– Kurde, Jakee! – krzyknęła Achaja, skacząc do pachnącej, podgrzewanej w jakiś cudowny sposób wody. – Każ jakieś młodej z uzupełnień wyczyścić mi mundur!
– Tak jest, proszę pani, Laleczko – Jakee zbierała z podłogi kurtkę, przepaskę i spódniczkę. – A buty?
Achaja, prychając, wynurzyła się na pokrytą jakimiś dziwnymi kwiatami powierzchnię.
– Masz! – rzuciła mokrym butem w oszołomionego przepychem wnętrza żołnierza. Potem zdjęła drugi but, ale źle wcelowała. Lanni oberwała podeszwą dokładnie pod oko.
– O żeby cię… – porucznik wskoczyła do basenu w pełnym umundurowaniu. – Kurde, Lalka! Celuj lepiej!
Zarrakh, Bei i Chloe wskoczyły również w mundurach, których pozbywały się już w wodzie. Mayfed wskoczyła w swojej nowej, koronkowej sukni – jej wzorzysty materiał wybrzuszał się teraz, tworząc na powierzchni fantastyczne wzory. Niezawodna Chloe miała wielki bukłak prawdziwej wódki, nie żadnego tam słodkiego świństwa. Wyszarpnęła korek zębami i wypluła na podstawioną dłoń. Wzięła wielki haust, potem podała naczynie koleżankom.
– Gdzie Shha?
Mayfed wskazała przeciwległą ścianę z wielkim, kryształowym lustrem. Sierżant w fantastycznej blond peruce zrobionej z dziwnie kręconych włosów przykładała właśnie do munduru cieniutką sukienkę.
– Szlag, baby, co to jest?
– Sukienka, psiamać. Rozbieraj się i chodź, albo wkładaj i odtańcz jakiś fajny kawałek.
– Jak to sukienka? Przecież to jest zupełnie przezroczyste!
– No! – roześmiały się.
– No przecież jak to włożę, będę zupełnie goła.
– No!!!
Lanni pociągnęła wielki łyk z bukłaka.
– Kurde… pamiętacie, jak leżałyśmy wtedy w namiocie przed kolejną bitwą o Kupiecki Szlak? Myślała któraś, że zajdziemy tak daleko?
Achaja wypiła dwa łyki. Czuła, że coś ją piecze pod powiekami. Wtedy dostały uzupełnienia: Kaisha, Bei i… i jeszcze jakieś dwie, których imion nikt już nie pamiętał. Potem zginęła Mea, Zinna została ciężko ranna, ciekawe, co z nią teraz… Bei zakryła oczy, coś nią szarpało, ale nie była to podła wódka. Zarrakh i Mayfed przytuliły się do siebie. Jedna goła, druga ciągle we wspaniałej sukni.
– Bogowie… sądziłyście, że będziemy żyć tak długo? – szepnęła Chloe. – Że dojdziemy pod Syrinx?
– Zamknij się – warknęła Lanni. – Jutro wszystkie zginiemy w ataku na mur.
– Weź się napij i nie pierdol – mruknęła Mayfed, ciągle nie mogąc poradzić sobie w basenie z napełnioną powietrzem suknią. – Lalka coś wymyśli.
– Dać se na wstrzymanie, głupie tyłki – Zarrakh pływała na plecach. – Nie będzie ataku na mury, bo to niemożliwe, żeby je zdobyć.
– A było możliwe Viriona pokonać? Wystawili nas.
– Jak widać było – wpadła jej w słowo Chloe i mrugnęła do Achai, o dziwo po raz pierwszy bez swojego wrodzonego pesymizmu. – Żyjemy chyba, nie?
– A szlag! Mam jeszcze osiem lat do odsłużenia – Lanni zaszkliły się oczy. – Nie przeżyję tego… Czuję, że nie przeżyję. Kurwa! – zaczęła płakać. – Kurwa! Kurwa! Kurwa!!!
– Lanni, kotku – Achaja podpłynęła do niej i przytuliła ją lekko. – Każdy, szlag, ma chwile zwątpienia. Ale daję ci słowo, że przeżyjesz.
Zarrakh objęła ją z drugiej strony. Mayfed z tyłu. Okazało się jednak, że ich plan był bardziej perfidny. Zarrakh unieruchomiła koleżance ręce, Mayfed zadarła głowę i rozwarła szczęki. Chloe była już na miejscu ze swoim bukłakiem.
