Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Zwodzisz mnie. Sławię Pana, najlepiej jak potrafię, i nie dbam o przeklęte sprawy czarodziejów.

Igino zaniósł się chichotem, który pod koniec przeszedł w nieznaczny, zdławiony skrzek. Nino zmarszczył brwi. Za sprawą swojej ślepoty niewiele czasu spędzał w infirmerii i nie pomagał braciom w opiece nad pielgrzymami. Potrafił jednak rozpoznać niemoc. Czarnoksiężnika, który niegdyś pokonał jego ojca, skrycie toczyła choroba, co było widomym znakiem jego gasnącej mocy. Magowie w pełni sił nie zwykli zapadać na zdrowiu.

– Najwyraźniej jesteś, więc nie tylko ślepy, ale i głuchy – zadrwił Igino. – A może po prostu nie chcesz słyszeć ani pamiętać. Ale prawda jest taka, że w każdą pieśń, w każdy hymn, wplatasz zwichrowane zaklęcia i strzępy inkantacji, którymi niegdyś twój ojciec przywoływał demony

– Kłamiesz.

– Po co miałbym to robić? Żeby pognębić ślepego głupca z klasztoru na końcu świata? Nie przeceniaj się, mnichu. Gdybyś potrafił odczytać księgi swego ojca, może zostałbyś prawdziwym czarnoksiężnikiem, godnym Principi dell'Arazzo. Ale tak jesteś jak szczenię, które przyzywa matkę, naśladując jej głos. Choć nie wiem, czy Soave uradowałby się, słysząc strzępy swych zaklęć w kościelnych pieśniach. Właściwie – zachichotał – to nawet zabawne, ci biedni prostacy, którzy myślą, że sławią Pana, naprawdę zaś pośrodku jego świątyń nadaremnie przywołują demony.

– Kłamiesz – powtórzył Nino. – Jak rozpoznajesz zaklęcia mojego ojca, skoro nie potrafisz odczytać jego ksiąg?

– Soave nie krył się nadmiernie ze swoją sztuką, ufając, że nikt nie zdoła skopiować jego zaklęć. I miał w tym niemało racji, bo czarnoksiężnicy z rzadka gustują w tym rodzaju magii. W każdym razie umiem rozpoznać jego inkantacje. Te same, które od lat bezwiednie usiłujesz odtwarzać, układając pieśni o melodiach tak łudząco podobnych do zaklęć, że trzeba wprawnego ucha, aby rozpoznać różnicę. Ale wystarczy jedno prawdziwe zaklęcie, a magia cię pochłonie. Zastanawiam się… – zawiesił głos – czy nie tego właśnie pragnie Fiametta.

– Nie ma powodów, aby życzyć mi zagłady.

– Jesteś pewien? – odparł szyderczo Igino. – Przecież nie wróciłeś po nią, by uwolnić ją spod władzy złego czarnoksiężnika, i nie odebrałeś zagrabionego dziedzictwa, choć błękitna magia śpiewa w każdej twojej pieśni. Nie, Fiametta ma dość powodów, aby cię wykorzystać i zniszczyć. Dam ci czas do jutra. Przemyśl to sobie dokładnie i zdecyduj, czy oddasz mi kodeks i odprawisz Fiamettę, czy też narazisz swoją duszę na zgubę. Jeśli wybierzesz właściwie, odejdę, ty zaś będziesz dalej wplatać w pieśni swoje zwichrowane zaklęcia. Jeśli zaś nie… Tak czy inaczej Pilastri del Cielo ulegną zagładzie.

* * *

– Jak mogłeś się z nim spotkać?! – Młoda kobieta jak burza wpadła do celi. Jej syn dreptał za nią na krótkich nóżkach: Nino wyraźnie słyszał drobny tupot jego bucików. – Naraziłeś nas wszystkich na wielkie niebezpieczeństwo.

– Wróciłem jednak szczęśliwie – odrzekł spokojnie. – Witaj, pani.

