Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Rozumiem, rozumiem. – Generał przeszedł za biurko, wchodząc w pole widzenia lustrzanego Kuzo. Kuzo poderwał się, ukłonił; Generał skinął mu głową. – Czyj to był rozkaz z tym Starym Dworem?

– Mhm, po prawdzie myśmy się sami dogadali, tu, na miejscu, jak tylko wyszło to oświadczenie o neutralności. Było jasne, że nie będzie rozkazu do powrotu, a jak już Ptak weźmie Nową Plisę, Krater pozostanie ostatnim wolnym kawałkiem Księstwa Spokoju we wszechświecie. Tam się wkrótce rozpęta piekło. Szykują się już na śmierć.

– A w Plisie o tych cywili nikt się nie upomniał? Zapomnieli o nich czy co? Mówisz, że zostało im parę statków… Mhm, pomyślmy: na prawie azylu, u nas czy na Wyspach…

– Nie mają kinetyków. Prawie nikogo nie mają. Z urwitów zostały chyba dwie osoby, reszta zwykli żołnierze.

W ramach tej wielkiej mobilizacji sprzed heksonu ściągnęli wszystkich na dół. Pewnie właśnie giną gdzieś na Żabim Polu.

– Powinniśmy więc wejść na Krater – rzekł twardo Generał, pochylając się ponad ramieniem majora ku zwierciadłu dystansowemu. – Teraz jest najlepszy moment: przed oddaniem Plisy, ale po klęsce Księstwa. Byłbyś w stanie to wykonać? Trzeba zatknąć tam sztandar Imperium, zanim pojawi się pierwszy statek Ptaka. Kuzo skrzywił się.

– Niezbyt mi się to podoba…

– Nie bądź głupi, Kuzo – warknął Generał. – A po cóżeś szykował Stary Dwór? Ratujesz ludzi i ocalasz budynki i sprzęt, bo po szturmie urwitów kamień na kamieniu w Kraterze nie zostanie, wiesz o tym. A Ptak na bazę Imperium nie skoczy. Zero krwi.

– Ale oni się nie poddadzą! Mówiłem przecież!

– Ptakowi – nie; nam – tak. Uwierz mi, tam się właśnie modlą o jakieś honorowe wyjście. Nikt tak naprawdę nie pragnie śmierci, choćby nie wiadomo jak chwalebnej. Będę tam rano; tymczasem zrób tylko jedno: złóż im w moim imieniu propozycję. Warunki kapitulacji tak honorowe, jak tylko chcą. Sam przyjmę. Osobiście. Na moje słowo. Rozumiesz? Żadnej ujmy. Możesz to nawet ująć jako okresową protekcję.

– Pan to mówi serio, Generale?

– Nie zadawaj głupich pytań – warknął Zakraca.

– W takim razie spróbuję.

Kapitan Kuzo zasalutował i rozłączył się, lustro odbiło twarze Generała i majora. Generał wyprostował się, uśmiechnął. Zakraca pokręcił głową.

– Już widzę minę Birzinniego. Zesra się, jak usłyszy. Teraz wszystko zależy od tego, czy skurwiel nie ma tam na Trybie jakiejś wtyki. No bo potem przecież już nie odda Krateru Ptakowi, na coś takiego nawet król nie pójdzie. A jak urwitom Ptaka puszczą nerwy, to może nareszcie będzie pan miał tę wojnę, Generale…

Ni z tego, ni z owego w Generale wezbrał zimny gniew. Jedną myślą obrócił Zakracę z fotelem przodem do siebie po czym wycelował w majora obtoczony w szkle i metalu palec.

– Nie obrażaj mnie, Zakraca – wycedził przez zaciśniete zęby. – Król i Birzinni nie rozumieją, bo nie chcą zrozumieć, ale czy również ty sądzisz, że mnie ta wojna potrzebna jest dla zabawy, rozrywki, popisu?

– Bardzo przepraszam, jeśli tak pan to odebrał… Równie szybko minął generalski gniew.

– Nieważne. – Żarny machnął laską, odwrócił się i wyszedł.

