24.
Potem wszystko przebiegało tak, jak opisuje książka. Pianista Szpilman rzeczywiście podjął od razu pracę w Polskim Radiu. W pierwszej po wojnie nadawanej na żywo przez radio warszawskie audycji Szpilman grał ten sam utwór Chopina, który grał na godzinę przed tym, jak niemieckie bomby zniszczyły nadajnik we wrześniu 1939 roku. Brzmi to jak kiczowaty scenariusz filmowy – ale tak było naprawdę. Można powiedzieć: program recitalu chopinowskiego z Nokturnem cis-moll został tylko na chwilę przerwany, by pan Hitler, podczas krótkiej, sześcioletniej przerwy, mógł odegrać swoją rolę podczas interludium w teatrze świata.
25.
Do 1949 roku Szpilman nic nie wiedział o losach swego wybawiciela. Ale w roku 1950 coś się wydarzyło. Z Polski wyemigrował Polak pochodzenia żydowskiego – Leon Warm. Odwiedził on rodzinę Hosenfeldów w Niemczech Zachodnich. Pisze o nim syn Hosenfelda:
„W pierwszych latach po wojnie matka mieszkała wraz z moim młodszym rodzeństwem w części służbowego mieszkania przy szkole w nadreńskim miasteczku Thalau. 14 listopada 1950 roku zgłosił się do nas sympatyczny chłopak z Polski i zapytał o mojego ojca, z którym zetknął się w czasie wojny w Warszawie. W drodze do Treblinki udało mu się otworzyć zamknięty drutem kolczastym właz bydlęcego wagonu, w którym był uwięziony, i wyskoczył z jadącego pociągu. W Warszawie skontaktowano go poprzez wspólnych znajomych z moim ojcem, który załatwił mu fałszywe papiery i zatrudnił go na stadionie. Po wojnie pracował w Polsce jako chemik, a teraz zamierza otworzyć w Australii własną firmę”.
26.
Leon Warm dowiedział się wtedy od pani Hosenfeld, że jej mąż jeszcze żyje. Przysyłał listy i pocztówki. W ten sposób Leon Warm poznał nazwisko Szpilmana, które jeniec wojenny Hosenfeld kiedyś przekazał swojej żonie. Pani Hosenfeld pokazała mu nawet pocztówkę z 15 lipca 1946 roku, która zawierała listę z nazwiskami uratowanych przez męża Żydów i Polaków. Miała ich prosić o pomoc. Na tej kartce pod numerem cztery widnieje: „ Wladislaus Spielmann, pianist im Warschauer Rundfunk”.
Leon Warm odszukał adres pianisty i przekazał mu informacje.
27.
Trzy osoby z rodziny Cieciorów znają inną historią związaną z kapitanem Hosenfeldem. Już w pierwszych dniach kampanii wrześniowej rozegrała się następująca scena: żona Stanisława Cieciory wybrała się do obozu jenieckiego w Pabianicach, gdzie miał być więziony jej ranny mąż, żołnierz pobitej armii, obawiający się śmierci z rąk Niemców. W pobliżu obozu spotkała niemieckiego oficera na rowerze. Ten zapytał, czego tam szuka… Sparaliżowana ze strachu wyznała prawdą: „Mój mąż jest żołnierzem i leży chory w obozie… boje, się o niego. Oczekuje, dziecka”. Niemiec zapisał sobie jej nazwisko i odesłał ją do domu, obiecując: „Za trzy dni pani mąż będzie w domu”. Tak też się, stało.
Później Hosenfeld odwiedzał kilkakrotnie rodziną Cieciorów i zaprzyjaźnił się, z nimi. Ten niezwykły Niemiec zaczął się, uczyć języka polskiego. A ponieważ był głęboko wierzącym katolikiem, w mundurze Wehrmachtu chodził ze swoimi polskimi przyjaciółmi do kościoła na polską mszę.
Cóż to za widok! Germanin w „kaftanie morderców” (B. Brecht) na kolanach przed polskim księdzem – wilk przed pasterzem – przyjmuje hostię z rąk „słowiańskiego Untermenscha”.
28.
Rodzina Cieciorów obawiała się o życie jednego z braci – Stanisława – poszukiwanego przez gestapo księdza, działającego w podziemiu. Hosenfeld uratował także i jego. Później pomógł kuzynowi Cieciorów, którego odkrył na jednej z ciężarówek. O tym, co wówczas się wydarzyło, dowiedziałem się od córki oficera. „Wiosną 1973 roku odwiedził nas Maciej Cieciora z Poznania, który opowiedział nam o następujących zdarzeniach:
Jego wuj, duchowny katolicki, musiał po wkroczeniu Niemców jesienią 1939 roku uciekać przed gestapo. Mój ojciec, któremu jako oficerowi do spraw sportu podlegały zarekwirowane przez Wehrmacht ośrodki sportowe Warszawy, udzielił później księdzu schronienia i zatrudnił go pod fałszywym nazwiskiem Cichocki jako robotnika na jednym ze stadionów. Poprzez księdza Cieciorę, z którym się szybko zaprzyjaźnił, ojciec mój poznał jego szwagra, nazwiskiem Koszel.
W tym okresie (najpewniej w 1943 roku) w dzielnicy Warszawy, w której mieszkała rodzina Koszelów, polscy partyzanci zastrzelili kilku niemieckich żołnierzy. W odwecie SS urządziło łapankę, w której wraz z pewną liczbą mężczyzn znalazł się Koszel. Uwięzionych załadowano na ciężarówkę i nieszczęśnicy mieli zostać rozstrzelani.
