Литмир - Электронная Библиотека

Odpalił to makro, nawet nie wychodząc z trybu edycji-Baryshnikov automatycznie skorzystał z Rangera. Praworęczność Hunta czyniła różnicę o tyle, iż lewe ramię miał Nicholas gorzej umięśnione i unerwione, lecz przy tak małej odległości od celu Ranger łatwo to kompensował.

Teraz program musiał wybrać moment: ów ułamek sekundy, gdy oni jeszcze niczego nie widzą zza krzywizny ścian studzienki i strzelający z dołu posiada przewagę pierwszego ruchu.

Tszk! Tszk!

Uderzyli o beton martwi (oczy, jedyny słaby punkt w ich zbrojach – nawet klinger przebije noktogogle).

Następnie: dwa małe granaty szokowe. Nie zdążył ich zobaczyć; nie musiał, pamiętał, gdzie spadną. Odkopał je w powietrzu, kierując do tunelu metra. Błysnęło, lecz Nicholas miał już zaciśnięte powieki. Fale poszły głównie tunelem, ale to wszystko zamknięta przestrzeń, więc i tak mocno nim zatrzęsło.

Niemniej makro wciąż się wykonywało. Zamienił klingera na ergokarabinek i postąpił trzy krótkie kroki wstecz. W padającym z góry świetle Hunt widział żółte logo na kamizelce ograbionego trupa: SWAT. Może jakiś mały konflikt kompetencji, pomyślał, sam wciąż bezczynny w uścisku Baryshnikova. Trzeba mieć nadzieję, że pożrą się między sobą. (Stare ścieżki skojarzeniowe nie tak łatwo zarastają).

Trzej następni już spadali. Nie strzelał – strzelali oni. Zdecydowanie nieortodoksyjna taktyka jak na SWAT. Jedna z serii przeszła przez uda Mariny. Zaczęła krzyczeć, nagle rozbudzona, zaraz z powrotem straciła przytomność.

Od rykoszetów trzeszczało powietrze. Hunt musiał tu stać. Nie przypominał sobie, by udało mu się jakoś uniknąć zranienia: w tym miejscu była mgła, krzywa szła ostro w górę. Przeczekał prawdopodobne śmierci, ustawiony nieruchomo przez edytor w optymalnej pozie – jakieś zero koma trzy sekundy. Ostatecznie zredukowało się na draśnięciu w lewą łydkę i przestrzelonym barku. Na szczęście prawym.

Wszczepka kalkulowała i podejmowała decyzje, algorytm musiał zostać dopełniony. Body.exe. Tak: siedem kroków na bezdechu (pamiętał, jak czasami wypuszczali w tym momencie bezwonny i bezbarwny gaz bojowy). I jeszcze tak: cios w kark – obrót – przewrót – seria – przyklęk – seria – done.

Cios musiał być mocny i chociaż ergokarabinek nieco zamortyzował, Huntowi zdrętwiała ręka. Nie czuł teraz żadnej.

Gdy tylko makro się zatrzymało, potknął się o zwłoki, Trudno się nie potknąć, skoro pokrywają prawie całą podłogę – cztery trupy i dwoje nieprzytomnych.

Odruchowo wciągnął powietrze. Nic. Dobrze, kolejna fartoowna redukcja.

– Bark! – syknął, bo rwało go okrutnie od świeżej rany.

Z góry, z ulicy, ktoś krzyczał. Z posiekanego wiadra foliowego wypływała resztka wody.

Marina, znowu przytomna, próbowała wstać.

– Oni zaraz…

– Nie dasz rady, leż.

Rzeczywiście – osunęła się z powrotem na beton, zaplatana w płaszcz Nicholasa.

Hunt odrzucił ergokarabinek i uklęknął nad ogłuszonym agentem. Zerwawszy mu hełm, oparł jego głowę o swoje kolano. W lewą dłoń, do której czucie właśnie powracało pod postacią kłującego bólu, ujął Trupodzierżcę. Przycisnął jego pysk do potylicy jęczącego mężczyzny i nacisnął spust. Rozległ się ostry trzask, agentem zatelepało, na odsłoniętym karku zalśniły mu kropelki jasnej krwi. Następnie Hunt przyłożył wargi Trupodzierżcy do swego prawego nadgarstka. Czk! Oczywiście nic nie poczuł.

Podniósł torbę, schował do niej rozrzuconą po spryskanym krwią i wodą betonie zawartość kieszeni płaszcza, także klingera i Trupodzierżcę, po czym ruszył biegiem do tunelu i tunelem dalej, ku peronowi. Baryshnikov wspomagał go motorycznie. Torba ocierała zraniony bark – co jakiś czas iskra bólu strzelała po sąsiednich, nie zablokowanych nerwowodach. Goniły go krzyki Mariny. Podciągnął słuch. Klęła go z jakąś dziwną satysfakcją w schrypniętym głosie.

Baryshnikov rozpoznał naderwanie któregoś mięśnia. Hunt wyłączył medyczny komunikat. Czekał na ustanowienie łącza. Edytor Trupodzierżcy zwał się Master of Puppets i na razie pozostawał zwinięty do firmowego logo producenta wojskowego software'u: kościstej dłoni z podwiązanymi do palców sznurkami. Hunt nie zamierzał się już bawić w żadne ręczne edycje i po prostu wrzucił MoP do zarządu wszczepki, rezerwując oddzielnego dialoganta.

Gdy tylko na sznurkach pojawiła się kukiełka (oznaczona, nomen omen, jako AGENT1), Nicholas wymamrotał w OVR polecenia. SWAT-owiec, z Mariną w ramionach, dogonił go już kilkadziesiąt metrów za stacją. Kiedy mijał Hunta, ślizgająca się po powierzchni świadomości Marina zakrzyknęła do Nicholasa coś o „armiach zbawiciela". Trzeba brać poprawkę na Grudzień, pomyślał

On z kolei dogonił ich przy czwartej studzience. AGENTl zostawił tu Marinę na dole i sam wspiął się, by otworzyć właz. Hunt sięgnął prawą dłonią ikony MoP-a. W Ovr miał wszystkie palce i mógł nimi poruszać: nerwy pozostały. Zamierzał zresztą przepiąć do nich z fanto-mowego szóstego palca systemowe makrodefmicje i skróty, tamten palec odziedziczył z defaultu. Dotknął ikony – w tle ruszyła klasyka Metalliki -i spojrzał oczyma agenta. Właz był zamknięty, tak jak Nicholas pamiętał.

A więc tędy to pójdzie, pomyślał, taka ścieżka prawdziwa – i w tym momencie pamięć przestała mu działać w drugą stronę. Pozostały wspomnienia wspomnień.

Najwyraźniej Nicholas Hunt nie charakteryzował się specjalnie wysokim jugrinem.

– Diable – rzekł, spoglądając w górę, ku wylotowi studzienki; z ledunku wachlarzowato wymodelowanego nad białą rękawiczką bił tam sierpowaty snop anemicznego światła. – Daj mi mapę okolicy, 3D, ze strefami NEti oraz sieci policyjnych i korporacyjnych. Nałóż, co zapamiętałeś z komunikatów CDC o miejskich residuach szaleństwa. Oglądałem mapy, masz skany. Jeśli znajdziesz coś o zaporach, zamieszkach, Tłumie i tym podobnym, nałóż także. I rusz to w czasie.

– Tak, panie – rzekł diabeł, ukłonił się i wykonał.

75
{"b":"89187","o":1}