Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Shha, siostro. Ale my… porwiemy się na coś niemożliwego.

– No to co? – Shha wzruszyła ramionami. – Prosty żołnierz z Luan lepiej mnie zrozumie niż moja rodzina. Skrzyżujemy miecze, popatrzymy sobie w oczy i… on już mój brat. Nie ci tutaj. Choćbyśmy mieli się zasiec. Choćby jedno z nas miało paść w wydeptaną trawę i zdychać powoli. On wie o mnie więcej niż mój ojciec. On moją rodziną. On…

– Szanowne panie!

Obie, zaskoczone, odwróciły głowy jak na komendę. Zdziwione obserwowały niecodzienny tu widok. Wiejską, częściowo zaśnieżoną, częściowo już błotnistą drogą jechał młody człowiek na ośle. Jego niezwykle jasne, żółte, a nawet częściowo białe włosy wskazywały, że musiał pochodzić z kraju Chorych Ludzi. Mógł mieć najwyżej osiemnaście lat. Jego osioł, obciążony dodatkowo jukami, ledwie zipał.

– Szanowne panie – powtórzył obcy. Pewnie skorzystał z otwarcia szlaku przez Wielki Las. Był jednak jednym z pierwszych Chorych Ludzi, którzy zapuścili się tak daleko. – Jestem Barach – przedstawił się. – Jestem bankierem.

– Kim? – mruknęła Shha. – Niczego nie kupujemy – dodała.

– Ależ ja nie chcę niczego sprzedawać – chłopak zręcznie zeskoczył z osła, który przyjął to z wyraźną ulgą. – Jestem bankierem. Ja nie biorę pieniędzy od ludzi, dając im jakiś towar. Ja biorę pieniądze i już – uśmiechnął się rozbrajająco.

Shha położyła dłoń na rękojeści noża.

– Rozbój robisz?

– Ależ, droga, pani – żachnął się chłopak. Był naprawdę sympatyczny. – Jestem bankierem, a nie rozbójnikiem. Czy tego nie widać?

– Nie – warknęła Shha, choć i u niej widok osła nie wywoływał skojarzeń z brutalnymi napadami. – Czego, kurde, chcesz?

– Waszych pieniędzy – uśmiechnął się Baruch. – Bank zakładam – dodał wyjaśniająco, ale niczego nie zrozumiały. – No, bank – powtórzył. – U nas już takie są, tu jeszcze nie. Więc postanowiłem, że będę pierwszy w Arkach.

– A nie za młodyś ty, żeby rozbój w biały dzień czynić we wsi? – spytała Shha, ale bez przekonania.

– To nie rozbój. To bank. Rzecz w tym, że każdy ma jakąś gotowiznę. Po co narażać się na to, że skradną albo siłą wydrą? Złóżcie pieniądze u mnie. W banku będą bezpieczne.

– I niby ty je obronisz, pętaku? – skrzywiła się Shha. – Jakbym cię kopnęła w dupę, to byś mi oddał całą gotowiznę tylko za to, żebym tego drugi raz nie zrobiła.

– Nie oddałbym – uśmiechnął się chłopak. – Nie oddałbym, bo jeszcze nic nie mam – wyjaśnił. – Panie mogą być pierwszymi klientami mojego banku. A ja… w przeciwieństwie do tych, co u nas w tym interesie robią, dam wam nie jeden, a dwa od sta w stosunku rocznym – zakończył triumfalnie.

– Co?

– Interes kręci się tak. Wielmożne panie powierzacie mi gotowiznę, bo wszak wasze piękne głowy nie po to, żeby dumać, jak pieniądzem obracać. Ja będę obracać. Gwarantuję dwie rzeczy, w każdej chwili powierzone mi dobra oddam, ale jak rok wytrzymacie, to od każdego sta dwa wam wypłacę.

– Dwa od sta? – spytała Achaja. – Za bezdurno?

– Tak jest – Baruch skłonił głowę. – Tyle nigdzie nie dostaniecie. Ale ja zakładam dopiero swój bank – uśmiechnął się promiennie.

