Wystarczyło spojrzeć na Fortecę i dreszcz przechodził po ciele, nanomatycznym czy biologicznym, bez różnicy. Setki mil w którąkolwiek stronę byś patrzył – i bez przerwy gotuje się to, deformuje, wybrzusza i zapada, powódź amorficznego brudu sunie ponad oceanem, powietrze tężeje pod naporem ohydy, pancerny cień tnie błękit i seledyn. Dlaczego Suzeren musiał zamanifestować się w takiej brzydocie?
= Uch. Śniadanie podchodzi do gardła i skóra cierpnie. = Angelika dwoma uderzeniami skrzydeł szarpnęła się wstecz, odłączając od Zamoyskiego. = Będę musiała wziąć prysznic.
Bez dalszych ceregieli zamknęła transfer i wstała z kolan Adamowego pustaka. Teraz dopiero się zacznie, pomyślała, kierując się ku drzwiom. Te podchody polityczne, przetargi i naciski; Judas zapewne też nie pozostanie w tyle. Mogę nawet przewidzieć reakcję massmediów, ten krzyk: wygnać Zamoyskiego z Cywilizacji, aby nie sprowadzał na ludzi zagrożenia, nie prowokował Suzerena do dalszego perwertowania infu… Kto wie, może to właśnie jest cel ataku Suzerena: tak absurdalna spektakularność gwarantuje przyciągnięcie uwagi enstahsów, owieczki zaczną się burzyć, może taki jest cel ohydy…
Przystanęła w pół kroku przy pulpicie, podniosła książkę. „Fizyka uśpiona". No tak, problem przecież sam się rozwiąże, gdy tylko Adam wyruszy na ten wojaż po wszechświatach fizyk nadmiarowych, nie trzeba go wypędzać.
Dostrzegła kątem oka ruch pod sufitem biblioteki – równocześnie Sophia krzyknęła ostrzegawczo. Angelika uniosła głowę, marszcząc brwi. Cień? Nie cień. Pająk chyba.
Przemknął ponad regałami, tłusta tarantula, zeskoczył na półkę, stamtąd na dywan.
Pół sekundy i Angelika wciąż nie skojarzyła. Dopiero gdy pulpit pękł na dwoje i z drewnianego kikuta zacząła wysuwać się, trzeszcząc i klekocząc dębowymi segmentami, potworna stonoga – McPherson ocknęła się, podbiegła do Zamoyskiego, potrząsnęła nim.
– Adam! Farstone! Tu się whackował! Wyłaź! Farstone!
Ledwo Zamoyski otworzył oczy, biblioteka go zaatakowała. Zdążył jeszcze odepchnąć Angelikę; poleciała na ścianę, tłukąc potylicą o obudowę lampy. Na chwilę ją zaćmiło – na sekundę, dwie – lecz gdy wrócił jej wzrok, szalało tu już inferno.
Z mebli i wystroju biblioteki nie pozostało nic – zerwało nawet boazerię, rozszarpało dywan, roztrzaskało parkiet, implodowało okna. W środku pomieszczenia ryczał wir kolorowego wiatru, stojąca trąba powietrzna, zasysająca wszystkie szczątki.
Mrużąc oczy, Angelika dojrzała we wnętrzu wiru, w rzadkich w nim prześwitach, białego demona, maszynę ognia: trzy metry, kanciaste ramiona i tułów, łeb toporny, wszystko oślepiająco jasne – a czego dotknie, to spala się w krótkim błysku zimnego światła. Płoną głównie książki, całe lub fragmenty, pojedyncze kartki. Chwilami Angelika nie widzi niczego spoza poziomej burzy papieru, szum miliona celulozowych skrzydeł i ryk wiatru ogłuszają – krzyknęła i nawet samej siebie nie usłyszała.
Próbuje się podnieść – ale to nazbyt niebezpieczne, zostałaby pochwycona przez wir; już rozdarło jej suknię, porwało pantofle. Wczepia się paznokciami w ruinę boazerii, drzazgi wbijają się w ciało, lecz nie czuje bólu, szok wytłumia doznania.
