Coraz trudniej było utrzymać łódź na kursie. Lorenzo chciał jak najszybciej spotkać Monikę. Barka wdzięcznie cięła fale laguny. Mgła jednak nie nadchodziła.
Wreszcie zaczęło zbyt falować – musiał zrefować żagiel, ale i tak żegluga szła szybko i sprawnie. Przynajmniej on tak uważał, wypatrując oczy w ciemności.
Jeszcze później zaczęło świtać, mrok się rozrzedził. Mgła nie nadeszła. Gdy stało się na tyle jasno, by dało się określić położenie, Lorenzo ze zdumieniem zauważył, że zbliżają się do Orefine.
– Dlaczego…? – wybąkał.
– Bubocco zwodził nas przez noc. Niektórzy uważają, że to potrafi. – Don Pasquale wzruszył ramionami jak zmokłe ptaszysko. Nie wyglądał na zdziwionego. – Widocznie każdy musi sam popłynąć na Wyspę Umarłych.
Lorenzo nie odezwał się.
– Może jestem za stary, żeby zobaczyć syna.
– Zapytam o niego podczas następnej wizyty.
Tym razem to moroppo się nie odezwał.
Na samym cyplu Signale stała Chiara, trzymając w ręku koszyk. Lorenzo przycumował barkę. Chiara weszła na pokład, wspierając się na jego dłoni.
– Przechodziłam tu przypadkiem, kiedy wróciłeś – powiedziała, wzruszając ramionami.
Jednak nie było to całkiem prawdą, bo zaraz wyciągnęła z koszyka dzbanek z jeszcze ciepłą kawą i poczęstowała filiżanką najpierw dostojnika, potem nauczyciela.
Don Pasquale uśmiechnął się porozumiewawczo do urodziwej panny.
Chiara odpowiedziała mu niechętnym spojrzeniem dużych ciemnych oczu ocienionych długimi rzęsami.
Lorenzo odwiózł starca do podestii, a potem zacumował przy rzadko używanym palino przed swoim domem.
– Dopijmy tę kawę na balkonie. Świetnie zaparzona.
Gdzieś daleko na horyzoncie czerwona tarcza słońca już do połowy wychynęła spod morskich fal.
Moroppo odpłynął z Orefine, nie czekając na kolejną wyprawę Lorenzo. Jeśliby spotkał na Wyspie Umarłych młodego Ermane, U grammatico miał złożyć pisemną relację z wyprawy w podestii, a poczta dostarczyłaby ją don Pasquale. Zachowanie moroppo trochę dziwiło, ale mogło być formą wymaganą przez jego funkcję. Z drugiej strony, stary dostojnik wkrótce przechodził w stan spoczynku i wolny od nawału pracy, mógłby się przenieść na maleńką Orefine. A może po prostu starzec chciał uniknąć zatargu z młodym podestą?
Don Pasquale przesłał dobre plany małej galery na szesnaście wioseł – nie typowego galeasu, zwykle używanego do rejsów między wyspami. Dostarczono je specjalną przesyłką dla urzędu podestii, a Massimo wręczył projekt Lorenzo.
Chata Lorenzo odzyskała dawny wygląd. Chiara posadziła nowe kwiecie w drewnianych gazonach przed oknami. Sierpem przycięła trawę. Zadbała o wygląd sal szkolnych. Podesta wypłacał jej za tę pracę drobne kwoty.
Gdy Lorenzo wspomniał Chiarze o planowanej kolejnej wyprawie na Wyspę Umarłych, jej piękna twarz pociemniała.
– Dalej przyzywa cię la Catacombara… – mruknęła nadąsana, spuszczając oczy.
„Ona jest o mnie zazdrosna?", pomyślał zdziwiony, patrząc na jej smukłą sylwetkę, gdy Chiara krzątała się przy kuchni. „Taka piękność?"
Nie odezwała się więcej. Przygotowała mu koszyk z prowiantem na drogę, zawinęła się szczelnie w haftowaną chustę z frędzlami i zaraz wyszła bez pożegnania. Nawet nie spojrzała na niego.