Przypadek zrządził, że mój ojciec szedł wtedy piechotą do Śródmieścia i na jednym ze skrzyżowań zauważył tę ciężarówkę. Koszel dojrzał znanego mu oficera stojącego na chodniku i zaczął do niego machać ręką. Ojciec natychmiast zrozumiał, o co chodzi, wyszedł na ulicę i dat znak kierowcy, by się zatrzymał.»Potrzebuję mężczyzny do pracy!«- wykrzyknął rozkazującym tonem do dowódcy SS, po czym podszedł do ciężarówki, rozejrzał się wśród ludzi i wskazał niby przypadkiem na Koszela, któremu pozwolono zejść z ciężarówki i odejść razem z moim ojcem”.
29.
Jakiż mały jest ten świat! Syn Stanisława Cieciory jest dziś, w osiem lat po upadku komunizmu, polskim konsulem w Hamburgu. Od niego dowiedziałem się o jeszcze jednym wzruszającym szczególe tej historii: jego wdzięczni rodzice mieszkający w Karolinie wysyłali pozbawionej ojca rodzinie Hosenfeldów (jeszcze w czasie wojny!) z głodującej Polski paczki z kiełbasą i masłem do hitlerowskich Niemiec. Czy świat nie stanął na głowie?
30.
Leon Warm przekazał więc do Warszawy Szpilmanowi z Polskiego Radia nazwiska uratowanych z prośbą o poinformowanie ich o losach Hosenfelda. Od tego czasu upłynęło już prawie pół wieku. W 1957 roku Władysław Szpilman odbywał razem z genialnym skrzypkiem Bronisławem Gimplem tournee po Niemczech Zachodnich. Obaj muzycy postanowili odwiedzić rodzinę Wilma Hosenfelda w Thalau. Jego żona Annemarie dała Szpilmanowi fotografią swojego męża, którą można zobaczyć w tej książce.
31.
Latem 1997 roku, gdy było już wiadomo, że ta prawie zapomniana książka ukaże się w języku niemieckim, spytałem pana Szpilmana o dalszy ciąg tej historii. Władysław Szpilman powiedział mi: „Wie pan, niechętnie o tym mówię. Nigdy jeszcze z nikim o tym nie rozmawiałem, ani z żoną, ani z synami. Dlaczego? Bo się wstydzę. Gdy w 1950 roku poznałem w końcu nazwisko tego Niemca, pokonałem strach i przezwyciężyłem pogardę. Zwróciłem się z prośbą do zbrodniarza, z którym żaden przyzwoity człowiek w Polsce by nie rozmawiał – był to Jakub Berman.
Był on, jako szef polskiego wydziału NKWD, najbardziej wpływowym człowiekiem w Polsce. Był świnią – każdy to wiedział. Jakub Berman miał więcej do powiedzenia niż nasz minister spraw wewnętrznych. Postanowiłem zrobić wszystko, co możliwe, poszedłem więc do niego i opowiedziałem mu o wszystkim. Także o tym, że Hosenfeld ratował nie tylko mnie, ale też małe dzieci żydowskie, którym kupował już na początku wojny buty i jedzenie. Opowiedziałem też o Leonie Warmie i o rodzinie Cieciorów, mówiąc: wielu ludzi zawdzięcza mu życie. Berman był uprzejmy i obiecał, że zrobi, co się da. Po kilku dniach sam do mnie zadzwonił: „Niestety! Nic się nie da zrobić”. Dodał: „Gdyby ten Niemiec był w Polsce, moglibyśmy go wyciągnąć, ale towarzysze radzieccy nie chcą go wypuścić. Mówią, że był członkiem jednostki zajmującej się szpiegostwem. Tu Polacy nie mogą nic zdziałać, jestem bezsilny” – powiedział ten, który swą wszechmoc zawdzięczał łaskom Stalina.
32.
Bezpośrednio po wojnie nie można było opublikować w Polsce książki, która przedstawiałaby niemieckiego oficera jako przyzwoitego i odważnego człowieka. Przerobiono wtedy Hosenfelda przy okazji polskiego wydania na Austriaka. Austriacki anioł był najwyraźniej „nie tak straszny”. Cóż za absurd! Austrię i NRD łączyła w okresie „zimnej wojny” podobna obłuda. Oba kraje starały się sprawiać wrażenie, jakoby w czasie drugiej wojny światowej znajdowały się pod niemiecką okupacją.
33.
W Yad Vashem, w głównym miejscu pamięci pomordowanych Żydów, jest „aleja sprawiedliwych”. Sadzi się tam drzewka dla każdego goja, który w czasie Holocaustu ratował Żydów. Przy każdym drzewku, w kamienistej ziemi stoją tabliczki z wygrawerowanymi nazwiskami owych bohaterów. Kto wchodzi do muzeum, mija tysiące takich tabliczek. Postaram się, żeby już wkrótce pojawiło się tam drzewko dla kapitana Hosenfelda, zroszone wodą z Jordanu. Kto je zasadzi? Władysław Szpilman, a pomoże mu w tym jego syn Andrzej.
PLAN GETTA WARSZAWSKIEGO WEDŁUG PLANU ZAMIESZCZONEGO W „NOWYM KURIERZE WARSZAWSKIM” 15 X 1940 R.
____________________granica getta O bramy getta