Wir stopniowo rozszerza się, demon bieli rusza z miejsca i zaczyna miarowym krokiem przemierzać pobojowi-
sko, paląc wszystko, co wpadnie mu w łapy. A wciąż podnoszą się przeciwko niemu mniejsze i większe monstra, mortperwersje ćwierćsekundowe: nanomancje zakrzepłe w rozmaite manifestacje, zwierzęce, roślinne i nieożywione. W pewnym momencie nawet podłoga otwiera się pod jego kopytami na kształt wilczego dołu najeżonego metrowymi kokami. Demon przeskakuje nad nim – od czego trzęsie się cały budynek.
Podnosi się obłok szarego pyłu, gdy przez ścianę i sufit biblioteki przebiega rysa, pęknięcie, szpara, i sypią się w wir i na demona sproszkowany tynk oraz zaprawa.
= Sophia! Jak stąd wyjść?!
Sophia nakłada OVR i Angelice objawia się podinfowa natura rzeczywistości: Adam Zamoyski w demonicznej na-nozbroi z triad TOT9 – pajęcza sieć czarnych strun Perwer-sji – odbarwione obszary rekonfigurowanego nanopola – wektory kondensacji.
Sophia w OVR wytycza między tym wszystkim ścieżkę prowadzącą do drzwi biblioteki (które też zostały roztrzaskane), maluje miejsca bezpiecznych stąpnięć.
Kiedy Zamoyski/demon oddala się ku przeciwległej ścianie, inf wokół Angeliki rozrzedza się nieco, spada temperatura (Jezu, jak tu gorąco!), OVR-owa ścieżka prostuje się i skraca. McPherson podrywa się na nogi i – prowadzona przez menadżera ruchu, mięsień za mięśniem – w pół sekundy dobiega do drzwi, wypada na korytarz. Tu, roztrzęsiona, przystaje i łapie oddech.
= Adam! Archiwizuj się!
Korytarz jest pusty, co przelotnie ją dziwi, dopóki nie uświadamia sobie, że przecież od momentu whackowania się Suzerena w inf Farstone minęło zaledwie kilkanaście sekund.
Odstępuje dalej od drzwi biblioteki, bo wypadają przez nie kolejne odłamki mebli i obłoki papieru – wyrywa się
na wolność chaotyczny nanosztorm, dobrze widoczny pod OVR Angeliki.
Rozlega się huk i obmywa ją fala gorąca. Po czym nagle wszystko cichnie, powietrze się uspokaja, gasną jaskrawe reprezentacje infowych prądów.
Od strony holu biegnie kilkoro ludzi, na przedzie dwie manifestacje Patricku Gheorgu. Na progu biblioteki kon-densuje się natomiast cesarski mandaryn.
Angelika jest pełna złych przeczuć.
– Adam!
Jej glos ginie jednak w ogólnym zamieszaniu. Nie wiedzieć skąd, pojawia się i Judas, pojawia się Moetle, kon-figurują się manifestacje kolejnych phoebe'ów i inkluzji i w przeciągu sekund Angelika otoczona zostaje tłumem wzburzonych gości, z szacunku dla gospodarzy i protokołu rozmawiających poza Plateau (a może równolegle z dyskusjami plateau'owymi), tak że dziewczyna prawie już nie słyszy własnych myśli – co dopiero cudzych.
Cofa się dalej, aż do holu.
= Adam!
Nie pamięta, że nadal utrzymują łącze pod wspólnym szyfrem i kiedy OVR-owy secundus Zamoyskiego wychodzi wprost na nią z zamkowego muru, Angelika odruchowo odskakuje. Dopiero w drugim odruchu przypada do Lorda Orientu, machinalnie przesuwa dłonią po jego nieskalanym kaftanie.
= Nic ci się nie stało?
= Nie, Cesarz odzyskał przejęte Pola i rozłożył asem-blery. = Zamoyski wygładza skołtunione włosy Angeliki. Jest w tym geście daleko więcej czułości, niż zamierzył – ale me cofa ręki. = Wszystko dobrze. Nie rozumiem tylko, czemu Suzeren nie zaatakował wcześniej. W takim razie to kolejny dobry znak: nie posiada takiej władzy, o jakiej chciałby nas przekonać.
= To było dla odwrócenia uwagi, prawda? Ta Perwersja nad Atlantykiem.
= Może.
= Gdybym cię nie ostrzegła -
= No nie, przecież nie oślepłem, menadżer oesu mnie poderwał. Ale dzięki.
