Wolf Biermann Pomost pomiędzy Władysławem Szpilmanem i Wilmem Hosenfeldem złożony z 33 części
Książka ta nie potrzebuje ani przedmowy, ani posłowia. W gruncie rzeczy nie potrzebuje żadnego komentarza. Ale Władysław Szpilman poprosił mnie, abym dodał do niej, po pięćdziesięciu latach od pierwszej publikacji, kilka uwag. Chciał, aby było jasne: tekst ten powstał w Warszawie bezpośrednio po wojnie, a więc w czasie, gdy autor znajdował się jeszcze pod jej głębokim wrażeniem, a dokładniej, w stanie najgłębszego szoku.
Znamy wiele książek, w których ludzie opisują Holocaust. Jednakże większość tych relacji napisano wiele lat po wojnie. Nie muszę chyba wyjaśniać, dlaczego.
Czytelnicy z pewnością zauważą sami: mimo że pamiętnik ten pisany był „na gorąco”, gdyż powstał, gdy ruiny jeszcze dymiły, gdy tlił się jeszcze popiół światowej pożogi, to język, jakiego używa Władysław Szpilman, jest zadziwiająco powściągliwy. Autor z melancholijnym niemal dystansem opisuje to wszystko, co właśnie przeżył. Odnoszę wrażenie, że nie doszedł wtedy jeszcze całkiem do siebie po podróży do różnych piekielnych kręgów i opowiadał jakby o kimś innym, kim stal się po zajęciu Polski przez Niemców. Dla wielu ludzi, szczególnie w Niemczech, sensacyjność tej książki wynika z tego, co do niej dodano: opublikowanych po raz pierwszy dzienników Wilma Hosenfelda – oficera Wehrmachtu, bez którego Władysław Szpilman, polski Żyd, prawdopodobnie nie zdołałby przeżyć.
Hosenfeld, z zawodu nauczyciel, walczył w stopniu porucznika w pierwszej wojnie światowej, był więc w 1939 roku już za stary, by znaleźć się na froncie. Mogłoby to tłumaczyć, dlaczego oficer ten został odkomenderowany do kierowania ośrodkami sportowymi, zajętymi przez Wehrmacht w okupowanej Warszawie, gdzie niemieccy żołnierze, uprawiając sport, utrzymywali się w sprawności fizycznej. Kapitan Hosenfeld dostał się w ostatnich dniach wojny do niewoli i zmarł po siedmiu latach w Rosji. Sensacyjnymi nazywam też zapiski wojenne Hosenfelda z innego powodu: zaprzeczają one tezie utrzymywanej chętnie w Niemczech, jakoby na tyłach frontu, w głębi Rzeszy nikt nic nie wiedział o wydarzeniach w okupowanej Polsce.
1.
Książka Władysława Szpilmana została opublikowana w 1946 roku w Polsce pod tytułem jednego z jej rozdziałów: Śmierć miasta. Za sprawą polskich stalinowców szybko została wycofana z obiegu i od tego czasu nigdzie nie była już publikowana.
Im bardziej kraje podbite przez Armię Czerwoną dusiły się w żelaznym „bratnim” uścisku „wyzwolicieli”, tym mniej władze krajów bloku wschodniego mogły zaakceptować tak autentyczne świadectwo jak to.
Zawierało ono zbyt wiele niewygodnej prawdy, również o kolaboracji wśród podbitych narodów – Rosjan, Polaków, Ukraińców, Litwinów i Żydów – z niemieckimi nazistami.
Ale również w Izraelu ludzie nie chcieli nic o tym wszystkim wiedzieć. Niesłychane, ale zrozumiałe: temat ten był nie do zniesienia dla obu stron, zarówno dla ofiar, jak i dla katów, choć z odmiennych powodów.
2.