Bez zaproszenia opadła na jego łóżko. Oddychała ciężko, najwyraźniej biegła całą drogę, a spod zapachu pachnideł przebijała ostra woń bielidła do twarzy: widocznie dzisiaj miała więcej czasu i pragnęła wyglądać jak wielka pani, którą w istocie była. Przypomniał sobie, że nie, kto inny, jak właśnie Fiametta wprowadziła tę dziwną modę, ganioną przez kaznodziejów jak Półwysep długi i szeroki. Małżonki i córki magów nie ukazywały się już światu z obliczem, którym obdarował je Najwyższy, lecz powlekały je szczelnie warstwą białej farbki, na którą pracowicie nakładano kolejne barwy, drobinki złota i sproszkowane szlachetne kamienie, aż ich twarze stawały się podobne do kunsztownych malowideł -i równie nieruchome. Kobiety czarodziejów z rzadka miały okazję swobodnie przemówić pomiędzy ludźmi: na dworach nazbyt dobrze pamiętano przeklętą Sirocco, która jawnie pokazała, jaką zdradę i jad może skrywać język kobiety. Dlatego każdy kolor i każdy motyw na twarzach szlachetnych pań miał swoje znaczenie. Pozbawione słów i pieśni, okazywały smutek czy radość poprzez kombinację barwnych wzorów. Pomimo wszelkich przestróg kaznodziejów, Nino nie potrafił ich winić.

– Wysłuchałeś go – zgadła, wyrywając go z zadumy. – Powinnam była wiedzieć, że nie znajdziesz dość sił, aby się mu oprzeć. Nino, język czarnoksiężnika jest rozdwojony jak język żmii i równie jadowity. Igino zrobi wszystko, aby cię zwieść…

– Jak miałbym ci pomóc? – przerwał. – Nie potrafię odczytać znaków czarodziejów.

– Mój syn pobierał nauki – rzekła bez tchu. – Będzie twoimi oczami.

Milczał. Nie zamierzał przyznać, że nie potrzebował żadnej j pomocy. Pamiętał każdą z pieśni, które napisał przez ostatnich dwadzieścia lat. Każdy dźwięk, słowo, rytm były nieustannie przy nim. Muzyka otaczała go, kiedy leżał w ciemności celi i własnej śle-poty, myśląc o zimowych gwiazdach, co świeciły nad klasztorem, i porannej zorzy, której nigdy nie zobaczy. Nie rozpaczał nad tym. W pieśniach istniały wszystkie miejsca i wszystkie barwy, które mu odebrano. Nie potrzebował więcej.

W oddali rozległ się mały dzwon wzywający mnichów na wieczerzę.

– Tylko ten jeden raz, braciszku – poprosiła. – Przecież mnisi śpiewają twoje pieśni w każdej świątyni Półwyspu i nie ma w tym nic zdrożnego. Zaśpiewaj dla mnie, a nie zażądam już nic więcej.

Dzisiaj nie była równie pewna jak wczoraj, znikła buta i szyderstwo, z jakim wypominała mu niewiedzę. Być może nie wierzyła, że czarnoksiężnik przybędzie tuż za nią.

Odwrócił się do niej, rozpaczliwie pragnąc zajrzeć jej w twarz.

– Czy ty mnie nienawidzisz, Fiametto? – zapytał cicho.

– Jak możesz pytać? Jesteś moim bratem.

Odpowiedź była jednak zbyt szybka i zgadł od razu, że oczekiwała tego pytania. Jakby wyczuwając jego namysł, Fiametta przygarnęła mocniej synka. Chłopczyk ssał kciuk i w celi raz po raz odzywało się mokre ciamkanie. Być może w naturze matki jest, pomyślał Nino, że poświęci wszystko i dopuści się każdej zbrodni dla ocalenia dziecka.

Wyciągnął dłoń, aby pogładzić chłopca po głowie, i przez moment poczuł pod palcami ciepłą miękkość jego dziecięcych loków. Senzio wzdrygnął się jednak i natychmiast odsunął.

– Lęka się obcych – wyjaśniła Fiametta. – Igino nie pozwalał mu opuszczać komnat, a sam wiesz dobrze, jak zazdrośnie czarnoksiężnicy strzegą swoich synów.

Milczał, starając się zapanować nad strachem i rozterką.

– Nie ma więcej lat, niż ty miałeś – głos kobiety był cichy jak tchnienie – tamtego dnia, kiedy Igino wyrwał ci oczy. Jemu chce zabrać jeszcze więcej: życie, duszę i całą przyszłość na tym i drugim ze światów. Pomóż nam. Nikt inny tego nie zrobi.

Każde jej słowo sprawiało ból.

