Литмир - Электронная Библиотека

Wspomnienie 2 – Cienie wysp dalekich

– Bzdury, mój drogi Massena! Godzina policyjna nie rozwiąże sprawy. Trzeba rozstrzelać kilku podżegaczy, a jeśli to nie wystarczy, to kilkudziesięciu lub nawet kilkuset! I nie trzeba tego stawiać na płaszczyźnie sumienia. To jest konieczność wynikająca z rozkazów Konsula. Mamy utrzymać to miasto i utrzymamy je, a środki, jakich użyjemy, zostaną uświęcone przez cel! Konsul musi mieć czas na sforsowanie Alp. Kiedy armia rezerwowa ruszy z Dijon…

– Właśnie, kiedy ruszy? Już maj… – Massena przerwał Soultowi, który, jakby zmęczony zbyt długim wykładem, szeroką koronkową chustką z monogramem ocierał pot z czoła.

– A czym chcesz strzelać do tych obwieszonych złotem bękartów? Gaubert nie nastarcza z odlewaniem kul, brak ołowiu, brak wszystkiego, wszystkiego, Soult!

– Więc wycieczka!

– Wycieczka. Jeszcze jedna… może. Gdy się nie powiedzie, miasto przepadnie. Hazard.

– Karsnecky poprowadzi, zna ich pozycje i nowe ścieżki. Prawda, mon petit?

Nazwisko, przekręcone zabawnie przez Soulta, zabrzmiało donośnie, podrywając mnie na baczność.

– Avec joie, mon general! – wypaliłem bez namysłu.

– Et voila! – Soult wskazał na mnie, jakby ta odpowiedź całkowicie rozwiązywała problem.

Massena skinął, bym się zbliżył do mapy. Miasto, osadzone u stóp poprzecznej gałęzi Apeninów, w głębi zatoki, z siecią ulic i placów, z kościołami, blokami zabudowy, willami i pałacami, z meandrami fortyfikacji i fos, marszczyło się na okraszonej brązowymi zaciekami, podklejonej płótnem płachcie, zbyt barwne, niepodobne do okrutnej rzeczywistości, która czyhała na zewnątrz pałacu. Dwie gałęzie wzgórz wraz z wybrzeżem morza tworzyły trójkąt, w którego podstawie leżała twierdza. Jądrem twierdzy było miasto, zbrojne nad wszelką miarę. Portu broniły dwie krzyżujące się tamy, lądu zaś górski trójkąt, o którym wspomniałem, najeżony szańcami i bateriami. Nad wierzchołkiem trójkąta panowały dwa spiętrzające się forty: Ostrogi i Diamentu. Patrząc od strony morza, tak jak była ustawiona mapa, miało się po prawej stronie miasta, na wschodzie, zbocza Monte Ratti i rzekę Bisagno, spadającą z gór Monte Creto, a po lewej rzekę Polcevera, płynącą przez dolinę o tej samej nazwie. W lewym dolnym rogu mapy stwór olbrzymi, pokryty łuską, rogaty i dzierżący trójząb, ciągnął na rozdwojonym ogonie, po powierzchni kreskowanego morza, elipsę ze stylizowanym napisem: “Genova”.

– Którędy radzisz i kiedy? – te słowa do mnie były zwrócone. Na drugą część pytania odpowiedziałem z łatwością. W nocy, z soboty na niedzielę, było najdogodniej. Austriacy piją wówczas w swych okopach, w namiotach hulanki z dziewkami urządzają, oficerów zaś trudno uświadczyć, ruszają do zamtuzów, które w Voltri urządzili. Ale którędy?

– Chyba tu – wskazałem niepewnie. – Monte Ratti!

– Zobaczymy – mruknął Massena i mapę wygładził dłonią. – Zobaczymy! Byle księżyc pyska nie wychylił, bo go kartaczem poczęstuję!

Wybuchnęliśmy śmiechem. Soult nalał do kieliszków wina, młodego i kwaśnego – stare tylko chorym i rannym przysługiwało – i wzniósł toast. Pierwszy raz dostąpiłem zaszczytu przepijania z obydwoma generałami, dumny byłem jak paw. Gdyby Andre to widział!