Język jako znak rozpoznawczy. Nie tylko wychudła twarz, nędzne ubranie czy charakterystyczne gesty zdradzały bezdomnego i prześladowanego człowieka. Po aryjskiej stronie Warszawy wystarczył cień żydowskiego akcentu w prawie doskonałej polszczyźnie, by poławiacze Żydów, tzw. szmalcownicy wciągali człowieka do najbliższej bramy. Tam ściągali mu spodnie i sprawdzali dokument, który trudno było sfałszować. Nieszczęśnika obrabowywano, a następnie za kilka kilogramów mąki i cukru wydawano w ręce gestapo. Trzeba wiedzieć, że Władysław Szpilman mówił po polsku lepiej niż większość Polaków, a także że nie znał języka żydowskiego.
3.
Ten, co odmierzał godziny nasze, Mierzy nadal.
Cóż może odmierzać, powiedz. Mierzy i mierzy…
(Paul Celan)
Liczby. Liczby. Z trzech i pół miliona polskich Żydów wojnę przeżyło dwieście czterdzieści tysięcy. Antysemityzm szalał w Polsce już na długo przed niemiecką napaścią. Mimo to od trzystu do czterystu tysięcy Polaków zaryzykowało życie, by ratować Żydów. Z szesnastu tysięcy Aryjczyków, którzy ratowali Żydów w Europie i zostali uczczeni „drzewkiem sprawiedliwych” w Yad Vashem, jedną trzecią stanowią Polacy.
Dlaczego należy przytaczać te liczby? Ponieważ cały świat wie, jak silna jest tradycyjna zaraza antysemityzmu wśród Polaków. Ale tylko niewielu wie, że żaden inny naród nie ukrył przed hitlerowcami tak wielu Żydów jak Polacy. Kto ukrywał Żyda we Francji, ryzykował karę więzienia lub obozu koncentracyjnego, w Niemczech kosztowało to życie, ale tylko w Polsce cenę stanowiło życie własne i całej rodziny.
4.
Każdy, kto kiedykolwiek zajmował się historią Holocaustu i zna, czy to z literatury, czy z rodzinnych opowiadań historie ludzi ocalonych, wyczuje, że każdy, komu udało się wyrwać z tego piekła, jest czymś w rodzaju cynicznego dowodu na istnienie Boga. Z pewnością uratowanie się z pogromu jest cudem, a każdy z tych ocalonych jest przede wszystkim urlopowanym nieboszczykiem, zjawą w ludzkim ciele. Potrzeba było niezwykłego zbiegu szczęśliwych okoliczności i niewiarygodnych wręcz przypadków, aby ktoś, kto już tkwił w tym morderczym aparacie, mógł się z niego wyrwać.
5.
Dobór: Darwin. Selekcja: Mengele.
Hitlerowcy byli najpojętniejszymi uczniami pseudodyscypliny „darwinizm społeczny”. Darwin: At some future period, not very distant as measured by centuries, the civilized races ofman will almost certainly exterminate and replace the savage races throughout the world.
(Charles Darwin, The Decent of Man)
Tego zdania nie muszę tłumaczyć: Adolf Hitler dokonał w praktyce perfekcyjnego przekładu na niemiecki.
6.
W latach sześćdziesiątych wytoczono w Niemczech proces jednemu z lekarzy SS, który na rampie w Oświęcimiu dokonywał selekcji dowożonych Żydów. Adwokat żądał uniewinnienia: jego klient ratował przecież codziennie życie setek ludzi zdolnych do pracy, których dzięki niemu nie posłano od razu do komór gazowych. Tak, Żydzi ci powinni wręcz posadzić mu drzewko w Yad Vashem… Czy jestem mściwy? – Sprawiedliwy sędzia, którego bym sobie życzył, powinien skazać tego adwokata na dożywotnie więzienie, w jednej celi z oskarżonym.
7.
Jacy byli Żydzi, którym udało się przeżyć Holocaust? Silni? – Z pewnością, cokolwiek by to znaczyło. Odważni? -Tak, nawet jeśli ze śmiertelnego strachu. Sprytni? – Może.
