– Ale…
– Przepowiesz im, na którą bramę wróg uderzy w pierwszej kolejności.
– To… – chrząknął. – To będzie jawne oszustwo, przyjaciółko.
– No! – zgodziła się natychmiast. – Będzie. Ale tego właśnie chce cesarz – uśmiechnęła się perfidnie.
– Ja nawet nie znam nazw bram, ja…
– Uderzą na Bramę Pszenną – powiedziała. – Tako rzecze nasz Drugi Oddział Imperialnego Sztabu – zakpiła. – I taką wersję im sprzedasz, kochanie. Będą się wzajemnie uzupełniać, co?
– Ale…
– Nie mów „ale” zanim mnie nie wysłuchasz do końca – poprowadziła go, ciągle obejmując za szyję, z powrotem do sali map. Czuł jej zapach, czuł bliskość, czuł jej ciało tuż obok. Był stary, ale ciągle był mężczyzną. – A wiesz, dlaczego to zrobisz? Nie wiesz? – skrzywiła lekka wargi. – To powiem ci, kochanie.
Strzeliła palcami tuż przed jego twarzą. Do sali wkroczyło kilku liniowych żołnierzy w pełnym umundurowaniu.
– Jesteście aresztowani! – ryknął dziesiętnik do kilku oficerów skupionych nad mapą rozłożoną na najbardziej oddalonym od wejścia stole.
– Jak śmiesz?… – tylko jeden oficer zdążył się odezwać, zanim chwycili go żołnierze.
– Cesarz osobiście zakazał oglądania tej mapy – dziesiętnik kazał wyprowadzić skazańców. – Zobaczycie, czym to grozi.
Reszta oficerów w sali usiłowała nie zauważać incydentu. Annamea pocałowała Mereditha w policzek.
– Chcesz zobaczyć ich egzekucje na dziedzińcu?
Zaprzeczył ruchem głowy.
– No to zerknijmy chociaż na mapę, którą z takim oddaniem studiowali.
– Toż za to śmierć.
– Jak dla kogo – przerwała mu bezczelnie. – My możemy sobie popatrzeć bez groźby powieszenia. Póki co – roześmiała się. – Póki co, kochanie.
Podprowadziła go do opustoszałego stołu. Wskazała na kolorową, wielką płachtę rozłożoną na blacie.
– Zdobyliśmy ją, biorąc do niewoli pewnego oficera Armii Troy. Fajne, prawda?
Meredith nachylił się nad mapą. Przedstawiała Luan. Kolorami zaznaczono miejsca stref okupacyjnych Troy i Arkach.
– Widzisz? Chłopaki nawet stolicę podzielili. Razem z tą suką Achają. Widzisz? Aleja Syrinx będzie się odtąd nazywać Królewską Drogą numer dwadzieścia trzy. Wielki Cesarski Park będzie nazwany Parkiem Zwycięstwa. Pałac, w którym się znajdujemy, będzie nosił miano Zgromadzenia Ludowego. Psiamać. Trakt Kupiecki nazwą Traktem Troy, nie napracowali się chłopcy, co? Forum Aldara nazwą Rynkiem Arkach. Niezbyt wyrafinowane, prawda? Widzisz? – wodziła palcem po mapie. – Tu sobie chłopaki z armii okupacyjnych ślicznie wyrysowali nawet linię rozgraniczenia sojuszniczych wojsk w naszej stolicy. Fontanna Cesarstwa, ta przed targiem rybnym, będzie się nazywać Fontanną Przyjaźni. Niczego nie pominęli. Mennica zostanie przemianowana na „Pomocniczą Hutę Wojskową”. Ładne? Kanał Spławny będzie „Kanałem Biafry”. A to świństwo najlepsze: Przedmieścia Annamea będą się zwać „Dzielnicą Achai”! Żeby ich szlag trafił! Nie mogli se czegoś lepszego wymyślić? Proszę bardzo, Forum Oriona, Droga Siriusa, Kanał Biafry, niech ich szlag, trudno. Ale Dzielnica Achai? Tego swołoczom nie zapomnę – Pierwsza Nałożnica roześmiała się nagle. – Każdego, kto spojrzy na tę mapę, tego czeka śmierć z rozkazu samego cesarza. Czy zrozumiałeś, przyjacielu, czego od ciebie chcą?
