– Ludność może jeszcze przez jakiś czas reagować na nazwę „Serce Syrinx”… – szepnął cesarz. – Bogowie…
Odwrócił się do swoich oficerów.
– Czy mamy jeszcze jakieś odwody?
– Tak panie! – wyrwał się jeden ze strategów. – Uzbroiliśmy ludność z ubogich dzielnic. Gwardia rekrutuje przymusowo mężczyzn i wyposaża w uzbrojenie marynarki wojennej.
– Marynarki wojennej? Tutaj?
– Tak panie, bo… tylko marynarka ma jeszcze nienaruszone magazyny – strateg opuścił głowę. – Ja, panie, mogę udać się do Mohra i sprowadzić go tutaj.
– Ja pójdę do Bortara z rozkazem Waszej Cesarskiej Mości – krzyknął inny. – Przyjdzie tutaj, bo mu każę!
– A mnie proszę oddelegować do Kye. Na pewno odnajdę drogę.
– A ja mogę pertraktować z Królestwami Północy, tylko dajcie, panie, glejt na opuszczenie stolicy.
– Ja muszę skontrolować oddziały murowe. Jeśli dasz, panie, prawo przejścia…
– Ja pojadę do króla Troy. Wszak nie waży się niszczyć Syrinx, jeśli tylko wytłumaczę mu…
– A ja pozostanę przy tobie, panie – powiedziała nagle Annamea, ucinając jak nożem krzyk oficerów usiłujących wydostać się z matni. W zapadłej nagle ciszy dodała cicho. – Ostatnia wierna. Zawsze wierna.
Zapadła cisza była tak idealna, że po dłuższej chwili do uszu obecnych dotarły, ledwie słyszalne, niesione wiatrem komendy dla oddziałów szturmowych Arkach.
– Ja też zostanę przy tobie, panie – odezwał się milczący dotąd Naczelny Wróżbita Cesarstwa.
– Ja też nigdzie się nie ruszam.
Wszyscy odwrócili głowy. Pod ścianą, tuż przy drzwiach, stał Nolaan. Trzęsąc się w gorączce, średnio przytomny, ale stał. Oficerom zrobiło się wstyd.
– Panie! Wybaczcie moje wcześniejsze zachowanie – powiedział strateg, który spowodował całe zamieszanie. – Ja również jestem na wasze rozkazy.
– Panie… Proszę mnie ściąć albo wyznaczyć na dowodzenie najbardziej zagrożonym odcinkiem – dodał drugi, klękając.
Meredith przygryzł wargi. Antyk odchodził jednak bez strachu – pomyślał. To właśnie teraz. Tu właśnie rozgrywał się los cywilizacji. Bogowie… jaka będzie teraz?
– Panie… zasłonię cię własnym ciałem – kolejny oficer klękał przed cesarzem.
Cesarz jednak nie zwracał na to uwagi. Nie przeczuwał nawet, że jego epoka odchodziła w niepamięć.
– Co powinienem teraz zrobić? – spytał.
– Musisz się udać do jednej z wież oporowych, panie – szepnął Nolaan z wyraźnym wysiłkiem. – To ostatnia chwila, panie. Arkach szturmuje mury pałacu i będą tu za kilka modlitw.
– Jak to… mury pałacu? – zdziwił się cesarz. – Tam są przecież najlepsze, doborowe jednostki.
– Tam są jedynie jednostki pomocnicze – szepnął Nolaan. – Które właśnie pierzchają w panice, więc chodźmy do wieży oporowej póki czas.
– Panie… Mam na podorędziu oddział ciężkiej jazdy – zaproponował jeden z oficerów. – Jeśli zgodzisz się dosiąść konia, panie, możemy jeszcze wyrwać się z Syrinx.
– Skieruj swoją jazdę na Arkach – powiedział Nolaan. – A my chodźmy do wieży oporowej. I to szybko.
– Dobrze… – cesarz rozmasował skronie. Ręce drżały mu wyraźnie. – Do Bramy Powietrznej – zakomenderował cichym głosem.