Chwila była, jedna z nielicznych, zupełnego spokoju. Anglicy po wczorajszej nauczce cofnęli swe okręty w głąb horyzontu, Austriak również milczkiem warował. Czasami tylko zabrzmiał strzał karabinowy – pewnikiem do ptaków strzelano, z nadzieją na pieczyste. I znowu słońce i chłodny powiew od morza dawały złudzenie spokoju. Wojna, obrona Genui, ofiary, wszystko to zdawało mi się odległe i nierealne. Massena i Soult, pochyleni nad mapą, kreślili linie i punkty zamaszystymi ruchami ramion, ja cofnąłem się ku loggi i siedząc w trzcinowym fotelu zamknąłem oczy.

Czy się Genua obroni skutecznie? Gdy Mantua padła, Polaków-dezerterów Austriacy puścili przez kije. Prawda, że zwykłych jeno rekrutów, oficerów nie śmieli, alem i ja u nich jako rekrut w szeregu chodził. Dopiero Soult, gdym się ciemną nocą z okopu austriackiego wyrwał, wiadomości załodze przynosząc bezcenne, adiutantem mnie swoim uczynił, jako że szyki i szańce Otta – na mapę je naniosłem zaraz – znałem i języki nie obce mi były, francuski i niemiecki. Może zaś chciał mieć Polaka za adiutanta, jak i Massena.

Jako adiutant Soulta pełniłem funkcję łącznika sztabu z batalionem, który się składał z dezerterów austriackich, takich jak ja, jeno kmiotków, głównie z Galicji. Szef ich, Rossignol, rzekł mi później, że tej samej nocy co i ja prawie dwa tuziny Galicjan z szeregów Otta do twierdzy umknęło. Rwałem się, prawdę rzekłszy, do pułkownika Strzałkowskiego, który w Genui tysiącem legionistów komenderował, atoli zaszczytnej propozycji Soulta odrzucić się nie godziło i nie dane mi było wykrwawiać się z Polakami. Wykrwawiać prawię, bo też posyłał ich Massena w ogień największy, wiedząc, że podołają tam, gdzie i Belzebub ogon by podwinął.

Ileż dni i tygodni czekałem na tę noc wymarzoną. Razem trzy miesiące, a to jest czternaście tygodni, sto dni długich jak cały mój pobyt w lochu, a może i dłuższych jeszcze, bo w znienawidzonym moderunku, pod parszywą komendą w cesarskim szyku, przeciw swoim! Człowiek strzela, a Pan Bóg pono kule do celu nosi, a ja się na Pana Boga zdać nie mogłem. W linii stojąc, w niebo celowałem, tak by nikomu krzywdy nie uczynić. Ładunków napsułem co niemiara. Gdy w wąwozie Scoffera rozstrzeliwano francuskiego szpiega, stojąc pośród plutonu egzekucyjnego wypaliłem nieszczęśnikowi koło ucha. Nie ma obawy – nie chcąc nie mogłem trafić, jaskółki z nieba strącam z wolnej ręki. Biedakowi przywiązanemu do drzewa pomogło to jak umarłemu kadzidło, ale ja sumienia krwią swoich – bo za swojej sprawy orędownika szpiega owego uważałem – nie pokalałem.

Gdy mnie w Krakowie do kazermy prowadzili, w tłumie dostrzegłem Cygankę ową, co mi przez wieczność w kazamacie spędzoną z serca uciec nie potrafiła, znaki mi jakoweś dającą, których pojąć nie potrafiłem. Potem wędrowałem do Italii wraz z regimentem, z Węgier, przez Wiedeń, Tyrol, aż nad brzegi morza, pod Genuę. Ileż to razy szykowałem się do Dąbrowskiego uciec, mundur plugawy podeptać, pełną piersią oddechu zaczerpnąć i krzyknąć: “Witajcie, bracia!” Na próżno, żywo mi w pamięci stała niedola tych niezręcznych, których przychwycono. Lepiej już sobie w łeb wypalić.

Owej nocy deszcz lał taki rzęsisty, że na krok nie było widać, jak we mgle. Siedziałem skulony, kryjąc się jak i drudzy pod płaszczem, na którym ulewa melodię swoją wybijała. Wtedy decyzję podjąłem. Skok… nikt nie zauważył, jak zniknąłem w mroku. Przedzierałem się ku oblężonemu miastu. W obawie, by mnie Francuzy kulą nie poczęstowali, zrzuciłem z grzbietu wszystkie łachy i w kalesonach samych, jak turecki święty podążałem ku murom. Deszcz smagał gołe ciało, lecz ja ani zimna, ani wilgoci nie czułem, o jednym tylko myśląc i Boga suplikując, by mnie przy życiu zachował. Widać i ludzi Masseny deszcz odarł z czujności – cóż za okazja do udanego szturmu, myślałem wówczas – bo przeszedłem przez wszystkie posterunki na fortach ubezpieczających miasto bez zatrzymania i dotarłem do przedmieścia św. Pawła z Arena, gdzie w małym domku gospodarz w koc mnie owinął jak niemowlaka i Francuzów na życzenie moje sprowadził.