– Zrozumiałem – odparł Meredith, aczkolwiek rozbawiony nieco, ponieważ nikt z nich nie miał pojęcia, jaką nieśmiertelnością obdarzył go Wirus.
Ona jednak rozpoznała pewność w jego głosie.
– Odważny jesteś – szepnęła. – Życzę ci wszystkiego najlepszego, przyjacielu. Audiencja skończona.
Chciał pochylić się w ukłonie, ale dziewczyna nie dopuściła do tego. Pocałowała go w usta i patrzyła z uśmiechem, jak słudzy odprowadzają go z powrotem do sali dla oczekujących.
– Annamea – szepnął samymi wargami już w drzwiach. Zrozumiała. Mrugnęła łobuzersko. Miał nadzieję, że tajemniczy koń, na którego postawiła, okaże się zwycięzcą w wyścigu. Lubił ją. Polubił od razu. Nie chciał, żeby umierała powoli nawlekana na pal. Chciał, żeby była szczęśliwa. Chciał, żeby wszyscy byli szczęśliwi. Czyż nie wspominał ostatnio, że myśli w sposób coraz bardziej naiwny?
Przepychał się za przydzielonym mu służącym niewolnikiem do swojej nowej kwatery, kiedy ktoś przecisnął się do niego z boku.
– Czarownik Meredith?
Rozpoznał Nolaana. Chudego, kostycznego księcia, którego nienawidzili chyba wszyscy na dworze. Byli sobie kiedyś przedstawieni, lata temu, obaj zmienili się bardzo, stąd pewnie pytanie.
– Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?
– Proszę tylko o chwilę rozmowy – wyraz twarzy Nolaana sprawiał wrażenie, że jej właściciel gardził wszystkimi wokół. Ale może to tylko maska? – Przejdźmy na korytarz, tu można się tylko udusić.
Służący wznowił swój wysiłek i po paru chwilach mogli nareszcie wydostać się na wolniejszą przestrzeń korytarza. Nolaan odprawił niewolnika, każąc mu czekać kilkanaście kroków dalej, a sam poprowadził Mereditha w jeszcze bardziej ustronne miejsce.
– Mam nadzieję, że nie wplątał się pan w meandry babskiej polityki? – powiedział bez żadnych wstępów.
– Annamea?
– To karta bita.
Meredith uśmiechnął się lekko.
– Teraz dopiero zrozumiałem, co chciała mi powiedzieć. Dziękuję.
– Ugrzęźnie pan. Ostrzegam, ugrzęźnie pan trochę zbyt głęboko.
– A pan… mówi w imieniu cesarza?
Nolaan wzruszył ramionami i spojrzał gdzieś w bok. Było jasne, dlaczego wszyscy go nie lubią. Tak lekceważy stosunek dla swojego rozmówcy mógł wyłącznie denerwować.
– Proszę pana, ja nigdy nie występuję w niczyim imieniu.
– W takim razie ta rozmowa to przejaw czystej sympatii do mojej osoby? – zakpił czarownik. – Chce mnie pan ostrzec wyłącznie z serdecznej przyjaźni?
– Coś w tym rodzaju. Niech się pan trzyma z dala od intryg nałożnicy i tego wróżbiarza. Niech pan ucieka na sam ich widok.
– Naprawdę nie wysłał pana cesarz? – zrozumiał, że palnął gafę. – To znaczy ktoś z jego otoczenia, chciałem powiedzieć.
Nolaan potwierdził oszczędnym ruchem głowy.
– W takim razie nie rozumiem, co tak naprawdę chce mi pan powiedzieć.
– Syrinx już pan nie opuści. Bramy zamknięte. A po co ginąć w ciągu tych paru ostatnich dni? – Nolaan skrzywił usta. Może to miał być jakiś poronny uśmiech? – Ale pan pyta o moją motywację, dlaczego przyszedłem z tym śmiesznym ostrzeżeniem.
– Owszem.
– Wyłącznie dlatego, że chciałbym do końca zostać człowiekiem. Ot, taki mam kaprys.
Meredith potrząsnął głową.