Pogoda na wieczór nie popsuła się. Wygwieżdżone niebo zachęcało do nocnej podróży.
Płynąc wolno pod żaglem, co jakiś czas raczył się filiżanką gorącej kawy. Jej zapach przyjemnie odróżniał się od zapachu bryzy. Lorenzo ciepło pomyślał o troskliwości Chiary. Ledwie dopił filiżankę, gdy barka przyśpieszyła i opuściła pobliże latarń rybaków. Wkrótce też nadeszła znajoma mgła, wiatr zaś ucichł. Monotonny rytm wiosła przyzywał wspomnienia. Wreszcie z mroku wyłonił się oczekiwany zarys bladego pasma muru, a nad nim ciemnej czapy drzew. Barka zbliżała się ku bramie Tęczowego Strażnika. Lorenzo nie odgadł, dlaczego trafia akurat ku tej, a nie ku innej bramie.
Nie wysiadł z łodzi, lecz zawołał: – Szukam moroppo don Ermane, syna don Pasquale.
– Nie ma tu takiego. – Strażnik pokręcił głową. – Nie szukaj go u mnie.
Lorenzo powiosłował dalej. Płaskorzeźby zdobiące mur Wyspy Umarłych wydawały się dzisiaj wyjątkowo piękne i jakby inne, niż zapamiętał. A może po prostu odwykł od ich widoku? Nie, dzisiaj sporo czaszek i szkieletów, a między nimi nagie postaci urodziwych olbrzymek.
Wydawało się, że Pióroskrzydły Strażnik powitał go jak starego znajomego, bo pomachał mu dłonią, a może tylko strzepnął ją, ponieważ zdrętwiała od długotrwałego trzymania latarni?
Lorenzo zacumował i z rulonem pod pachą ruszył przed siebie.
– Wolniej! – Strażnik powstrzymał go stalowosilnym ramieniem.
– Taak…?
– Nie czuj się tu aż tak pewnie. Bądź uważniejszy. To nie jest twoje miejsce – opierzony olbrzym mówił głębokim basem.
– Dobrze… panie… – wydusił zaskoczony Lorenzo i poszedł już spokojniej.
Mónica czekała niedaleko bramy, jakby chowała się między cyprysami przed wzrokiem Strażnika.
– Tu możesz przypłynąć tylko sam – zaczęła z wyrzutem. – Dobrze, że nic wam się nie stało. Bubocco jak szalony wirował tamtej nocy. Bałam się o ciebie.
– Zdążyłbym na twoją galerę. – Uśmiechnął się.
– Przed tobą jest co innego. Lepiej patrz na serca, które cię otaczają, bo przegapisz swoje szczęście.
Nie zrozumiał. – Podesta przesłał ci plany galery. – Podał jej rulon. – To dla was. Skąd moglibyście mieć tutaj dobre projekty?
Mónica rozwinęła plan.
– Wygląda pięknie. Zaraz tu przyjdzie Gianluca.
– Zawołasz go?
– Nie muszę. Sam chciał z tobą porozmawiać o galerze. Rzeczywiście, nie poradził sobie z jej planami.
– A jest tu don Ermane, syn moroppo don Pasquale?
– Nie słyszałam o nim.
– Jak spisuje się cykada?
– Wypuściłam ją z klatki. Nie mogłam się powstrzymać.
– Nauczyła inne ćwierkać? Dalej cicho na tych cyprysach. – Rozejrzał się.
– Na wolności umilkła. Ćwierkała tylko w klatce. Może inne cykady przekonały ją, że tutaj ma panować cisza.
Pokiwał głową. – Pewnie już zginęła – powiedział. Drogą zbliżał się siwy starzec.
– To Gianluca?
Przytaknęła.
Stary zatrzymał się przy nich. Przetarł łyse ciemię, porośnięte rzadkimi siwymi włosami jak piórka.
– Gianluca, popatrz – Mónica zwróciła się do niego – Lorenzo przywiózł nam rysunki galery. Prezent od mo roppo don Pasquale Derpu. Sprawdź, czy się przydadzą.
