rzeźbiły krwawe wąwozy w szeregach.
Bzdury. Kartacze zabiły bardzo nielicznych. Faktem jest, że wielu odniosło powierzchowne rany, faktem jest, że żołnierz, który widzi, jak wszędzie wokół pojawia się krew, choćby z powierzchownych zadraśnięć, nie przejawia już takiej ochoty do walki jak przedtem, ale… Dwa bataliony zabezpieczenia prowadziły ogień precyzyjny i skuteczny. Dziewczyny z górskiej dywizji zaczęły nakładać bagnety na lufy swych karabinów. To one zatrzymały piechotę Luan w ostatniej chwili.
To, co zostało przy życiu, zaczęło uciekać. I wtedy właśnie, o czym nienarodzony jeszcze poeta nie wiedział, dowódca artyleryjskiego parku podskoczył do Achai.
– Teraz damy im popalić – krzyknął. – Ładuj granaty! Podniesienie na cały klin.
To nie było bezpieczne dla dział. Artylerzyści jednak spełniali pospiesznie niecodzienny rozkaz. Mordercze maszyny zostały nabite, lufy podniesione na maksymalną wysokość. Dowódca parku, przygryzając wargę, oceniał odległość.
– Teraz – warknął nagle.
Wystrzelone kule przeszły wysoko ponad głowami uciekających piechociarzy. Kilka wybuchło daleko przed nimi, kiedy drewniana zatyczka przez uderzenie została wepchnięta do ładunku prochowego. Reszta kul odbijała się od ziemi, toczyła, więzła pomiędzy zaoranymi bruzdami. Uciekający żołnierze po dłuższej chwili wbiegli pomiędzy leżące na ziemi, żelazne kule. Dokładnie w momencie, kiedy dopalały się w nich lonty…
I cisza zaścieliła pobojowisko jak całun,
i żaden już krzyk nie ośmielił wznieść się nad polem
chwały.
Nie do końca. Tepp, co prawda, stracił cały swój korpus. Przyczyną był bezpośredni atak na działa osłaniane przez piechotę. Dużo później ataki tego typu zostały zakazane w regulaminie, nawet w wykonaniu konnicy. Wbrew pozorom jednak ponad połowa jego żołnierzy wyszła cało z pola bitwy. Tepp stracił swój korpus dopiero w przeciągu następnych trzydziestu dni. Tak jak przewidział Biafra: od nieleczonych prawidłowo ran, z powodu złych warunków, infekcji i zakażeń, choć wtedy nikt jeszcze nie znał znaczenia tych słów.
Z drugiej strony pola bitwy „ochotnicza piechota” Chorych Ludzi w kompletnej rozsypce posuwała się małymi grupkami dalej i dalej od złowieszczej konnicy. To nie byli żołnierze, to byli bandyci – łatwo ich rozproszyć, ale niełatwo zabić. Teraz rozmyślali tylko, gdzie można coś zrabować i gdzie można się napić. A przed ich oczami ukazał się taki piękny cel… Miasto! Całe, wielkie, cholernie bogate miasto! To nie byli ludzie inteligentni, przewidujący i mnożący przed sobą problemy, które mogły się pojawić. To były szumowiny bez wyobraźni, które nagle zobaczyły przed sobą łup. Chorzy Ludzie ruszyli w stronę miasta.
W samym Negger Bank nikt nie znał wyniku bitwy. Krążyły różne plotki co do liczebności własnych oddziałów. Każdy jednak wiedział, że korpus Mohra to trzydzieści tysięcy doborowego wojska, a korpus Teppa to czterdzieści tysięcy. Jeśli więc siedemdziesiąt tysięcy Luańczyków stanęło naprzeciw dziesięciotysięcznej Armii Arkach (tak oceniano siły Biafry) to wynik był łatwy do przewidzenia. Bramy nie były zamknięte.