– A nie ma pan wrażenia, że to cesarz jest kartą bitą? – zaryzykował straszliwie. Jeśli w pobliżu był jakiś donosiciel, to wyrok śmierci miał murowany. Ale nie wyczuwał czyjejkolwiek obecności w zasięgu słuchu, a sam Nolaan, cokolwiek by o nim myśleć, absolutnie nie wyglądał na człowieka, który kiedykolwiek mógł się skalać donosicielstwem. Tego rodzaju sprawy leżały zbyt nisko dla niego, gdzieś pod zwałami ludzkiej mierzwy.
– To bez znaczenia – padła cicha odpowiedź. – Jeśli Luan ma paść, to chciałbym, by padło z honorem. A nie wśród wycia psów, które podczas zagłady stada zrobią wszystko, byleby tylko móc przyłączyć się do atakujących wilków – skinął głową na pożegnanie. – Jeśli, oczywiście, rozumie pan, co mam na myśli.
Ruszył szybko wzdłuż korytarza. Meredith zmełł w ustach przekleństwo. Nie można się dziwić, że ludzie po prostu nienawidzą Nolaana, nie cierpią samego jego widoku. Człowiek, który był największym mistrzem miecza na świecie, który lubił podkreślać, że zawsze ma rację (rzeczywiście miał ją w wielu wypadkach), który nigdy chyba nikogo nie zabił, niczego nie ukradł, nikogo nie stłamsił, nie intrygował, nie kłamał, nie był świnią, potrafił wybaczać… Pewnie, że było mu trochę łatwiej. Świetnie urodzony paniczyk, obdarzony w dodatku tyloma talentami. Dość nawet przystojny (gdyby tylko nie te wyłupiaste oczy przywodzące na myśl rybi pysk, można by rzec – wyjątkowo przystojny). Dlaczego ludzie tak go nienawidzili? Bali się? Z pewnością, ale też nie o to chodzi. Może sami chcieliby tacy być i wiedzieli, że nigdy nie będą? A może przeglądali się w nim jak w kryształowym lustrze i nie mogli znieść tego widoku?
Wzruszył ramionami do własnych myśli, potem skinął na służącego, który przybiegł, by prowadzić go dalej.
– A ty, co myślisz o tym wszystkim? – spytał czarownik niewolnika.
Tamten musiał być obyty w pałacowych sprawach. Wiedział, co trzeba mówić w takich przypadkach.
– Luan jest największą potęgą naszego świata, panie – otworzył przed nim kolejne drzwi. – Wrogów spotka zasłużona kara już niedługo.
– I ty jesteś za Luan?
Nawet twarz mu nie drgnęła.
– Oczywiście, wielki panie. Proszę uniżenie, tu wasza komnata – wszedł pierwszy do niewielkiego pokoju ozdobionego sporym, kryształowym oknem dającym widok na całą bez mała stolicę.
Meredith przytknął palce do warg i rzucił zaklęcie oszałamiające. Kiedy głowa sługi zaczęła się kiwać i nie mógł już opanować opadających oczu, rzucił drugie zaklęcie, trasujące.
– Co myślisz o tym wszystkim? – powtórzył pytanie.
– Zabić… zabić wszystkich skurwysynów! Nareszcie ktoś ma na tę swołocz prawdziwy Bicz Boży. I zamierza go użyć!
– Kogo zabić?
– Tych oprawców! Tych gnoi. Zabić ich wszystkich. Jak nasi uderzą, to chcę, modlę się o to, żeby pozabijali tu wszystkich. Żeby spalili całe Syrinx!
– Jesteś z Troy czy Arkach?
– Jestem z Linnoy.
– Więc jacy „nasi”?
– Arkach chce, żeby znieść niewolnictwo – ręce zaczęły mu się trząść. – Nareszcie. Nareszcie jacyś ludzie zdecydowali się powiedzieć to Bogom w twarz! Ja mam kolegę, który jest w sztabie, przynosi tam napoje i przekąski. On mi mówił, a ja powtarzam innym. Arkach, jeśli zwycięży, zniesie tu niewolnictwo. I my… My wszyscy, niewolnicy pałacowi, dworscy i jeszcze… Nie liczę tych w kajdanach, bo oni nic nie mogą zrobić… Ale my… Jak tylko nasi uderzą na mury, rzucimy się mordować tu wszystkich. Panie… Ja wezmę choćby ten pręt – wskazał na krótką, metalową zatyczkę do mocowania okna – i zabiję tylu ludzi, ilu zdołam!