Литмир - Электронная Библиотека

Ostatecznie więc lista zamknęła się na pięćdziesięciu dwóch nazwiskach. Dla Hunta oznaczało to konferencję wręcz kameralną. Dla Fortzhausera – niemal stuprocentową pewność wypłynięcia tajemnicy na zewnątrz.

W końcu musiał Nicholas pójść na kompromis i dla uniknięcia dalszych zastrzeżeń Fortzhausera wybrał na miejsce obrad bazę EDC – nie ów powszechnie znany budynek przy Wall Street, lecz potężny, betonowy „bunkier" wzniesiony na miejscu dwudziestowiecznej fabryki w Bronxie, tuż nad East River. Było to zagranie podwójnie sprytne, bo na dodatek zrzucało całą odpowiedzialność za ewentualne późniejsze przecieki na Korpus -Hunt umywał ręce. Najwyraźniej jednak szef sztabu EDC, generał Kleist, przejrzała Nicholasa, bo odmówiła udostępnienia pomieszczeń na konferencję. Droga służbowa trwałaby tygodnie, tak zatem Hunt pofatygował się do Bunkra osobiście, dla zachowania formy zabierając z sobą Anzelma, który akurat na dwa dni wrócił do NY, by zlikwidować tu resztę swoich spraw i w spokoju omówić z Nicholasem sytuację. Pojechali prosto z Cygnus Tower.

Sami ludzie z Korpusu nazywali go Bunkrem: nad ziemię wznosił się na sześć kondygnacji, lecz pod powierzchnię przykrytego soczystym trawnikiem gruntu schodził na metrów ponad dwieście. Było to jedno z dwóch głównych centrów operacyjnych Departamentu Skarbu USA w Wojnach Ekonomicznych i klasą antysneakerowych zabezpieczeń przewyższało Langley i Fort Meade (tak w każdym razie utrzymywał pułkownik Fortzhauser, a Hunt łykał to bez mrugnięcia).

Ponad Rikers Island widać stąd schodzące do lądowania na La Guardii samoloty, w takie mgielne wieczory smugi laserów naniebnych reklam biją z zespołu rzutników w Old College Point na kilometry wzwyż. Limuzyny Programu nie wpuszczono do wewnętrznego garażu (kolejny afront) i Hunt miał okazję podziwiać naturalne krajobrazy sztucznego świata.

Generał Iris C. Kleist, EDC, doktor ekonomii rzeźbiona w filigranową Mulatkę, przyjęła ich nie w swoim gabinecie (który mieścił się gdzieś w trzewiach sektora operacyjnego Bunkra), lecz w gabinecie zarządcy budynku, chwilowo przezeń opuszczonym.

Nie było jasne, czy pomieszczenie to obejmuje sieć NEti – ale ponieważ Hunt i Anzelm mieli co do tego wątpliwości, zachowywali się tak, jakby istotnie obowiązywała ich Etykieta.

Po kwadransie przeszli do rzeczy – generał przeszła.

– Jeden powód, dla którego miałabym się zgodzić.

– Przecież pani wie, czym my się zajmujemy. Ponad pół budżetu Programu szło przez jej konta.

– Taa, biurokracją i intrygami – warknęła. – Czy wy w ogóle czytaliście własny statut? „W celu wspomożenia obrony gospodarki państwa", tak tam stoi. Tymczasem co ja słyszę od pułkownika Fortzhausera?

– Co pani słyszy?

Tylko zmierzyła Hunta wzrokiem.

– Pani generał – zaczął pojednawczym tonem – nie może się pani spodziewać natychmiastowych korzyści, to jest program badawczy, eksperymentalny. Albo nastąpi przełom, albo nie. Robimy wszystko, żeby…

– Czy jest tam u was choć jeden człowiek – przerwała mu wbrew NEti – który naprawdę rozumie, na czym polegają Wojny? Poza moimi podwładnymi, których dla zasady ingorujecie. Co?

– Jeśli pyta pani o to, czy posiadamy wykształcenie infoekonomiczne… – uśmiechnął się Anzelm.

– Wtedy dopiero nie byłoby nadziei, że zrozumiecie -prychnęła. – Ja pytam, czy w ogóle pojmujecie zależności.

Stała nad nimi z rękoma za plecami i czekała na odpowiedź. Ni z tego, ni z owego, poczuł się Nicholas wtłoczony w formy infantylne, chłopca wyciągniętego z drzemki do odpowiedzi przed klasą.