– No pij, malutka. Pij, pij, jeszcze… no, nie wypluwaj, bo ci rurkę wstawimy do gardła, pij koteczku. No przełykaj zarazo, bo cię zacznę szczypać w piersi!
Lanni szarpnęła się, ale Mayfed i Zarrakh trzymały mocno. Chloe uszczypnęła ją tak dotkliwie, że w oczach koleżanki pojawiły się łzy. Zaczęła przełykać, wiedząc, że dziewczyny raczej ją zamęczą niż zostawią w spokoju. Zerknęła na Achaję w poszukiwaniu pomocy, ale ta tylko pocałowała ją w ucho i zatkała nos, żeby zmusić do szybszego przyjmowania płynu. Po dłuższej chwili skończyły. Chloe i Mayfed oparły dłonie Lanni o brzeg basenu, żeby nie utonęła. Lanni coś szarpało. Płakała ciągle, ale nie mogła już zogniskować wzroku.
– Ja… ja… wy pindy głupie, ja nie przeżyję. Ja… ja nie… kurde, co miałam powiedzieć? – wybełkotała.
– Gotowa! – zawyrokowała Chloe. I powiodła wzrokiem po reszcie koleżanek. – Któraś jeszcze ma złe przeczucia?
Wszystkie skwapliwie zaprzeczyły energicznymi ruchami głów. Wolały się nie poddawać aż tak radykalnemu eksperymentowi.
– No to chlejemy dobrowolnie – Chloe sama pociągnęła kilka wielkich haustów i podała naczynie dalej. – Bukłak duży. A jak nie starczy, to jeszcze tego słodkiego świństwa tu jak szlag.
Achaja strzeliła wielki łyk. Coś nią wstrząsnęło. Zapach różanej wody odurzał. Wszystko wokół stawało się coraz mniej realne. Cienie rzucane przez pochodnie przybierały postać jakichś zamierzchłych wojowników. Odgłosy zabawy piętro niżej wydawały się muzyką wielkiej cesarskiej orkiestry. Coraz ciężej było utrzymać głowę w pionie.
– Ja cię… – szepnęła Mayfed. – Jak mi dobrze.
– No. Choćby mojego trupa miały zeżreć psy… jutro pod murami – Zarrakh miała podobne zdanie. – Jeszcze w życiu nie było tak fajnie.
– Kocham moją pierdoloną armię. Kocham ją! – wrzasnęła Chloe. – Żegnajcie koleżanki – strzeliła wielki łyk, opróżniając bukłak. – Fajnie z wami było.
– Żegnaj Chloe. Jesteś całkiem fajną dupą jak na rudzielca – mruknęła Mayfed.
– No co wy? Przecież nic się nie stanie – warknęła Achaja. – Będziemy żyć.
– No – zgodziła się Zarrakh. – Będziemy żyć, jak to mówią, lepszym życiem, w krainie wiecznego płaczu.
– No co wy, kur…
– Jesteśmy ze zwiadu teraz, Achajka. Pójdziemy pierwsze – Zarrakh mrugnęła porozumiewawczo. – Ale fajniejszej koleżanki niż ty to jeszcze nie miałam – uśmiechnęła się. – Jak mi każesz, pójdę pierwsza. Na szpicy. Po dobrej woli, Laleczko.
– No – włączyła się Mayfed. – Fajne masz wojsko, Lalka. Pójdziemy jutro na śmierć i się nie zesramy ze strachu. No może… jak już będziemy umierały. Ale dopiero wtedy, wcześniej nie.
– Po moim śmierdzącym trupie! – wrzasnęła Achaja. – Po moim…
– Jesteś oficerem, Lalka. Ze zwiadu – uśmiechnęła się Chloe. – Musisz nas wysłać. Ale nie pękaj. Pójdziemy.
– Weź się wypchaj, kurde! O czym wy…
– My już przeżyłyśmy wiele nocy przed bitwą, Laleczko. Niedługo już przyjdzie do ciebie oficer ze sztabu, da papiery, każe podpisać. Otworzysz teczkę, zrobisz się blada. Może zaczniesz pić, może nie. Może zaczniesz kląć, a może zaszyjesz się ze swoją siostrą w jakimś odludnym kącie. I będziesz szeptać siostrze na ucho, że ty nie chcesz, że masz już dość. A Shha będzie słuchać, będzie cię całować, a jutro… będzie krzyczeć: „Zapierdalać żołnierze!”
– Ty, daj se, kurde spokój, co?