Kiedy więc pierwsi Chorzy Ludzie podeszli do Bramy Sakwowej, starszy strażnik usiłował po prostu pobrać od nich myto i cło za wnoszone do miasta karabiny. Ot, jacyś ludzie chcą przejść, przecież nie wojsko, bo mundurów nie mają. Chorzy Ludzie nie chcieli płacić cła – zastrzelili strażnika. W kilka chwil później wybito całą obsługę bramy. Ktoś przeciął liny od zwodzoneno mostu, ktoś rozwalił łańcuchy obronnej kraty. Coraz bardziej liczna wataha zbójów rozbiegła się po ulicach, by palić i rżnąć wszystko, jak leci.
Achaja została powiadomiona o tym dosłownie kilka modlitw później. Wojownicy z Lasu też mieli ochotę na rabowanie miasta, ale to nie był ich teren i trochę się bali. Donieśli swojej siostrze o rozwoju wypadków, ale sami nie chcieli ruszyć. Achaja zbagatelizowała meldunek. Podeszła do Biafry bardziej, by sprawdzić jego stan. To tylko poeta przypisał jej następujące słowa:
Chorzy Ludzie walczą na ulicach miasta!
Pozwolimy im zginąć, czy okryjemy chwałą sztandar Arkach?
Kompletna nieznajomość ówczesnej psychiki. Poza tym poeta, wychowany w zupełnie innych warunkach, nie miał pojęcia o wcześniejszej o dwieście lat taktyce i strategii. Achaja może i coś tam wspomniała o rabowaniu Negger Bank, ale jedyną rzeczą, jaka ją w tej chwili interesowała, była tocząca się właśnie bitwa. To właśnie Biafra był pierwszym człowiekiem, który w historii przełamał obowiązujące szablony i dzięki temu, tysiąc lat później, pewna uczelnia wojskowa będzie się nazywać: Akademia Wojskowa imienia generała Biafry.
Z powodu napięcia Biafra okresami trzeźwiał, nie mógł się też naćpać do końca (choć jego wrogowie w historiografii twierdzą coś zupełnie przeciwnego). Zdążył kilka razy zwymiotować, jego organizm nie przyjmował już ani wódki, ani prochów. Siedząc pod brzuchem swego konia, z mokrą szmatą na głowie, wyłowił z meldunku księżniczki to, co uważał za istotne.
To, co dawało mu nadzieję na dożycie końca tego strasznego dnia. Nie wiadomo, czy chodziło o nowe idee w strategii, czy też po prostu Biafra się bał i chciał zrobić cokolwiek, co pozwoliłoby mu opuścić pole bitwy. W każdym razie powiedział:
– Dobra. Nakłoń rycerzy, żeby zajęli most. Zmuś wojowników do trzymania bramy. Reszta wojska na drogę i do miasta.
– Czyś ty, kurwa, ocipiał??? – ryknęła Achaja. – Toż to będzie trwać do wieczora! Rozsmarują nas na tym polu.
Biafra nie mógł się podnieść. Ciało zawsze odmawiało mu posłuszeństwa szybciej niż umysł. Spróbował się przynajmniej oprzeć na rękach.
– Rycerze na most! – stęknął. – Dywizja górska podejdzie do tego obalonego płotu, niech strzelają, pozorując atak. Zwiad przeciąga działa na most. To rozkaz – zwymiotował znowu. – Wykonać!
Achaja, miotając przekleństwa na cały głos, podeszła do rycerzy. Było ich może dwustu na polu bitwy. Jednak sam fakt, że kobieta potrafiła kląć tak wulgarnie, od razu nastroił ich do księżniczki przychylnie. Oni naprawdę ją lubili.
– Nasza! – mówili. – Z nami jej iść, a nie z tym babskim wojskiem pospołu – i pili jej zdrowie, bowiem do wypitki każda sposobność dobra.
– Panowie – Achaja może i dyskutowała z Biafrą, nie zgadzała się z nim, ale rozkazy wykonywała ściśle. Za długo była w wojsku, żeby pozostały jej jeszcze jakieś wolontarystyczne ciągoty. – Panowie! Bracia! – krzyknęła, patrząc prosto w ich załzawione od nadmiaru alkoholu oczy. – Tam chwała na was czeka! Tam pamięć o was wiekuista może się zrodzić…
– Znaczy… – najbliżej stojący rycerz potrząsnął głową. – O co panience chodzi?