Dżinn posadził służbowy rydwan Generała na dachu jego willi kilkanaście łokci od leżaka ze śpiącą Kasminą. Zasnęła, oglądając bitwę na Żabim Polu, w opuszczonej bezwładnie ręce ściskała jeszcze kieliszek z odrobiną wina na dnie. Generał podszedł, stanął nad nią, spojrzał. Była w białym, jedwabnym szlafroku; ściskający go pasek rozwiązał się, jedwab spłynął po jeszcze bielszym ciele kobiety. Generał stał i patrzył: głowa oparta o ramię, opuszczone powieki, wpółotwarte usta, zmierzwione włosy przesłaniające pół twarzy, na drugiej połowie, na policzku, czerwonawy odcisk, zapewne dopiero co przewróciła we śnie głowę. Widział, jak oddycha. Piersi w dół i w górę. Od nocnego zimna spierzchły jej brodawki. Uniósł prawą rękę i zatrzymał dłoń tuż przed rozchylonymi wargami Kasminy. Gorący oddech parzył mu skórę. Patrzył, jak szamoczą się pod powiekami jej gałki oczne. Miała w sobie trzy czwarte krwi elfiej i niewykluczone, iż widziała go także przez powieki. Pochylił się i pocałował ją. W pierwszym odruchu, jeszcze śniąc, nie otworzywszy oczu – objęła go ramionami i przyciągnęła.

– Starcy, jak ja – szepnął – wierzą już tylko takim wyznanionym: nieświadomym, mimowolnym.

– Skąd wiesz, o kim śniłam?

– O mnie.

– O tobie. Zaglądnąłeś?

– Nie. Widziałem, jak się uśmiechałaś, znam ten uśmiech.

Podniósł kieliszek, wyprostował się, wypił.

Podobało ci się? – spytał, wskazując szkłem niebo. Pomasowała ucho, przeciągnęła się, zawiązała szlafrok. – Dzieci, jak ja – mruknęła – lubią kolorowe widowiska Przyszło zaproszenie na bankiet u Ozraba, pójdziemy?

– Nie.

– Nawet nie spytałeś, kiedy to.

– Jutro lub pojutrze.

– Co, znowu wyjeżdżasz?

– Polityka, Kas, polityka.

Wstała z rozmachem, aż przewrócił się leżak.

– Pieprzę politykę – burknęła. Zaśmiał się, przygarnął ją, przytulił.

– Nie posądzałem cię o aż takie perwersje. Chodź już lepiej, chodź; przed świtem zawsze najzimniej.

Zeszli na drugie piętro. Poltergeisty przygotowały Generałowi gorącą kąpiel – Kasminą udała, że się na niego obraża i odmówiła, poszła poplotkować przez lusterko z przyjaciółkami.

Pół klepsydry letargu w parzącej skórę wodzie wystarczyło Generałowi dla pełnego relaksu. Ocknąwszy się, przeprowadził kilka rozmów, korzystając z odbicia w sufitowym zwierciadle, które sklął na ten czas, by pozbyło się skroplonej nań pary oraz weszło w sieć miejskich luster dystansowych. Potem poltergeisty wytarły Żarnego grubymi, miękkimi ręcznikami i odziały w trójwarstwową szatę. Przeszedł do gabinetu. Szkoda mu było czasu na jedzenie, pobrał energię bezpośrednio z ręki, przesunąwszy nią przez buzujący w kominku ogień. Usiadłszy następnie w fotelu, uaktywnił dymnik: najobszerniejsze ze standardowych zaklęć wizualizujących magię. Dymnik miał wbudowany moduł deszyfrujący, aby przejść ewentualne blokady czarów, chroniące je przed otworzeniem się na oczach obcego; tu jednak wystarczyło rozpoznanie hasła, bo wszystko to były czary Żarnego. Ale, rzecz jasna, są czary i czary, hasła i hasła, różne poziomy tajności i różne dymniki. Jaskrawo pstrokate kwiaty konstruktów wystrzeliły ze ścian, z artefaktów leżących na biurku i na półkach regałów oraz z samego biurka, a lewa ręka Generała wprost wybuchnęła gigantycznym, wielobarwnym bukietem, który wypełnił niemal całe pomieszczenie. Odciąwszy pozostałe wizualizacje, Generał skupił się na tej. Przeskalował i rozwinął interesujące go odgałęzienia, resztę symbolicznych manifestacji zaklęć ściągając do wewnątrz. Ostały się jeno trzy konstrukty, jeden chwiejący się czarną w purpurowe pasy kontrzaklęć trąbą od palca wskazującego do drzwi, drugi spływający różnokolorowym kobiercem spod nadgarstka na kolana Generała i na dywan pod jego stopami, trzeci pajęczą siecią sztywnych algorytmów decyzyjnych wyrastający z przedramienia pod sufit i układający się pod nim kołdrą gęstego dymu. Żarny odruchową boczną myślą wywołał ąuasiiluzyjne operatory magiczne, w postaci pary szczypiec, noża, igieł i szpuli srebrnej wstążki, który to kolor, jako jedyny, nie występował w żadnych wizualizacjach. Następnie otworzył sferę podczasu i przystąpił do pracy. Płomienie w kominku pełgały w zwolnionym tempie, jak spływające we wnętrzu bezgrawitacyjnego pieca niedokrzepłe szkło.

