Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Wygląda więc, że niezbyt szybko się spotkamy – rzucił Zamoyski, obracając głową za owadem.

– No ale przynajmniej będzie pan wtedy obywatelem Cywilizacji.

– Miejmy nadzieję.

– Poprzednio jakoś pan sobie przypomniał.

– Moetle zabrat to „jakoś" ze sobą do grobu – rzekł Zamoyski z kwaśną miną. – Tak naprawdę wszystko potrafię sobie jakoś wytłumaczyć – porwanie, posunięcia Judasa, syna grającego przeciwko ojcu, wasze polityczne intrygi, zbieg okoliczności w postaci wybuchu gwiezdnych wojen w tak sprzyjającym dla mnie momencie – jednego tylko pojąć nie mogę: dlaczego ta nanomancja próbowała mnie

zabić, wtedy, na weselu? Nie pamiętam tego, ale zbyt wiele osób mi o tym mówiło, bym wątpił. Co, u diabła, mógłby ktoś zyskać na zlikwidowaniu mojego aktualnego ciała? Wot, zagwozdka.

– Mhm, ja, co prawda, również tego nie pamiętam… To znaczy, widziałam tylko skany. No cóż, po pierwsze należałoby sprawdzić, kiedy ostatni raz pana zarchiwizowano i jak dokładna była rejestracja danych zmysłowych. Miał pan od tego specjalną seminkluzję, więc prawdopodobnie była to archiwizacja ciągła. To by zawęziło -

– Nie, dziękuję, nie chcę jej widzieć na oczy.

– O?

Machnął ręką, żeby odpędzić od siebie temat.

Akurat przeciął tor lotu muchy – uskoczyła, zakręcając mu tuż przed twarzą. Złapał ją drugą ręką. Szamotała się w dłoni.

– Jasny piorun! Rzeczywiście, alkohol mnie podszlifo-wał. Z takim refleksem mógłbym bronić karne ze słuchu.

– To zawsze tak w nieprzymulanych manifestacjach nanomatycznych.

– Hę?

– Widzi pan – Angelika aż pochyliła się ku niemu. – Widzi pan, ciało reaguje po nerwowodach, impuls idzie od mózgu. Głowa – nerwy – ręka – ruch. I w drugą stronę, i korekta, i zwrotna, pik-pik, setne sekundy się kumulują. Ale nanomancja jest zawiadywana z Plateau, w tym samym plancku informacja o ruchu trafia do karku manifestacji i do dłoni, opóźnienia nie do końca są symulowane. To trochę dziwne uczucie, ale można się przyzwyczaić.

– Rzeczywiście – rzekł wolno Zamoyski, przysunąwszy do ucha pięść z muchą – miałem takie zabawne wrażenie…

– Właśnie.

– Ale ja sądziłem, że znajduję się na Plateau.

– Słucham?

– Że to wirtualna symulacja. Konstrukt Farstone na Polach Judasa. Dałbym sobie głowę uciąć, że… – powtarzał bezradnie. – Wszedłem przecież… No wszedłem…

Przypomniał sobie swój strach na pojawienie się manifestacji de la Roche'u, i jak go w końcu pokonał: przekonując się, że to wszystko i tak VR. Zdawało mu się nawet, ze to właśnie sugerował Judas. Nic panu me grozi. Cóż onu mogłuby panu zrobić?

Otóż nieprawda. Ale czy to znaczy, że jednak powienien był się bać…?

– Nie-nie-nie – kręciła głową Angelika. – To naprawdę Farstone. I jest pan tu obecny jak najbardziej materialnie. Chociaż transmisja idzie oczywiście przez Plateau – bo jakże inaczej?

Drugą ręką pomacał się po twarzy, brodzie, dotknął koszuli, zmiął nogawkę spodni.

– To wszystko – to są nanomaty…?

– Tak. W pana manifestacji. Przysunął sobie dłoń do oczu.

– Widzę żyły pod skórą! Czuję przepływ krwi! Ciepło ciała.

– Patrick, zdejmij mu symulację komplementarną. – Po czym zwróciła się do Adama: – A zapach? Czy czuje pan teraz zapach?

Bzzz-zz, zz-tz, mucha przy uchu. Za oknem szczękały rapiery. Przełknięta whiskey wciąż jeszcze grzała gardło.