– Pójdę do kaplicy – powiedział – i będę się modlił, aby Pan podpowiedział mi jakiś sposób. Czy zechcesz mi towarzyszyć wraz z synem?

Mlaskanie umilkło. Ninowi wydało się, że chłopiec cofnął się jeszcze bardziej, dotknął plecami ściany. Od razu przypomniało mu się, że żaden demon z własnej woli nie stanie na poświęconej ziemi, jeśliby zaś próbował, stopi się i spłonie we własnym ogniu, jak stało się z przeklętymi duchami, które ścigały Luanę, opatkę z klasztoru Brionii, w tamtą noc, kiedy ród Principi dell'Arazzo uległ zagładzie.

– Czy tylko tyle możesz mi ofiarować? – fuknęła, szeleszcząc brokatową suknią. -Jesteśmy zdrożeni – dodała łagodniej – a w nocy dzwon nieustannie wyrywał nas ze snu, zabiorę, więc raczej syna na spoczynek. I będę czekać na twoją decyzję. Jak wiele czasu dał ci Igino?

– Do jutrzejszego świtu.

– Jakże łaskawie! – zakpiła. – Zwykle nie bywa tak litościwy.

Zmilczał oczywistą odpowiedź: przed trzydziestu laty poznał łaskę czarodzieja i nie trzeba mu było o tym przypominać. Zaraz jednak przeszło mu przez myśl, że Fiametta zapłaciła znacznie więcej.

– Bądź ostrożny – podjęła za moment. – Igino rozpaczliwie potrzebuje mocy i zetrze nas wszystkich z powierzchni ziemi, aby ją dostać.

Zastanawiał się, czy Fiametta wie o chorobie maga. Była wystarczająca sprytna, aby ją odkryć i obrócić na swoją korzyść, ale też Igino zapewne ukrywał słabość przed żoną i z całych sił starał się opóźnić konanie. Nino nie potrafił ocenić, jak wiele czasu pozostało magowi – czarnoksiężnicy gaśli nagle, pokonani przez zwycięskiego konfratra, kiedy ich moc wystarczająco zwą-tlała. Zwykle jednak tak mocno czepiali się życia, że trudno było cokolwiek przewidzieć.

– Tak dobrze go znasz?

– Widziałam, co ci uczynił! – wykrzyknęła, chwytając go za rękę.

– Jestem tu szczęśliwy, Fiametto. – Delikatnie uwolnił się z uścisku. – Szczęśliwszy, niż kiedykolwiek mógłbym być w Palazzo Scarlatto.

Syknęła przez zaciśnięte zęby jak kotka.

– Skąd możesz wiedzieć?

– Bo znam siebie.

Podrzuciła gwałtownie dłońmi. Powietrze w komnacie nieomal pulsowało jej złością.

– Przez te wszystkie lata u jego boku zastanawiałam się nad jednym. Co by było, gdybym tamtego dnia, kiedy zabito naszego ojca, ja również miała moc i wiedzę czynienia zaklęć.

W tej chwili potrafił ją sobie wyobrazić bardzo dokładnie, całą w szkarłacie i złocie, z wysoką koroną czarnych włosów, które kiedyś były płomieniście rude, wciąż młodą i rozpaczliwie spragnioną magii.

– Są różne rodzaje mocy, Fiametto.

– Wiem. I przyjmę z radością każdą, która stanie pomiędzy moim synem i Iginem.

Dobrze, więc, pomyślał. Niech i tak będzie.

– Daj mi księgę, Fiametto – zdecydował. – Wiem, że masz ją przy sobie. Nie pozostawiłabyś tak cennej rzeczy niestrzeżonej.

Młoda kobieta zawahała się. Malec stał cicho u jej boku.

– Wkładam w twoje dłonie nasze życie – powiedziała wreszcie. – Cokolwiek się stanie, pamiętaj, że ci ufałam.

Wreszcie podała Ninowi księgę i pociągnęła chłopca ku wyjściu. W drzwiach zatrzymała się jeszcze.

– Pamiętaj – jej głos zmiękł, jak zawsze, kiedy mówiła o synu – że on ma tyle samo lat, co ty, kiedy cię tu przyprowadzono. Igino nie okaże mu więcej litości niż niegdyś tobie. Nie zawiedź Senzia. Poza tobą nie mamy żadnej nadziei.

48
{"b":"89140","o":1}