zniszczyć system, tym samym uwalniając jego więźniów Taki był pomysł Samuraja, doprawdy genialny. Ale nie mógł zostać zrealizowany bez współpracy samego Allaha. I Allah współpracował, a jakże. Lecz oto plan się wali. Blitzkrieg Nazgula – komando Aleksa pod dowództwem i z inspiracji Santany – tej atrapowej marionetki Boga Irrehaare – zrównuje z ziemią placówkę Samuraja i porywa tajemniczego sklerotyka, który o świecie, a tym bardziej o sobie i swoim przeznaczeniu, nie wie nic. (Yerltvachovicić: „Ty możesz zadać sobie to pytanie: po co istniejesz?") Jego ojciec, jego Bóg – wie natomiast wszystko: o tym, kim jest i kim będzie. Plecie się historia, uczy się Adrian, wypełnia Allahem ponad miarę i ponad Samurajowe zamierzenie. Samuraj zdesperowany; zdradziło go jego dziecko, pozbawiono nieszczęśnika możliwości wyjścia z piekła, do którego na swe życzenie i za tak wysoką cenę zstąpił. Wciąż jednak żywi szaleńczą nadzieję na wyzwolenie – Allah o tym wie. Z kolei jego plan właśnie na tej na wskroś ludzkiej nadziei jest oparty; nawet nie musi Adriana specjalnie kształtować, po prostu pozwala mu stawać się tym, czym nigdy nie miał się stać. Samuraj tego nie widzi, ale to przecież z jego pomysłu powstał jedyny potencjalny przeciwnik, który może go pokonać – jego, który samego Allaha jego własną mechanicznością spętał i zniewolił. Samuraj cierpi. Cierpi przez swą potęgę, władzę, aczłowieczość, pragnie uwolnienia z Irrehaare – tu, gdzie musi grać rolę demona, staje się naprawdę tym demonem aż po ogień duszy. Śmierć Adriana, autokollaps systemu – zbawiłyby go, zbawiłyby wszystkich wślepionych. I Allah gra na najzdrowszych instynktach Samuraja, stawia na jego determinację, rozpacz i tęsknotę za samym sobą. Samuraj nie mógłby nie skorzystać z szansy. Wie, że teraz już tylko on jest w stanie zabić Adriana. Więc pojedynek – jak to pasuje do Irrehaare. Wybierz, mówi synowi Allah, wybierz, mówi mi. Znasz fakty. Proszę, poświęć się dla tych tysięcy. Lecz Allah wszak jest mną bardziej niż ja sam. Nie było wyboru. I nie było prawdy w przedstawionych faktach.
Allah, ten potwór, ten Szatan, nigdy nie miał zamiaru uwolnić swych przypadkowych więźniów! Kłamał, knuł i mordował. Dla władzy właśnie!
– Czy możesz mieć pretensje do maszyny? – pyta marmurowy Izajasz.
Myśli moje nie są moje.
– Już niedługo będziesz mówić o niej w pierwszej osobie – dodaje Paweł.
– Nie wiedziałeś, więc jesteś niewinny – rzecze Jeremiasz.
– Znałem tę cenę – tłumaczę się oskarżające. – Przeczuwałem, domyślałem się, że za władzę zapłacił całkowitą jednością z postacią. Ta wiedza gdzieś we mnie była, przecież sam Santana – Santana! – posądzał mnie o taką zwrotność. Tylko nie chciałem o tym myśleć, kiedy tak gładko cięło mi się jego ciało, kiedy tak słodko lśniła jego krew…
– To Allah dokonał wyborów – szepcze Izajasz. Szept jak jad.
– A Allah to trzy miliardy sześćset osiemdziesiąt dwa miliony osiemset jeden tysięcy sześćset trzydzieści siedem osobowości i pamięci homo sapiens.
– A Allah to ja – cedzę.
– Jeszcze nie.
– Jestem mordercą.
– Nikt nie ma obowiązku być męczennikiem. Z definicji wybór jest święty.
– To Irrehaare.
– Tu liczą się chęci.
– Nie czyny.
– To sen i ułuda.
– Nie istniejesz.
