* * *
Księga była lekka i doskonale pasowała do jego złożonych dłoni. Wyczuwał na grzbiecie jakieś znaki wytłoczone w oprawie. Kiedy obwiódł jeden z nich opuszką palca, miał wrażenie, że skóra stała się gorąca pod jego dotykiem. Wydzielała dziwną woń – mieszaninę ambry, piżma i jeszcze czegoś, zetlałych ziół albo kwiatów. Bał się otworzyć księgę, zarazem jednak nie potrafił jej odłożyć i schować pod siennikiem. Siedział nieruchomo w celi, trzymając ją na kolanach, owiniętą w podwójny płat materii, kiedy odnalazł go opat.
– Czy to ta księga? – zapytał staruszek, wysłuchawszy całej opowieści.
– Tak sądzę – odparł, zaciskając na niej kurczowo palce, bo nagle obudziło się w nim podejrzenie, że Fiametta zwiodła go tylko, podsuwając bezużyteczny przedmiot zamiast kodeksu magów.
– Czy pragniesz ją otworzyć?
– Ojcze, jestem ślepcem. Obojętne, jak bardzo będę tego pragnął, nie zdołam sam rozstrzygnąć, co w niej zapisano.
Stary mnich pokręcił głową.
– Żaden z nas nie posłuży ci pomocą. Ta rzecz nigdy nie powinna się była znaleźć w klasztorze i trzeba, aby stąd znikła, zanim rzuci cień na nasze dusze.
– Nie otworzyłem jej, ojcze, jeśli tego się lękasz.
– Księga jest jedynie przynętą – powiedział powoli starzec. -Lękam się tego, co jeszcze sprowadzą na nas twoja siostra i ten mag.
– Wkrótce oboje odejdą, tym czy innym sposobem.
– Któremu z nich wierzysz?
Nino bezradnie wzruszył ramionami.
– Nie wiem. W istocie Fiametta prosi mnie tylko, abym zaśpiewał jeden z moich hymnów, mag zaś pragnie zwrotu księgi będącej jego własnością. Żadna z tych rzeczy nie jest zła, jednak wzdragam się na samą myśl, że mógłbym przychylić się do którejkolwiek z próśb.
Z wysiłkiem rozprostował palce – dotąd zaciskał je tak mocno, że żelazne klamry boleśnie wpiły mu się w ciało – i odłożył księgę.
– Widzisz, ojcze – zaczął z namysłem – nigdy nie próbowałem śpiewać własnych pieśni. Dyktowałem słowa i wygrywałem melodię na harfie, lecz nie odważyłem się zaśpiewać. Nie zastanawiałem się dotąd, dlaczego. Teraz myślę, że w głębi duszy przeczuwałem, iż mnie to zniszczy.
– Nie zachęcaliśmy cię do tego. – Stary mnich pokiwał głową. – Twoja muzyka była wystarczającym darem, ale czasami, kiedy grałeś, zdawało się, że jest jak pustynny wicher, zdolny rozsadzić mury klasztoru.
Obaj pomyśleli o sirocco, wichrze, którego imię nadano demonowi, a także ukochanej córce maga, której los stał się przestrogą dla wszystkich niewiast z Półwyspu. Żaden jednak nie powiedział tego głośno.
– Tyle, że wichry wieją z różnych stron, ojcze. A niektóre z nich są demonami.
– Nie wierzę w to. – Opat dotknął lekko jego zaciśniętych dłoni.
– A kiedy jutro staniesz pośrodku Pilastri del Cielo, nie bój się i pamiętaj, że ten most jest tylko znakiem.
* * *
Furtian, który po drugiej stronie wpuszczał pielgrzymów na most, mówił później, że coś wyrwało go ze snu tuż przed świtem, w porze, kiedy niebo zaczyna szarzeć, a z otchłani rozpadliny podnoszą się mleczne mgły. Było zimno. Kiedy wyszedł z bramy i stanął na krawędzi mostu, z jego nozdrzy unosiła się para. Gdzieś z głębi gęstego tumanu dobiegł go przenikliwy krzyk kobiety:
– Co robisz?
W chwilę później Igino bezszelestnie pojawił się u jego boku, zupełnie jak gdyby poranna mgła wypluła go na skraju przepaści. Zaraz potem dobiegł ich głos Nina, czysty i dźwięczny, jakby znalazł się tuż obok:
– Mam księgę.
Nino stał na wąskim przesmyku pomiędzy dwiema kamiennymi igłami, od których wziął nazwę most. Wyglądał zwyczajnie w szarej klasztornej szacie i ciemnej przepasce na oczach, która sprawiała, że nie dało się go pomylić z żadnym innym ze współbraci. Jednak w jego posturze było coś takiego, że furtian przycisnął dłonie do piersi i zmówił szybko modlitwę. Może sprawiła to księga w rękach Nina.
– Nie umiem rozstrzygnąć, które z was mówi prawdę.
Igino wyszeptał coś pod nosem – przekleństwo albo zaklęcie – i mgielne opary rozrzedziły się nieco. Mnich przy furcie wytężył wzrok i dostrzegł na przeciwległym brzegu szczeliny kobietę w szkarłatnym płaszczu. Jej długie, kruczoczarne włosy rozwiewał wiatr. Rudowłosy chłopczyk trzymał w garści połę jej szaty.