– Lalka – Chloe miała poważną minę. – Ja nie mam wpływu na to, co ci oficer ze sztabu przyniesie. Ja ci chcę powiedzieć, żebyś nie pękała. Pamiętam Zinnę. Wiem, że wbrew pozorom oficer ma bardziej przesrane. Może większa szansa, że przeżyje, większa pensja, większe możliwości. Ale… Naprawdę oficer ma przesrane trzy razy tyle co my. Zwykłemu żołnierzowi nie majaczą w nocy cienie tych, co ich musiała wystawić.
Ale ja ci chcę powiedzieć jedno. Myśmy rozmawiały ze sobą i… Ty jesteś naszą siostrą, kotek. Nie bój się jutro, jak będziesz musiała wrzasnąć: „Zapierdalać żołnierze!”. Nie bój się, mała siostrzyczko. Ustaliłyśmy, że nie będziemy pokazywać ci się w nocy, bo jesteś fajna. Tak żeśmy se ustaliły. Tak, że się nie bój później nocy, mała.
– Kurwa, Chloe – Achaja rozbeczała się nagle. – Ty…
– Słuchaj, malutka – Chloe uśmiechnęła się jakoś tak smutno. – Nic przed tobą nie ukryję – uśmiechnęła się trochę szerzej. – Goła jestem w tej wodzie, nawet jakbym chciała, to gdzie coś ukryć? Obieśmy gołe. Chcę ci jednak powiedzieć, że jeśli chodzi o nasz kraj, to wiemy, ktoś głowę musi położyć, żeby on był dalej. A jeśli ktoś musi to… dlaczego nie my? Dlaczego nie jutro? – Chloe roześmiała się. – Dlaczego nie z twojego rozkazu? Słuchaj, Lalka, żadna z nas nie pokaże ci się w nocy potem. Daję ci słowo. Takeśmy sobie ustaliły.
Achaja beczała i nie mogła wymówić ani słowa. Zarrakh oparła jej głowę na ramieniu.
– Gdzie ten pieprzony sierżant? – spytała cicho. – Jak trzeba nas ścignąć, to jest zawsze na miejscu, a jak trzeba siostrze pomóc, to się, kurwa, gubi.
– Jak nie ma Shhy, to ja bym się z tobą przespała, jeśli tylko lubisz rude.
– Chloe, kurde blade, kocham cię! Tylko nie wygaduj już.
Przerwało im otwarcie, a właściwie wywalenie drzwi przez młodą Jakee.
– Heja, dziewczyny. Popatrzcie, co znalazłam w piwnicy – kapral trzymała dwie prawie nagie postacie za włosy, po jednej w każdej dłoni. – Ukrywali się, szpiony! Pod mur?
– To chyba niewolnicy – szepnęła Zarrakh.
Chłopak i dziewczyna tkwili na kolanach, dotykając czołami pokrytej mozaiką podłogi. On miał kajdany na nogach i przepaskę na biodrach, ona miała krótki fartuszek i wypchane czymś usta.
– Niech jej ktoś wyjmie knebel z gęby – Achaja usiłowała wytrzeć łzy.
– Niby, kurde, jak? – Jakee wyjęła bagnet i wsunęła go do ust dziewczyny, ale poza krwotokiem nie potrafiła niczego zdziałać.
Achaja wyszła z basenu i owinęła się jakąś wzorzystą tkaniną. Jakee jednak udało się wyszarpnąć knebel. Dziewczyna z przyciśniętą do podłogi twarzą wypluła krew.
– Wiecie, kim jesteśmy?
– Wy z Arkach, jaśnie wielmożna pani – szepnęła dziewczyna, nie podnosząc oczu. Mówiła niezbyt wyraźnie. Odwykła, czy co?
– A wy kto?
– Niewolnicy, jaśnie wielmożna pani.
– No, toście teraz już wolni i spadać stąd.
Dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby chciała wprasować się w posadzkę.
– Jaśnie wielmożna pani – szepnęła tak, że ledwie było ją słychać. – Czy to prawda?
– Co, prawda?
– Że Armia Arkach uwalnia niewolników, jaśnie wielmożna pani?
– Prawda, prawda. Spadać mi do kwatermistrza, on wam da po cztery brązowe na drogę i marsz do Negger Bank. Tam dostaniecie poletka i kwity kredytowe na zakup ziarna. Na góry złota się nie załapiecie – zakpiła – ale można z tego żyć jak ktoś robotny.