być powinno, krzyż, jej modlitwa, nasze skupienie – i trwało to niezmiernie długo, a upływ czasu był jedyną miarą żarliwości tych modłów nie kończących się, nie mogących oderwać się od krzyża. I ta nieruchoma, prawie już martwa, a przecież wibrująca koncentracja, rosnąc w czasie, uświęcała ją; podczas gdy Wacław, Hipolitowie, Henia, służba, towarzyszyli jej na kolanach. Fryderyk też ukląkł. Ale nadaremnie. Gdyż mimo wszystko, i choć tak była zaprzepaszczona w krzyżu, zachowało moc jej żądanie aby on to widział. Po co jej to było? Aby nawrócić go ostatnim przedśmiertnym wysiłkiem? Aby ttm pokazać, jak umiera się po katolicku?
Cokolwiek chciała, Fryderyk, a nie Chrystus, był tutaj ostatnią instancją, jeśli) modliła się do Chrystusa, to dla Fryderyka, i nie pomogło,, że padł na kolana, on to, nie Chrystus, stawał się sędzią najwyższym i Bogiem, gdyż dla niego działo się to konanie. Cóż za kłopotliwa sytuacja – i nie dziwiło mnie, że schował twarz w rękach. Tym bardziej, że mijały minuty a wiedzieliśmy, że z każdą minutą życie jej ucieka – ale ona przedłużała modlitwę po to właśnie aby natężyła się jak struna, do ostateczności. I znów wysunął się jej palec i zaczął kiwać, tym razem na syna. Wacław podszedł, obejmując Henię. Palec skierował się wprost na nich i rzekła z pośpiechem:
– Przysięgnijcie mi zaraz, teraz… Miłość i wierność. Prędko.
Zniżyli głowy do jej rąk, Henia rozpłakała się. Ale już palec znowu się podniósł i kiwał, teraz w tamtym kierunku – gdzie kąt, gdzie w kącie leżący… Zrobił się ruch. Podniesiono go – i zobaczyłem, że był poraniony, udo, zdaje się – zanieśli go przed nią. Poruszyła wargami i myślałem, że w końcu się dowiem co to, dlaczego on tu z nią, ten (młody) i też okrwa-wiony, co jest między nimi… Lecz nagle zachłysnęła się raz, drugi i zbielała. Pani Maria wzniosła krzyż. Pani Amelia wlepiła się oczami we Fryderyka i umarła. h"
Część druga 8.
Fryderyk podniósł się z kolan i wystąpił na środek pokoju: – Oddajcie jej cześć!
– zawołał. – Oddajcie hołd! Wyjął z wazonu róże i rzucił je przed kanapę, po czym wyciągnął rękę do Wacława. – Dusza godna anielskich chórów! Nam zaś pozostaje tylko pochylić czoło! Te słowa byłyby teatrem na ustach każdego z nas, nie mówiąc już o gestach, lecz on przeszył nas nimi władczo, jak król, któremu patos jest dozwolony – który ustanawia inną naturalność, wyższą od przeciętnej.
Król-władca i mistrz ceremoniału! Wacław, porwany suwerennością tego patosu, powstał z klęczek, gorąco uścisnął mu dłoń. Wydawało się, że ta interwencja Fryderyka zmierza do zatarcia wszystkich tych dziwnych niewłaściwości, które przyćmiły zgon, do przywrócenia mu pełnego blasku. Postąpił kilka kroków w lewo, potem w prawo – i było to jakimś chwilowym miotaniem się jego pośród nas – i zbliżył się do leżącego (chłopca). – Na kolana! – rozkazał. – Na kolana! Ten rozkaz był, z jednej strony, naturalnym przedłużeniem poprzedniego rozkazu; ale, z drugiej strony, był niezręcznością, gdyż odnosił się do rannego, który nie mógł się ruszyć; a niezręczność wzrosła, gdy Wacław, Hipolit i Karol, sterroryzowani jego autorytetem, rzucili się żeby (chłopca) umieścić w żądanej pozycji. Tak, to już była przesada! Gdy zaś ręce Karola ujęły go pod ramiona, Fryderyk zwichnął się, ucichł i zgasł.