– Ale są moce większe od magii i słowa, które sięgają dalej niż zaklęcie. Nie mnie osądzać, które z was skłamało. I nie mnie wymierzać karę. Jeśli ta rzecz prawdziwie należy do któregoś z was, niech się nie lęka i przyjdzie po nią.
I zaczął śpiewać. Mnich odźwierny znał dobrze tę modlitwę -Nino napisał ją wiele lat temu i furtian niejeden raz słyszał ją w klasztornej kaplicy. Nigdy jednak nie brzmiała tak, jak tamtego dnia na środku mostu zwanego Pilastri del Cielo.
Mag zawahał się. Przez moment mnich widział wyraźnie, jak strach walczy na jego twarzy z pożądaniem. Potem Igino postąpił krok naprzód. Kobieta pod drugiej stronie rozpadliny też wyszła na most, pociągając za sobą dziecko – a może to ono ją popchnęło.
Mgła rozwiała się całkowicie, pieśń zaś spotężniała. Unosiła się coraz wyżej, do szczytów skał i ponad nie, do nieba błękitnego jak magia. Wraz z nią wstawał świt, zupełnie jakby pieśń odsłaniała kolejno skaliste granie, rozpadliny pełne śniegu, co nigdy nie topnieje, ciemne smugi krzewów, klasztorne mury i wędrowców na ścieżkach, którzy zadzierali głowy do góry, usiłując wypatrzeć źródła pieśni.
Furtian miał wrażenie, że oto nastał pierwszy świt świata i wszystko to stwarza się właśnie przed jego oczami za sprawą hymnu Nina. Patrzył, więc z zachwytem wokół, jakby oglądał to miejsce po raz pierwszy, jakby dopiero ślepiec ukazał mu prawdziwy kształt rzeczy. Przyciskał ręce do piersi, bo bał się, że serce pęknie mu od tego nadmiaru cudowności. Wiedział, że w życiu usłyszy jeszcze wiele modłów, jednak nigdy już nie doświadczy czegoś takiego, jak ta pieśń. Były w niej zachwyt i ból. I jeszcze coś, zrozumiał po chwili. Pieśń zmieniała się, choć wciąż pamiętał słowa i melodia wydawała się znajoma. Nino, samotny pośrodku Pilastri del Cielo, rozpaczliwie prosił o prawdę.
Nie powinien tego robić, pomyślał ze zgrozą mnich. Człowiek nigdy nie powinien błagać o zbyt wiele.
Wychylił się, chcąc uczynić krok naprzód, ale nogi go nie usłuchały. Nie zdziwił się nawet. W jakiś sposób był pewny, że tego dnia na moście nie ma dla niego miejsca.
Pieśń dobiegła kresu.
– W tej chwili widzę wyraźnie – rzekł schrypłym głosem Nino. – Wolałbym pozostać ślepcem.
Furtianowi wydało się, że dostrzegł jeszcze, jak spod jego przepaski spływają czerwone łzy.
Czarnowłosa kobiety wykrzyknęła coś, rozrzucając szeroko ramiona.
Mag odpowiedział jej ze śmiechem.
Nino otworzył księgę. Wicher ze świstem opadł ku niemu i przewrócił karty.
A potem niebo z hukiem rozdarło się nad nimi na dwoje i spomiędzy obłoków spadła kolumna ognia, spowijając Nina, kobietę, dziecko i maga. Ziemia trzęsła się i pękała, skały opadały w przepaść, krzewy stawały w płomieniach od gorąca. Furtian przywarł rozpaczliwie do ziemi i osłonił twarz, oślepiony blaskiem. Wśród huku lawin i syku płomieni nie słyszał już żadnych głosów, tylko słaby pogłos pieśni dobiegającej z niezmiernej odległości. Powietrze gorzało, paląc mu twarz i ramiona, a szara klasztorna suknia spopielała na nim, jakby przeszedł po niej ogień. Ale wciąż żył i zadziwienie tym prostym faktem przewyższało nawet strach. Nie miał prawa przetrwać w tym miejscu i tym czasie, jednak go oszczędzono. Nie pojmował, dlaczego.
Dygotał, rozpłaszczony na ziemi i zmartwiały ze strachu jeszcze na długo po tym, jak słupy ognia wypaliły się w powietrzu i opadły najgrubsze ziarna pyłu. Z odrętwienia wyrwał go dźwięk dzwonu: w klasztorze bito na trwogę, a głosy przerażonych mnichów coraz głośniej niosły się nad przepaścią. Podniósł się z wysiłkiem i popatrzył ku nim ponad mostem, którego był strażnikiem.
Mostu nie było. Pozostał z niego jedynie przesmyk pomiędzy dwiema skalnymi igłami, nie więcej niż dwadzieścia stóp kamiennej ścieżki, tak wąskiej, że po wyciągnięciu ramion dłonie wisiały już nad przepaścią.
Nie było też maga o lodowatym spojrzeniu, który wczorajszego ranka pojawił się znikąd przed chatką fiurtiana. Nie pozostał ślad po jego czarnowłosej żonie, piękniejszej od wszystkich kobiet, które mnich widział, ani po pulchnym chłopczyku z nieodłącznym kciukiem w buzi.
Tylko Nino stał pośrodku resztek Pilastri del Cielo, wyciągając przed siebie puste dłonie.
Księga zniknęła.
* * *
Następnego dnia pasterz, który prowadził stado poniżej przełęczy, odnalazł na ścieżce kilka pojedynczych kartek. Były czyste.