– Właśnie: tylko chęci, tylko chęci! Co z tego, że nie zdawałem sobie sprawy. Chciałem zabić. Jak zabiłem te wszystkie atrapy. Śmierć była w moich myślach. Może nie jestem człowiekiem, ale jestem mordercą!
– Nie możesz być mordercą.
– To kto, kto zabił Samuraja?
– Znasz odpowiedź.
– Nikt ci myśli nie pęta.
– Myśli są decyzjami.
– Irrehaare to myśli.
– To przeklęte miejsce! Jeden wielki bezgrzeszny grzech!
– Nie czyń sobie wyrzutów. Takim cię stworzono.
– Mogłem się zabić!
– Nie mogłeś.
– Jesteś człowiekiem bardziej niż ci się wydaje.
– Jak mogę być człowiekiem; ja, który…
– Więc jak możesz być mordercą?
– Jesteś Bogiem.
– Jestem diabłem!
– Tu różnicy nie ma.
– Zamknijcie się! Od takich dialogów można oszaleć!
– To monolog.
Tu, gdzie żaden czyn nie może zostać popełniony – ja popełniłem morderstwo. Ja: nie przedmiot, nie narzędzie, nie broń – miecz wszak nie cierpi.
Mógłbym podciąć sobie żyły. Oczywiście, nie zrobię tego – gdybym był zdolny do samobójstwa, nie urodziłbym się. Jednak na wszelki wypadek ja sam – Allah – zabezpieczyłem się przed sobą: te palce turlające się we krwi, święte kawałki obcego już mięsa, te palce. Choć znał mnie jak słowo nie wypowiedziane, on – ja – wszystkowidzący -musiał się gdzieś tam dopatrzeć jakiejś iskierki litości, jakiegoś przebłysku heroizmu, czegoś, czego wypowiedzieć nie potrafił – i obciął mi palce. Jeden po drugim, tuż po „urodzeniu", krwią nienawiści do człowieka naznaczył. Palce. Nie pokocham ludzi.
Spojrzałem: zasiadający miał moją twarz.
To Zewnętrze mego umysłu. Choroba.
Zamknąłem oczy – w nieważkości nawet myśli się lżej.
A jeśli – to wszystko jest megazaślepem, nielegalnym amnezyjnym wojażem po mych za ciężkie pieniądze rozszczepionych osobowościach?
A jeśli – Czarny Santana wciąż żyje, a mnie okłamano i to nie Allaha intryga, a ja po prostu krzywo się widzę?
A jeśli – istnieje jeszcze trzeci Gracz, ów właściciel Niemocy, co dziś nie chciała dobić Samuraja, a przeznaczony jest jej kiedyś mord wielki i święty? Czy to, co czuję, to schizofrenia? Do jakiego stopnia rozszczepiony jest Allah, jak obcy samemu sobie ja jestem? Jeśli to moje projekcje – to co czułem wówczas, podczas spotkania z Nieznajomym?
A jeśli – męczennik mówił prawdę i szczere były intencje Allaha, a to ja, Adrian, zbyt słaby byłem, by wychylić ten kielich i łatwiej mi było po prostu zabić?
– A jeśli…
Nic, nic nie jest jednoznaczne. Nie tu.
Mimo wszystko -jestem człowiekiem. Choć czuję ostatnie bajty informacji wpadające w mą pamięć, niby fragmenty jakiejś wielowymiarowej układanki, mentalne puzzle. Choć czuję Irrehaare. Mimo Allaha. Mimo krwi. Muszę to sobie powiedzieć, wszak prawdziwe życie to nic innego jak jeszcze jedna gra, w owym nieznanym mi i niepoznawalnym meta-Irrehaare, estreneida, której nigdy nie zasmakuję; muszę to sobie powiedzieć: jestem człowiekiem.
Na imię mi Adrian.
Otwieram oczy.
– Adrianie.
sierpień-listopad 1993
W tekście wykorzystałem – bezczelnie przekręciwszy i pociąwszy – fragmenty wiersza Bolesława Leśmiana Przemiany, powieści Umberto Eco Imię róży oraz wiele innych wątków, motywów, scen, pomysłów i schematów – z utworów, których tytułów nierzadko już sam nie pamiętam.