Szkutnik rozwinął rulon i oczy mu się zaświeciły. – Piękna – powiedział. – Ja już zapomniałem swojego fachu, ale według tego planu pokieruję robotą. Podziękuj swojemu mężowi, signora Mónica.
– On stoi tu obok.
– Dziękuję. – Stary pokiwał głową. – Kim ty jesteś, że zdołałeś do nas przypłynąć aż trzykrotnie…?
Lorenzo wzruszył ramionami: powtarzać mu, dla kogo tu przybywa? Przecież to oczywiste.
Gianluca zainteresował się szkicem: – Ale my chyba trochę zmienimy ten plan… – Zastanowił się. – Będziemy wiosłować al gusto veneto - powiedział. – Wioślarz za wioślarzem.
– Nikt tak nie wiosłował żadną galerą. Na planie jest poprawnie: wiosła idą al gusto classico, po dwóch wioślarzy przy każdym.
Stary pokręcił głową. – Spróbujemy to zmienić.
– Obawiamy się, żeby galera nie zapadła się w ziemi – wyjaśniła Mónica. – Pionowo ułożone wiosła ułatwią odbicie się w powietrze.
Lorenzo był przeciwnego zdania. – Zbudujcie ją chociaż tak, by możliwe były oba sposoby wiosłowania. Na wszelki wypadek – powiedział.
– Jesteś coraz bledsza – zauważył, gdy już pożegnali szkutnika.
– Tak się powinno dziać. Powinnam zacierać się w twoich wspomnieniach. – Uśmiechnęła się bardzo blado, po raz pierwszy, odkąd ją spotkał na Wyspie Umarłych.
Lorenzo próbował odpłynąć, jednak prąd czy może słabo wyczuwalny powiew wiatru skierował go ku bramie Czarnego Strażnika. Przybił więc do brzegu, mimo że chmurny olbrzym zawinął swoje światło nietoperzymi skrzydłami i mrocznie spoglądał na przybysza. Dzisiaj trzy pary rogów nad jego czołem tworzyły niemal wieniec.
„Nie wiem, czy powinienem tu wysiąść", zapaliło się w mózgu ostrzegawcze światło. „On jest niebezpieczny". Skoro jednak woda zaniosła go w to miejsce, Lorenzo wspiął się po śliskich stopniach.
Na Wyspie Umarłych ci, z którymi chcesz rozmawiać, jakby już czekali na twoje przybycie. Ledwie Lorenzo zastukał obcasami po białych kamieniach drogi, wśród cyprysów, niemal podbiegła do niego Giulia. Odruchowo odsunął się, wiedząc, że ich ciała nie mogą się zetknąć. Widział jej radość, niezwykłą u mieszkańców tej wyspy, domyślił się zaraz, co ona chce mu zakomunikować.
– Odnalazłam swoje serce! – to były jej pierwsze słowa.
– Jest tutaj, na swoim miejscu. – Położyła dłoń na piersi.
– Cieszę się.
– Ale na wszelki wypadek przestałam palić, żeby nie dymiło, póki rana się całkiem nie zabliźni.
– Na pewno trudno było je odnaleźć.
– Nawet nie. Ten, co mi je wyrwał, był tu całkiem blisko. Paru innych też. Wystarczyło poszukać. On nadal trzymał je w kieszeni. Zaraz poznałam, bo kurtka mu w tym miejscu całkiem przesiąkła krwią.
– Oddał je po dobroci?
– A co mógł zrobić? – Zachichotała. – Oni już są po pas w ziemi. Takiemu trudno się ruszać.
– Zapadają się?
– Tak. Dla nich poziom gruntu jest znacznie niżej, ale każda próba poruszenia się wymaga przezwyciężenia oporu, jakby właśnie przepychał się przez ziemię.
– Ty też się zapadałaś.
– Tylko trochę. Odkąd zaczęłam szukać swojego serca, znów stąpam normalnie. Natchnąłeś mnie nadzieją.
Urwała na chwilę, zamyśliła się. Lorenzo też milczał.
– Wiesz, kiedy on wyrywał moje serce, kiedy umierałam, stale patrzył na mnie, a ja marzyłam, żeby wydłubać te jego wredne ślepia – powiedziała wreszcie.