Teraz jest moment, żeby zdecydowanym ruchem przygarnąć ją i pocałować. Angelika widzi to w jego oczach – jak Adam obraca tę myśl w głowie, smakuje, bawi się nią i syci, aż myśl staje się atrakcyjniejsza od samego czynu, możliwość od spełnienia. Zamoyski uśmiecha się pod wąsem. Jest to już jednak zupełnie inny uśmiech niż te kpiąco-pogardliwe wygięcia warg, jakie McPherson dobrze zdążyła poznać. Czy on też widzi to w moich oczach? Angelika wyciąga rękę, przesuwa palcami po jego twarzy. Myśl krąży między nimi, odbijana w źrenicach tam i z powrotem, jak pochwycony w dwa zwierciadła promień światła.
Nachylając się coraz bardziej ku Zamoyskiemu, Angelika traci jednak w końcu równowagę – tak naprawdę Adama tu nie ma i brak jej punktu oparcia.
Odstępuje pół kroku, myśl gaśnie.
Zamoyski szybko otrząsa się. Obrzuca Angelikę taksującym spojrzeniem,
= Przebierz się. Suzeren, nie Suzeren, Perwersja, nie Perwersja – muszę dotrzymać terminu, osca Tutenchamon czeka. Będę przed zamkiem.
I przeadresowuje się.
Idąc do swoich pokojów, Angelika zastanawia się, co właściwie Zamoyski miał na myśli. Nie umawiali się przecież na żadne oficjalne wystąpienie przed czy po pojedynku; nie jest też Angelika jego sekundantem. Po prawdzie nie ma w ogóle obowiązku być tam obecną. Oczywiście wszyscy zakładają, że się pojawi – sama miała taki zamiar. W końcu rzecz odbędzie się pod jej oknami. Lecz słowa
Adama zabrzmiały jak póloficjalne zaproszenie. Czy miało to związek z ich niedawną rozmową na Hawajach? Próbuje jej dać coś do zrozumienia…? Na jaką właściwie on przyszłość gra: tę z Raportu Studni, czy przeciwko niej? Jak ja powinnam grać…?
Pod oknami jej sypialni, na białym obrusie wyniesionego na trawnik stołu rzeczywiście leżą już pojedynkowe ra-piery; obok czekają oficjele, w tym dwóch mandarynów i cztery manifestacje medicusa. Wszyscy spoglądają w kierunku skrzydła z biblioteką.
Angelika zrzuca z siebie zniszczone ubranie, bierze szybki prysznic. Wytarłszy się pośpiesznie, staje przed wysokim zwierciadłem garderoby – choć naga, w OVR widzi się we właściwym dla wybranego szablonu ubiorze: szerokich spodniach z czarnego jedwabiu, czarnych butach na wysokim obcasie, z czarną aksamitką na szyi i włosami ściągniętymi w mocny warkocz, w długim, ciemnoszarym żakiecie z herbem McPhersonów na sercu.
Wybierając z szafy kolejne elementy tego kompletu, zamiera wtem w pół ruchu. Jak dziecko. Jak dziecko, jak mała dziewczynka podniecona pierwszą randką, podlotek jakiś. Stoi z butami w ręku. To nie jest normalne. Wystarczyło, że wykonał gest, rzucił niejasną sugestię… To nie jest normalne. Prawda? Na pewno nie jest, Judas musiał coś zmanipulować, podczas syntezy albo i jeszcze wcześniej, podczas implementacji w pustaka. Zachowuję się jak na głodzie narkotykowym – jakbym była uzależniona od tego człowieka, fizyczna bliskość konieczna do przeżycia. Co będzie, gdy Adam wyruszy w końcu na poszukiwania Wszechświata Zero? – czy podążę z nim i także pozwolę się przepisywać na freny wyższych fizyk? Czy tego właśnie Judas ode mnie oczekuje? Ale czuję, że jeśli mnie Adam poprosi… no jakże mogłabym odmówić? Nie potrafię sobie nawet wyobrazić. To nie może być normalne.
Ale niby skąd miałabym to wiedzieć? W Puermageze mnie nie nauczyli. Nie musiał nic robić; wystarczyło mnie nie odstępować w opresji. Jestem podatna. Czy nie w taki właśnie sposób stahsowie się – stahsowie się zakochują?
Spogląda w zwierciadło. Odbicie jest krystalicznie czy-sre. Angelika McPherson.