– Może już lepiej wezmę się do roboty – mruknął. Od stawu wiał silny wiatr, wierzby szumiały głośno.

Wskoczył na taras. Nie zacisnąłem tej dłoni, myślał. Mucha uleciała na wolność, gdy rozpadałem się w chmurę drobnego pyłu. Powinienem był się pożegnać z Angelika. Niezależnie od intencji Judasa, jest to dziewczyna warta zainteresowania. W każdym razie ta z Sol-Portu – ta z Kła bowiem

najwyraźniej zaczęła się pod presją sytuacji formatować w jakieś pokręcone -

Rapier wyszedł mu bokiem, pięć cali zakrwawionej stali. Zabójca zaraz go wyszarpnął i natarł ponownie.

Zamoyski zatoczy! się na stolik z paryską fotografią,

Patrick Gheorg McPherson wykonału klasyczną pale-strę, chybiając nerki Adama o dwa palce. Wrzeszcząc z bólu, Zamoyski skoczył za kolumnę.

Ujrzał trzech następnych Gheorgów nadbiegających od stawu, ostrza rapierów lśniły w srebrnym blasku Księżyca.

5. Wojny

Krzywa Progresu (Krzywa Remy'ego) Krzywa na wykresie obrazującym zależność inteligencji (oś pionowa) od stopnia wykorzystania stałych warunków wszechświata (oś pozioma), zaczynając od środowiskowej formy ewolucyjnej, aż do optimum.

U. Krzywa identyczna dla wszystkich gatunków we wszyskich możliwych wszechświatach.

L» Droga przebywana po Krzywej przez poszczególne Cywilizacje danego gatunku stanowi jego Progres. W ramach Progresu może się na Krzywej odcinać dowolna ilość Cywilizacji. Wewnętrzna stabilność Cywilizacji jest odwrotnie proporcjonalna do długości zajmowanego przez nią odcinka Krzywej. U. Każdy Progres osuwa się w kierunku szczytu Krzywej, ku Ul.

Na osi Przystosowania wyróżnia się dwa Progi, dzielące realizacje gatunkowe na trzy tercje. Pierwszy Próg jest Progiem Autokreacji. Drugi Próg jest Progiem Meta-Fizyki.

Do pierwszej tercji należą zatem środowiskowe realizacje gatunkowe; do drugiej – formy poewolucyjne (aż do Komputera Ostatecznego); do trzeciej – inkluzje logiczne (aż do Inkluzji Ultymatywnej).

Deformacja

Pozaprogresowe realizacje frenu. W Modelu Remy'ego: wszystkie linie ewolucyjne nie zmierzające ku Ul.

„Multitezaurus" (Subkod HS)

Schizofrenia!

– Nie ma was! – krzyczał na nich.

Biegli dalej – a tenu pierwszu cofału właśnie rękę do ciosu.

Otwórz oczy! Wyjdź z Pałacu! Zapomnij!

Tłupp! Walnął szczytem czaszki o sufit kabiny Kła. Zamroczyło go.

Jeszcze nie do końca świadomy otoczenia, zareagował w sposób stosowny dla ciążenia Farstone (lub Pałacu) – i w efekcie odbił się od bocznej ściany. Zamrugał, nie wierząc własnym oczom. Z odległości dwóch cali szczerzyłu się bowiem z niej, wielku jak posąg Stalina, Patrick Gheorg McPherson.

W odruchu już niemal paniki odepchnął się Zamoyski wstecz, ku fotelowi. Nie mógł oderwać wzroku od ekranu z uspokajająco uśmiechniętum Patrickum – najpierw więc fotel wymacał, fotel i ciało na nim. Angelika nie zareagowała na dotyk, nie odezwała się. Wtedy spojrzał. Była nieprzytomna. Z pociętych nadgarstków sączyła się krew. W lewej dłoni wciąż ściskała nóż. Karmiła Kieł do końca.

– Niech pan przewiąże jej rany – odezwału się Patrick przez głośniki. – Gdyby nie nieważkość -

– Wiem – warknął Zamoyski.

Zerknął na ekran po przeciwnej stronie. Gwiazdy rozjeżdżały się na boki, ściągnięte w osobliwe fałdy – gwiazdy, gwiazd światło. Lecieli, i to ze sporą prędkością.