– To zależy, co pani rozumie przez…

Tylko westchnęła. Chwilę spoglądała w przestrzeń ponad głowami gości. Potem pokiwała z politowaniem głową.

– Może przynajmniej podstawy. Powinniście znać chociaż z historii. To zaczęło się przecież jeszcze w dwudziestym wieku – powiedziała przysiadłszy, zupełnie niegeneralską manierą, na krawędzi biurka, przed ścianą biało zablankowanego ledunku. – Niektórzy szukają nawet głębiej.

– W dwudziestym wieku? – spytał Anzelm. – Od czego?

– Od rozwoju technologii zniszczenia. Ale tak naprawdę nie było świadomości i nie było decyzji. Nie podam więc daty, nawet daty narodzin nazwy i społecznej świadomości. Wojny Ekonomiczne. – Odwróciła się, by wystukać coś na terminalu.

– Niektórzy interpretują rzecz podług reguł historycznej konwergencji – zauważył Preslawny, najwyraźniej biorąc na siebie ciężar dyskusji; z pewnością był w lepszym po temu humorze aniżeli Nicholas.

– Błędnie – ucięła Kleist.

Zapiawszy rękawiczkę 3D-move, odwróciła się do Anzelma.

– Naprawdę szukać można dopiero w czasach, gdy użyteczność posiadanego potencjału militarnego stała się odwrotnie proporcjonalna do jego wielkości. Widzi pan, w domowych wojenkach o miasteczko czy dwa partyzanckie bandy mogą do siebie strzelać z kałasznikowów, pluć z moździerzy i walić z RGP – ale do czego użyć milionowego wojska z atomówkami, orbitalnymi laserami, hektolitrami ultrazjadliwej broni chemicznej i biologicznej? Mhm? Tym sposobem nie da się już niczego zdobyć. Nie ma zysku. Zwłaszcza, że mocarstwa sukcesywnie same ubezwłasnowalniały się psychologicznie. Memy pacyfistyczne ukorzeniły się w naszej kulturze tak mocno, że elektorat w końcu przestał dawać przyzwolenie na jakąkolwiek wojnę, w której miałby zginąć choć jeden żołnierz – ich rodak lub wróg. Nawet gdyby powstrzymanie się od użycia siły miało okazać się katastrofalne w skutkach – wojna nie zyskuje akceptacji.

– Ale wtedy szło o rywalizację czysto polityczną, motywacje zmagań były ideologiczne.

– Wojna to narzędzie ochrony bądź powiększenia stanu posiadania państwa. Kropka.

Anzelm wydął wargi.

– O co w ogóle ten szum? Z nieuniknionych konsekwencji zdawano sobie sprawę już prawie dwa wieki temu. O ile dobrze pamiętam, w tysiąc dziewięćset czternastym u Heinemanna w Londynie wyszła książka niejakiego Normana Angełla – The Great Illusion, w której prorokowano analogiczny kres konfliktów zbrojnych. To wszystko są banały, oczywistości historii.

Hunt zagapił się w zdumieniu na Presławny'ego. Skąd on zna takie szczegóły? Co prawda zaliczył kiedyś minikurs infoekonomiki…

– Oczywistości historii, tak – warknęła zirytowana pani generał. – Rzecz cała polega na skali oraz technologiach realizacji. Ekstremalizacja trendu zaczęła się bowiem w momencie, gdy przestała istnieć możliwość rozpętania i wygrania takiej wojny w klasycznym tego słowa rozumieniu, która ostatecznie zbilansowałaby się dodatnio. Nawet gdyby szło na przykład o przejęcie najbogatszych na planecie pól roponośnych – całościowe koszty operacji wojskowej przechwycenia i zachowania kontroli nad nimi znacznie przewyższyłyby ewentualne zyski, zważywszy na militarne potencjały zainteresowanych stron.

– Czyli wszystkich mocarstw Ziemi. Ale owe superarmie w istocie pełniły rolę odstraszającą, nie może pani tego negować.

– I w tym sensie opłacało się wydawać na nie rokrocznie teradolary – przytaknęła Kleist. – Rezygnacja z ich utrzymywania – a więc także rozwoju, bo stać w miejscu znaczy cofać się – kosztowałaby znacznie drożej. Ale dzięki ich użyciu zaczepnemu nie da się uzyskać już niczego.

– Korelację stwierdzić najłatwiej. Ale prześledzić skutek i przyczynę…

Kleist tylko uniosła brew. Preslawny bezczelnie odpowiedział uśmiechem.