Tak oto w ostatnich dniach kwietnia 1800 roku znalazłem się w mieście Genua, bronionym przez generałów Massenę i Soulta. Pierwszy Konsul Bonaparte, którego nie znając miłowałem na śmierć i życie, za legiony, które wolność miały ponieść do kraju, obiecywał Massenie, że naczelnemu Austriaków, Melasowi, spadnie na kark przez Alpy. Massena czekał na ów cios, a wszystko, co mu czynić należało, to czekać właśnie; czekał jak na zbawienie, albowiem miasto oblężone przez 24000 Austriaków Otta i blokowane przez flotę angielskiego admirała Keitha dusić się od wewnątrz zaczynało.

Już w połowie kwietnia, gdy Austriacy i Keith zamknęli pierścień oblężenia, Massena rozpoczął skup żywności. Skutek był mierny. Wówczas Francuzi rozpoczęli rekwizycje. Skromne, ściśle wydzielane racje rozdawano żołnierzom i biedocie. Patrycjat i szlachta genueńska, która w złoto opływała, sami sobie niezgorzej radzili. Gdyby chociaż obrony utrudniać nie chcieli. Zdrada im jednak z oczu wyzierała tak jawna, że Massena, choć dowodów na zmawianie się z wrogiem i podburzanie ludu nie posiadał, utworzył gwardię narodową z patriotów liguryjskich, z plebsu i z burżuazji niezamożnej. Gwardia owa, wymierzona przeciw kontrrewolucji, wspierana przez Francuzów, którzy obozowali na głównym placu miasta z lontami zapalonymi u dział, miała obowiązek gromadzić się na uderzenie w bębny, alarm oznajmujące. Hasło to było jednocześnie rozkazem dla reszty mieszkańców, by do domów swoich wracali. W zwyczajnym czasie, od godziny dziesiątej wieczorem obowiązywała godzina policyjna i zakaz wszelkich zgromadzeń.

Ksiądz Lomazzo wiele prawił o jakobinach, którzy krew niewinną rozlewali. Jeśli ci ludzie przed uciskiem i głodem broniący dzieci swych i kobiet tymi właśnie jakobinami być mieli, to daj ich Boże więcej. Bonaparte wolność i chleb ludziom tym przynosił! Marzyło mi się, że taką samą wolność poniesie i do nas, i przez cały świat. Murzyni, hen na Antylach, z których Andre przybył, wolności już kosztowali, zrzucali z rozkazu rewolucyjnej Francji kajdany i łańcuchy, którymi ich przez wieki całe obarczano, teraz zaś lud włoski w ciemnocie przez mnichów trzymany wolności pierwsze pędy wąchał. Najpierw powiedziały nam to rozkazy dzienne Konsula i naszych generałów, potem już odezw i dekretów nie trzeba było, samiśmy to widzieli na oczy nasze. Wiem, nie wszystko podobać się światu mogło. I nie o stan mój szlachecki mi szło, przez rewolucję z mieszczanami i gminem na równi postawiony, bo mnie Gil z niejednego wyleczył zaćmienia, lecz o zbrodnię na królu popełnioną, o te tysiące ofiar Nieprzekupnego, gilotynom na żer wydanych i o zgniliznę Dyrektoriatu, który zamtuz śmierdzący z Francji uczynił. Chwała Pierwszemu Konsulowi. On pięścią stalową robacwo zdusił i Francję ku sławie wiekopomnej wiedzie, innym narodom wolność ofiarowując po drodze. Z Italii do Wielkopolski droga daleka, ale człek ten, tak hojny, że innym bogactwo woli własnej ofiarowuje, wróg kajdanów największy, drogę tę odnajdzie. Już Moreau na północy Prusaków szarpie. Niech jeno Bonaparte z Melasem się rozprawi, razem z Moreau Ren przekroczą i ruszą szlakiem na wschód, z nim zaś razem legiony nasze. Takem miarkował.

19
{"b":"89260","o":1}