Czy zdarzały się w tych kataklizmach pełne poświęcenia przyjaźnie? -Tak. Czasami. Czy ci straceńcy znali bezinteresowną miłość bliźniego? – Tak, często. Czy zdarzał się u tych wyklętych brutalny egoizm? – U wielu. Czy majątek, np. pieniądze, odgrywał rolę? – Tak, czasami. Dobre kontakty? – Oczywiście, jak zawsze w życiu.
Zdolności? Znajomość języków? Sława? Zdrowie i młodzieńcza energia? Przytomność umysłu?
Zdarzały się wśród głodujących przypadki kanibalizmu? – Tak, ale zadziwiająco rzadko, podobnie jak w oblężonym Leningradzie. Prawdziwymi ludożercami byli doskonale odżywieni hitlerowcy.
Co było najbardziej życiodajnym eliksirem w czasach masowej zagłady? – Beznadziejna nadzieja, czyli nadzieja, o której się mawia, że zawsze umiera ostatnia.
Czasem ratunek przynosił kawałek spleśniałego chleba, znaleziony w kieszeni jakiegoś zmarłego. Co pomagało tam, gdzie nic już nie mogło pomóc? – Często jakaś wstrząsająco lekkomyślna i związana z największym ryzykiem pomoc z zewnątrz.
Tak. To były atuty w walce o przeżycie. Ale nigdy nie było ich zbyt wiele. Właściwie nie istniała jakakolwiek droga ratunku.
8.
Spotkałem kiedyś w Izraelu swą starą przyjaciółkę z czasów NRD. Stała się w Izraelu gorliwym ortodoksa i wierzy bezgranicznie swojemu zwariowanemu rabinowi: Oświęcim był karą Boską. Pan chciał jeszcze raz pokazać grzesznym Żydom, kto naprawdę jest Bogiem. Jest to w moich oczach szalona bzdura o szalonych zbrodniach Holocaustu. A przy okazji: najgłupsi z Niemców czują się rozgrzeszeni. Więcej: uważają się – o zgrozo! – za narzędzie w rękach Boga.
Myślę tu o przerażającym fragmencie z Księgi Powtórzonego Prawa, z 28 rozdziału, wers 49 do 62, gdzie Bóg swojemu grzesznemu narodowi żydowskiemu przepowiadał:
„Pan ześle na was z daleka naród… którego języka nie zrozumiecie… będzie spożywał przychówek waszego bydła i waszej krainy, aż was nie wytępi; i nic nie pozostawi ze zboża, moszczu, oleju i owoców… i będziecie stali przerażeni we wszystkich grodach… będziecie spożywali owoce własnego ciała, ciało waszych synów i córek… bo będziecie z braku wszystkiego, potajemnie jeść w strachu i potrzebie… – bo nie słuchaliście głosu Pana – Boga waszego…”
9.
Nie jest moim zadaniem rozwiązywanie talmudycznych zagadek, ale zapytałbym cicho: dlaczego zginęli właśnie ci najubożsi i najpobożniejsi Żydzi ze Wschodu, podczas gdy paręset tysięcy najbardziej bezbożnych, zasymilowanych Żydów zachodnich mogło się uratować w Anglii lub na kontynencie amerykańskim? Według jakiego klucza diabelskiego przypadku Bóg pozwolił pojedynczym Żydom, zamkniętym już w wagonach dla bydła, wydostać się z nich przez zadrutowane otwory wentylacyjne?
10.
I jeszcze jedno pytanie dotyczące tej książki: dlaczego jeden z tych godnych pogardy żydowskich policjantów wyratował z Umschlagplatzu właśnie tego tak spolonizowanego Władysława Szpilmana? Bardziej żydowscy Żydzi potulnie pozwalali się wtoczyć do cuchnących chlorem wagonów i jeszcze w komorach gazowych do ostatniego tchu modlili się „Słuchaj, Izraelu…!” w swoim hebrajskim Sz'ma Jisrael! Skąd znam tak absurdalne szczegóły, jakbym miał wiadomości z „tamtej strony”? Istnieli tzw. Hojjuden, jeńcy-robotnicy w Treblince. Po powstaniu kilku z nich udało się uciec.