Kabina musiała być jednak wyposażona w kamery, wcześniej wyłączone, bo Patrick najwyraźniej przechwydłu spojrzenie Zamoyskiego – i podczas gdy Adam opatrywał Angelikę, onu mówiłu:

– Nieważkość, bo nie możemy marnować paliwa dla silników manewrowych. To nie Port, lecz pojedynczy Kieł. W siodle fali qFTL jego prędkość pozostaje bardzo mała, a przyspieszenie zerowe. Jak teraz.

– Dokąd lecimy?

– Nie wiem.

– Co?

– Po odcięciu od Plateau nie jestem w stanie -

– Znowu nas odcięło?!

– Tak. Znajdujemy się pod blokadą.

– Pięknie. Ale zanim to się stało -

– Lecieliśmy do Creytona-113. To czarna dziura, wystarczająco daleko. Weszlibyśmy tam w kieszeń temporal-ną. Lecz teraz staram się tylko uciec jak najdalej od Wojen. To na ekranie – to symulacja. W układzie zewnętrznym poruszamy się bowiem szybciej od światła i od rufy nie dochodzą żadne informacje, natomiast te z dziobu – z przesunięciem zależnym od kąta, pod jakim -

– Rozumiem.

Nie rozumiał nic. Przed chwilą {ale czy istotnie była to jedynie chwila…?) pytał w Farstone, kto wejdzie na Pola Kła, i tenu samu Patrick Gheorg odparłu mu, że Oficjum. Teraz patrzy – i czyja morda w interfejsie? P. G.

Na dodatek ta blokada. Czyżby Wojny nas ścigały?

No i skąd, do kurwy nędzy, wzięłu się sekretarz Judasa w moim Pałacu Pamięci?! Toż to Dickowski obłęd, istny Palmer Eldritch: otworzę toaletę i wyjdzie tysiąc małych

Gheorgów.

Właśnie – toaleta. Mam szczać do śluzy? Temu Kłu brakuje podstawowego wyposażenia. Przełknął ślinę. Gardło suche, prawie zrogowaciałe. Kiedy ostatnio pił? Jego nanomatyczna manifestacja – owszem; ale on, Zamoyski, jego ciało, pustak biologiczny? Manierki diabli wzięli, podobnie jak wszystko, co podczas startu Smaugowego balonu nie było przywiązane do ich ubrań, poupychane w kieszeniach. Więc ani wody, ani prowiantu.

Obwiązawszy oddartymi rękawami koszuli Angeliki jej nadgarstki, mocniej przypiął nieprzytomną dziewczynę do fotela. Nóż schował.

– Siedzisz na wewnętrznych komputerach Kła, tak? – zagadnął Patricku.

– Zgadza się.

– Jesteś programem Oficjum.

– Wszyscyśmy programami.

– Program Oficjum, ale widzę gębę McPhersonu.

– Ta nakładka frenu została wybrana jako optymalna do komunikacji z panem i stahs Angeliką. Phoebe McPher-son samu zaproponowału swój fren.

– Kto? – pogubił się Zamoyski.

– Patrick Gheorg McPherson.

Zamoyski kręcił głową. Zbyt wiele zbiegów okoliczności: cud, paranoja lub piątek trzynastego.

– Priorytety – warknął.

– Bezpieczne przetransportowanie obojga do któregokolwiek z Portów Cywilizacji HS, gdy stanie się możliwe ich otwarcie.

– Przetransportowanie mnie czy jej?

– Powiedziałum: obojga.

– Ale w sytuacji kryzysu? Koniecznego wyboru?

– Pana.

Zatem miał rację: Judas łgał! Sam Zamoyski, Zamoy-skiego pamięć – była dla kogoś ważna. Z pewnością dla Oficjum.

– Nasz status?

– Precyzyjniej, proszę.

Rzeczywiście, bez Plateau raczej tępe tu AL

– Gdybym wydał ci rozkaz…

– Zależy jaki.

– Aha! Czyli furtka jest.

– Zawsze chętnie przyjmuję rozsądne sugestie, zwłaszcza w warunkach tak ograniczonych mocy obliczeniowych.

35
{"b":"89237","o":1}