– To siła gospodarki stanowi o sile armii danego kraju, nie na odwrót. – Generał zakrzyknęła na kompa i na ścianie wyświetliły się napchane statystyką kolorowe tabele. – Ruscy przekonali się o tym na własnej skórze w trakcie partyjki zbrojeniowego pokera z Reaganem. Przykład z przeciwnego bieguna: Japonia – choć wszak wbrew pozorom nie całkowicie bezbronna, to przecież w gruncie rzeczy militarna pchła przy sowieckim słoniu.

– Japonia wchodziła de facto w skład sojuszu…

– Sojusze XX wieku nastawione były na obronę przed konwencjonalnym atakiem, to znaczy brutalną siłą mordu i zniszczenia. Przyznaję, ich rola, podobnie jak rola owych superarmii, była niezaprzeczalnie istotna, nikt z nas tego nie neguje. Lecz tymczasem górę zaczął brać nowy czynnik, na znaczeniu zyskiwała inna płaszczyzna zmagań – ekonomiczna – ponieważ na niej podboje wciąż są możliwe.

– Ależ to nie jest żaden nowy czynnik, on istniał od wieków!

– Tak. Lecz, powtarzam, jego rola, z uwagi na postęp cywilizacyjny i pomniejszenie roli klasycznych konfliktów zbrojnych, wzrosła do tego stopnia, że mamy prawo mówić o zmianie jakościowej. Porównajmy efekty bezpośrednie i pośrednie najostrzejszego konfliktu ekonomicznego w realiach pierwszej wojny światowej oraz w czasach współczesnych: to są dwa różne światy.

Wywołała na ścianie inny standardowy zestaw poglądowych zobrazowań.

– Pierwszą różnicę stanowi tempo zmagań. Wtedy czas od decyzji do pierwszych jej skutków liczyć należało na tygodnie i miesiące, lata nawet, dziś są to sekundy. Jest to, oczywiście, kwestia technologii. Prawdziwy przełom nastąpił wraz z komputeryzacją łączności, wirtualizacją praw własności i automatyzacją procesów decyzyjnych. Impuls niosący informację o spadku czy wzroście kursu biegnie światłowodem od kraju do kraju ułamki sekund. Niczego też nie trzeba podpisywać, przewalać ton Papieru, przemieszczać materialnych akcji, wykonywać Przy udziale ludzi proceduralnych wygibasów – co przedtem zabierało godziny i dni. Teraz wystarczy zmienić zapis w kryształowych pamięciach komputerów sprzedających, kupujących oraz giełdy – a to są nanosekundy. Największą zmianę w tej dziedzinie wniosła wszakże automatyzacja procesów decyzyjnych. Trend rozpoczął się od giełdowych programów eksperckich z lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Pierwotnie miały to być jedynie swoiste bezpieczniki na wypadek nagłego krachu, wiadomo bowiem, że jak już się na giełdzie wali, to wali się wszystko i to z szybkością pikującego myśliwca. W takich warunkach ludzki makler nierzadko fizycznie nie nadąża ze składaniem zleceń, na dodatek tych właściwych -a stres jest potworny. Ponadto początek krachu często wszyscy przegapiają i odpowiedni punkt na wykresach wskazują dopiero post factum analitycy. Toteż zadaniem takiego programu komputerowego było cierpliwie wyczekiwać pierwszych objawów nieszczęścia i zareagować wówczas natychmiastową wyprzedażą zagrożonych pozycji i przejściem na papiery bezpieczne, tudzież podłączyć się do trendu i dla amortyzacji strat grać na krótką sprzedaż. Warunki aktywacji – progowe wysokości indeksów lub notowań pewnych firm uznawanych za reprezentatywne bądź wyjątkowo „wrażliwe" – oraz odpowiedzi programu wpisywali weń wcześniej ludzie. W krótkim czasie do pomocy programów eksperckich zaczęli się uciekać wszyscy więksi inwestorzy, wzrosły również znacznie kompetencje owych programów: już nie tylko szło o ratunek w razie zapaści, lecz także o korygujące reakcje na zmiany trendów na giełdzie, coraz drobniejsze, coraz mniej istotne. Tendencja do automatyzacji decyzji była nieodwracalna, bo każdy, kto by się ze stosowania tej strategii wycofał, z miejsca stawiałby się na przegranej pozycji.

28
{"b":"89187","o":1}