Część oficerów ruszyła przodem, reszta otoczyła swojego cesarza zwartym kordonem. Meredith uznał, że najwyższy czas odłączyć się od zbyt niebezpiecznego orszaku. Nie zamierzał spędzić reszty życia w wieży oporowej po tym, co pokazała mu Annamea.
Sama nałożnica jednak również nie zamierzała skierować się do Bramy Powietrznej.
– Panie! – krzyknęła tak głośno, że można było mieć wątpliwości, czy cesarz zachował jeszcze zdolność słyszenia czegokolwiek. – Mam swój korpus dahmeryjski piętro niżej. Pozwól zostać i walczyć!
Cesarz spojrzał na nią, jakby nie słyszał słów.
– Pozwalam – szepnął. Wyraźnie trzęsły mu się ręce.
– Ostatnia wierna! Zawsze wierna!
Annamea skrzyżowała ramiona nad głową. Znak niewolników: „Będę służył”. Znak dahmeryjskich najemników: „Dopiero jak utną mi te ręce, skończę służbę”.
Co za parodia. Niewolnicy i najlepsi najemnicy świata posługiwali się tym samym znakiem.
Meredith, nie czekając na oddalenie się cesarza ze służbą, ukrył się szybko w bocznej komnacie wykorzystywanej do przyrządzania posiłków. Schował się za kotarą oddzielającą podręczną kuchnię od pokoju służby.
Niezbyt długo był sam. Przez szczelinę w kotarze zauważył po chwili Naczelnego Wróżbitę Cesarstwa, który usiłował się ukryć za skrzynią z naczyniami. Kilka chwil potem dołączyła do nich Annamea z dragherem w dłoni. Wpadła dokładnie na wróżbitę. Odrzuciła dragher i wyszarpnęła nóż zza opaski na udzie. Wróżbiarz jednak miał już w dłoni sztylet. Przypadli do siebie.
– Ty gnoju!
– Ty suko!
– Hee… A dlaczego nie jesteś z cesarzem?
Wróżbita aż kipiał nienawiścią.
– Jestem setnikiem Armii Troy, suko! – warknął. – I zaraz moi ludzie tu będą, ladacznico.
– O żesz ty… – syknęła Annamea. – Jestem pułkownikiem Armii Arkach, świnio! A ponieważ jesteś niższy stopniem, masz słuchać moich rozkazów, „sojuszniku”!
– Eeee… Zalewasz… Armia Troy będzie tu za parę modlitw.
– Nie zalewam, małpo. Armia Arkach będzie tu szybciej!
– Ty czekaj… nie pierdzialnij mnie tym nożem, sojuszniku.
– A ty weź ten sztylet, panie setniku.
– No dobra, pani pułkownik… Obydwoje robimy dwa kroki w tył i pokój między nami, jak to już nasi dowódcy wcześniej ustalili.
– Dobra.
Obydwoje ostrożnie zrobili krok w tył.
– Annamea, nie wygłupiaj się – warknął wróżbiarz. – Nie macaj drugiego noża!
– A ty wyjmij łapsko spod szat!
– No dobra… wyjmę… Jeszcze krok w tył i… pozostajemy w przyjaźni.
– No… – Annamea przygryzła wargę. – Kurde, masz szczęście, panie setniku. Piętro niżej jest oddział dahmeryjski i jakbym tylko gwizdnęła…
– Ty też szczęśliwa, pani pułkownik. Mam oddział szturmowy poselstwa Troy. Prawie trzystu ludzi ubezpieczenia przebranych za służbę.
– Wiem, wiem…
Patrzyli na siebie nieufnie. Piętro niżej jednak rozległy się krzyki i pierwsze wystrzały. Meredith uznał, że czas już, by się ujawnić. Chrząkając, by ich uprzedzić, wyszedł zza kotary.
– Ja przepraszam – mruknął. – Nie jestem ani niczyim pułkownikiem, ani setnikiem. Ja jestem zwykłym czarownikiem. Czarownikiem i już. Bez stopnia w żadnej z armii…
* * *
Ktoś przedzierał się właśnie przez schody prowadzące do sali cesarskiej. Pomocnicze jednostki Luan, które zgromadzono w pośpiechu do obrony pałacu, pierzchały właśnie. Dowcip z barykadami nie udał się. Arkach nie potrzebowało sześćdziesięciu jeden modlitw do ich zdobycia. Dziewczyny okazały się pozbawione poczucia humoru i nie śmiały się przez sześćdziesiąt modlitw na widok barykad na dole. Wystarczyła im ta jedna, przeznaczona na szturm.