– Żebyście most zajęli – zaskoczona odparła szczerze.
– A po co?
– No… Tam droga do Negger Bank, które już Chorzy Ludzie rabują.
– O żesz ty… Kurwa ich jebana mać! – rycerz poskromił jednak swój język. Achaja też potrafiła kląć, co prawda, ale przecież była damą i księżniczką na dodatek. A jakby to w kronikach, które rycerz zamierzał kiedyś podyktować, brzmiało: „Księżniczka wydała nam rozkaz, a ja kląłem niczym, nie przymierzając, szewc!” – Niech panienka chwilę poczeka!
Dokonując cudów zręczności, stanął na własnym siodle.
– Panowie! Laleczka coś od nas chce… – pseudonim Achai, którego używał jej własny pluton, był rycerzom doskonale znany. – Mamy, kur… znaczy, mamy przebić się przez most!
– Ueeeeee… – mruknął ktoś bardziej pijany. – Toż tych psów na moście w pół modlitwy wybijemy do nogi.
– No zaraz – dodał ktoś bardziej trzeźwy. – A nie lepiej uciekać przez rzekę?
– Tu nie o ucieczce mowa! – zawył rycerz stojący coraz mniej pewnie na własnym siodle. – Panowie bracia! Na most! – i dodał ciszej: – A potem do miasta, zanim Chorzy Ludzie do cna rozgrabią…
– Aaaaaaaaa… – z wielu gardeł rozległ się jęk zrozumienia.
– No dobra – powiedział ktoś. – Napijmy się i szarża!
– O kurde – jęknęła Achaja – Tylko nie pijcie. Runęła z powrotem do sztabu, gdzie Biafra był właśnie podnoszony z ziemi przez swoich adiutantów.
– Głowa – mruknął.
Jeden z żołnierzy chwycił go za włosy i podniósł głowę tak, by generał mógł patrzeć przed siebie.
– Spieprzamy, Achaja – powiedział. – Idziemy na miasto – odkaszlnął. – Poświęć wszystko!
– Szlag. Jak wszystko? – nie zrozumiała za pierwszym razem.
– Poświęć wszystko! – powtórzył. Coś nim wstrząsało. Jakieś dreszcze, nie wiadomo czy spowodowane strachem, czy dziwnymi substancjami krążącymi w jego żyłach. – To nie może trwać do nocy. Poświęć wszystko!
Achaja, klnąc tak, że wszystkim normalnym ludziom powinny więdnąć uszy, pobiegła na liniowy punkt dowodzenia.
– Zrzucać juki z mułów! Rozkulbaczyć kuce!!!
– Jak to zrzucać? – usiłowała się postawić pani pułkownik z dywizji górskiej. – To co potem zrobimy?
– Harmeen!!! – wrzasnęła Achaja. – Sprowadź tu mój pluton. Niech Lanni ich przypilnuje! Samodzielny batalion zwiadu wokół sztabu. Przypiąć armaty do mułów. Wygnać kuce na przedpole i strzelajcie im w zady… Niech lecą na Luańczyków.
– Kurde. Pani właśnie rozformowuje naszą armię! – pułkownik zmełła przekleństwo. – Księżniczko, psiamać, moja!
– To rozkaz Biafry! Wykonać!
– Pani właśnie rozformowuje naszą armię!!! – ryknęła pułkownik. – Czy pani wie, psiamać, co pani robi???
– Wykonać, psiamać, albo zabiję na miejscu!
Na szczęście pluton Achai zbliżał się biegiem, batalion rozpoznawczy przeformowywał się, usiłując stanąć tak, żeby móc uderzyć na Luańczyków lub chronić swojego dowódcę, w zależności od potrzeby w danej chwili. Cóż jednak znaczył pluton i batalion wobec pułku dowodzonego przez kobietę, której nie mieściło się w głowie, że ktoś może rozformować całą armię w trakcie morderczej bitwy?
Złość Achai przelała się jednak nad pancerzem opanowania. Nagle w jej ustach pojawiły się kły. Runęła na panią pułkownik i w amoku ugryzła ją w ramię.