– Czekaj – Achaja przeliczała w głowie. Jeden złoty to trzydzieści srebrnych, a jeden srebrny to trzydzieści brązowych, to dwa od sta, licząc od jednego złotego, wynosi… osiemnaście brązowych rocznie. Roześmiała się, rozwiązała sakiewkę i rzuciła mu złotą monetę. – Masz – mrugnęła do niego. – To nie dla tych kilku brązowych. Ale skoro ode mnie zacząłeś, jako od pierwszego klienta, to chciałabym, żeby ci się spodobało w tym kraju. Ja też kiedyś byłam tu obca. Ale oni – skinęła głową w stronę Shhy, która pomstowała właśnie, widząc straszliwą głupotę swojej siostry – oni mają w sobie coś takiego, że… to jest jedyne miejsce na świecie, gdzie każdy obcy może poczuć się jak u siebie. Często nawet lepiej.

Chłopak, który zręcznie chwycił w locie rzuconą mu monetę i schował pieczołowicie do swojej chudziutkiej sakiewki, wyjmował właśnie z juków deskę obwiązaną sznurkiem, papier i inkaust.

– Podoba mi się Arkach – uśmiechnął się szeroko. Zawiesił sobie sznurek na szyi tak, że deska zawisła mu mniej więcej na wysokości mostka. – Pierwszy dzień i już złota moneta. Tu mi będzie dobrze.

Położył dwie zapisane już karty na deseczce i umoczył pióro w trzymanym lewą dłonią kałamarzu.

– Przepraszam za urzędowy ton, ale muszę to dokładnie wypełnić. Imię?

– Moje?

– Mhm.

– Achaja.

Zapisał informację od razu na obu kartach.

– Córka?

– Archentara.

– Wiek?

– Nie wiem.

– Hmmmm… Coś muszę zapisać – spojrzał na nią taksująco. – Dwadzieścia?

– Pisz, co chcesz – uśmiechnęła się.

– Zawód wyuczony?

– Księżniczka.

Przygryzł wargi i ukłonił się lekko.

– Zawód wykonywany?

– Major. Służba Rozpoznania i Zaopatrzenia Królestwa Arkach.

– Posiada stałe źródło dochodów?

– Zdecydowanie tak. Oficerska pensja, dzierżawne, dochody z lenn i jakichś wiosek. Ale nawet nie wiem, gdzie te wioski leżą, więc… nie pytaj mnie o wysokość.

– Podziwu godna lekkomyślność – mruknął. – Ale ja się dowiem i przedstawię szanownej pani raport.

– Słucham?

– Świadczymy takie usługi naszym klientom – skłonił głowę. – Uporządkuję pani sprawy finansowe, jeśli dostanę odpowiednie plenipotencje. Stałe miejsce zamieszkania ma?

– Ma – skinęła głową. – Dwór w stolicy.

– Zawód wykonywany przez ojca?

– Wielki Książę Królestwa Troy.

– Oż kurde balans! – wyrwało mu się nagle. – Pani jakby chciała wziąć u mnie kredyt, to… starczy palcami strzelić.

– Nie sądzę, żeby ojciec chciał za cokolwiek płacić.

– A to już moje zmartwienie – uśmiechnął się przymilnie. – To jest bank! Ja pani daję nieograniczony kredyt. A jak pieniądze odzyskam? To już mój problem. Niedługo nasze banki będą i w Troy, i w Luan, i wszędzie. Wystarczy się zgłosić i pokazać kwit, który pani dam. Na razie co prawda nie mam wielu umów z innymi bankami, ale jestem tu pierwszy. Mój bank będzie taki, że to niedługo inni będą sami się prosić. Już za kilka lat! Zobaczy pani.

– Mam nadzieję, że nie będę musiała skorzystać z kredytu – zażartowała.

– Złożyła pani u mnie kapitał – pokazał jej, gdzie ma złożyć podpisy. Potem umoczył jej kciuk w atramencie i kazał dokładnie odcisnąć na obu papierach. Jeden dokument dał jej, a drugi zachował dla siebie. – To nie zginie. Choćby za tysiąc lat pani spadkobiercy mogą zgłosić się do moich spadkobierców i otrzymają całą gotowiznę plus odsetki.

Słysząc to, stojąca obok Shha tylko załamała ręce. Jak niby można sprawdzić to, co stanie się za tysiąc lat…?

8
{"b":"89212","o":1}