Meredith drgnął na widok żołnierzy z jednostek szturmowych. Zauważył Achaję i jeszcze kogoś wydającego rozkazy. Nie wiedział, że ślicznym młodzieńcem, bladym i jakby zaspanym, był Biafra. Nie znał w ogóle tego człowieka. Wyszedł z cienia, by go mogli dostrzec.
– Pani!
– Meredith! – krzyknęła Achaja. Rozpoznała go natychmiast. – Ale spotkanie, co?
Schamiała. Nie mógł sobie wyobrazić, by z czasów, kiedy ją znał, potrafiła krzyknąć coś takiego i… i… z takim prawie prostackim akcentem. Ależ była piękna. Wydoroślała, teraz widział dokładnie, i stała się kobietą. Bogowie, ależ była śliczna! Tylko te czarne płytki na oczach… Księżniczka Achaja, wspomnienie sprzed lat, z czasów, kiedy wszystko nie było jeszcze tak strasznie skomplikowane. Wspomnienie z poprzedniej epoki. Biedne dziecko, teraz kobieta na czele szturmowych oddziałów Arkach.
– Pani! – ryknął nagle Biafra na widok Annamei. – Pani pułkownik! Już jest pani wśród swoich.
– Panie generale… – nałożnica nie potrafiła ani salutować ani nawet stanąć na baczność zgodnie z regulaminem Armii Arkach. – Ja…
– Pani pułkownik – Achaja natomiast zasalutowała zgodnie z regulaminem. – Major Achaja melduje przybycie odsieczy!
Oczy Annamei zaszły mgłą.
– Ja cię pierdolę! – usiadła nagle na podłodze w pozycji nielicującej zupełnie z godnością wyższego oficera. – Kurwa!!! Nasi tutaj…
– Tak jest, pani pułkownik.
Annamea płakała, nie starając się ukryć łez.
– Ja cię pieprzę… Tyle lat w łóżku tego gnoja, pierdolonego cesarza, a teraz… jestem prawdziwym pułkownikiem.
– Tak, pani pułkownik – odezwał się Biafra. – Tu jest pani mundur – pstryknięciem palców przywołał przyboczną. – Pani mundur ze wszystkimi odznakami i baretkami.
– Za zwycięstwa łóżkowe?
– Za to, że dzięki pani wygraliśmy kampanię. Pani pułkownik, z całym szacunkiem.
Oddział szturmowy uformował się w linię i stanął na baczność.
– Proszę się przebrać – powiedziała Achaja. – Wokół same dziewczyny, a tych paru mężczyzn odwróci się w odpowiednim momencie. I… – dodała, schylając się nad siedzącą dziewczyną. – Straszne dzięki za informacje o strategii Luańczyków pod Yarra! Dzięki pani te wszystkie dupy wokół jeszcze żyją.
Annamea podniosła wzrok.
– Shha! Zasłona.
Chorąży zerwała firanki z najbliższego okna. Obie osłoniły pułkownika i pomogły mu się przebrać w mundur Arkach. Annamea w króciutkiej spódniczce i w obcisłej skórzanej kurtce była tak strasznie ładna. Dziewczyny z oddziału spoglądały z zazdrością. Wszystkie jednak wykonały przepisowe „prezentuj broń”, kiedy Biafra zasalutował nałożnicy.
– Pani pułkownik…
– Cesarz ucieka przez Bramę Powietrzną. Możecie go jeszcze odhaczyć, jeśli macie dobrych strzelców.
Biafra rzucił się do okna. Wywalił framugę jednym kopnięciem.
– Mayfed!!! – krzyknął.
Dziewczyna w balowej sukni z koronkami przyskoczyła natychmiast.
– Szeregowy Mayfed melduje się na rozkaz!
– Widzisz tego ze złotem na twarzy? To cesarz – wskazał ludzi na chybotliwej kładce prowadzącej z pałacu do wieży oporowej. – Trafisz?