Tak naprawdę trwało to osiemnaście klepsydr, ale kiedy zamknął sferę, dopiero świtało. Przebrał się w mundur polowy. Lustro odbijało kilkanaście wywoławczych ornamentów, ale nie odebrał. Poltergeisty spakowały mu do torby wskazane dokumenty, artefakty, ubranie. Torbę zaniosły do rydwanu. Przechodząc, zajrzał do sypialni. Nie powinien był. Drugi raz zobaczył Kasminę śpiącą, bezbronne piękno, ufna nagość, spokojny oddech spomiędzy rozchylonych warg. Zauroczyła go zupełnie biel jej stopy. Przeklął się; przeklął się po raz drugi; dopiero wtedy mógł się ruszyć.

Wyszedł na dach. Po Żabim Polu już ani śladu, niechybnie oznacza to koniec Ferdynanda.

– Akademia Sztuk Wojny, Baurabiss – rzekł Generał dżinnowi.

Przez otwarty dach hangaru wpadał do wnętrza chłodny wiatr. Szarym prostokątem nieba sunęły brzydkie chmury. Poranek przyszedł na świat doprawdy niezbyt urodziwy

– Ilu? – spytał Generał Zakracę.

Siedemdziesięciu dwóch – odparł major, spoglądając przez szybę kantoru na parę magtechów po raz ostatni skanujących przygotowany do lotu wahadłowiec.

Obróciliśmy we dwa, „Niebieskim" i „Czarno-czerwonym" – rzekł Tuul, hormistrz Baurabissu. – Po piętnastu. Teraz ostatni. – Goulde?

– Już na Trybie.

– Kapitan Głaz melduje gotowość – zakomunikował demon kryształu operacyjnego, spoczywającego w rogu biurka Tuula.

Generał zerknął na zegarek.

– Pół klepsydry – mruknął. – Trzeba się zbierać. Jest potwierdzenie od Kuzo?

– Tak.

– Birzinni przysłał papiery?

– Jeszcze w nocy.

Generał wstał, przeciągnął się, zatrzymał wzrok na su ficie i wykrzywił usta.

– Zakraca – rzucił – lecisz ze mną. Major obejrzał się nań zdumiony.

– Generale, ja tutaj…

– Lecisz ze mną – powtórzył Żarny i Zakraca wzruszył ramionami, bo znał ten ton i wiedział, że przeznaczenie już się zatrzasnęło.

– Miejsce jest – westchnął Tuul, wizualizując kryształem na przeciwległej do wielkiej szyby ścianie schemat „Czarno-czerwonego". – W ostatnim leci tylko trzynastu. I reszta sprzętu.

Generał podszedł do kryształu, położył na nim dłoń, na chwilę zaniewidział.

– Dobrze – mruknął, odsunąwszy rękę. Hormistrz pokręcił z niesmakiem głową.

– Mógłby pan, Generale, robić to jakoś delikatniej, demony głupieją mi od takich wiwisekcji.

– Przepraszam. Nie mam czasu. – Pochylił się nad zawalonym papierami biurkiem Tuula i uścisnął dłoń hormistrza. – Oby Bóg.

– Oby Bóg – pożegnał się Tuul i od razu rozpoczął rozmowę z czyimś zdalnym odbiciem w jednym z rozstawionych na blacie luster.

5
{"b":"89148","o":1}