Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– To już nie potrwa długo.

Ze strapienia w jej głosie wywnioskował, że sprawy pogorszyły się nagle, i nie ofuknął jej nawet, że śmiała wejść do jego komnaty. Odesłał ją na korytarz, ubrał się pospiesznie i ruszył za przewodniczką. Kiedy mijali klasztorną kaplicę, dobiegł go przytłumiony szmer wielu głosów: mimo późnej pory zakonnice modliły się żarliwie o ocalenie swej mistrzyni. Senność i rozdrażnienie przeszły mu w jednej chwili. Wyprostował się, a manuskrypt przestał mu ciążyć. Najwyraźniej wyprawa do studni zaszkodziła opatce bardziej niż sądzono. A skoro tak się stało, zamierzał bardzo dokładnie przyjrzeć się ostatnim chwilom staruchy i na własne oczy ocenić, jakiej próby była jej nabożność. Wiedział, bowiem, że demony często dopiero u samego kresu życia przybywają do dłużnika po należną im zapłatę, a Luana, córka i narzeczona czarnoksiężnika, wydawała mu się skażona zakazanymi sztukami jak mało, kto.

Już od progu usłyszał jej chrapliwe rzężenie. Spoczywała na wysoko ułożonych poduszkach, a splecione na piersi ręce unosiły się wraz z nierównym oddechem. Rzadkie, siwe włosy pozlepiał pot. Skryba pierwszy raz widział ją bez nakrycia głowy i zdziwiło go, że są obcięte tuż przy skórze.

Przyglądał się jej w mdłym świetle świecy, zastanawiając się, jak równie szkaradne stworzenie mogło kiedyś budzić podziw i pożądanie tak wielkie, że uczyniono ją narzeczoną ostatniego z Principi dell'Arazzo. Och, pamiętał, że największe znaczenie miała oczywiście krew czarnoksiężników, płynąca w jej żyłach, nieskażone dziedzictwo Severa, który przed dwoma wiekami pokonał w Golfo delle Lacrime Arimaspi. Ale nawet później, kiedy została już pustelnicą w ruinach katedry, krążyły rozmaite pogłoski o jej małżeństwie.

Wiedziano wszem i wobec, że magiczna burza, która zmiotła cytadelę wraz z mieszkańcami, nastała właśnie w noc zaślubin syna Rocca. Niektórzy upatrywali w niej kary za okrucieństwo, z jakim patriarcha i książę zmusili do małżeństwa dziewczynkę, która pragnęła służyć jedynie Najwyższemu. Młodzi nie mieli wiele czasu dla siebie, zresztą oboje byli dziećmi, zbyt małymi, by prawdziwie świętować swe zjednoczenie. Sama Luana, nagabywana w wiele lat później przez szarych braci, również poprzysięgła przed ołtarzem, że pozostała czysta, dlatego powszechnie nazywano ją narzeczoną, nie zaś żoną ostatniego z Principi dell'Arazzo.

Plotki jednak szerzyły się niestrudzenie nawet wtedy, gdy świątobliwa księżniczka zasłynęła pierwszymi cudami. Głoszono, że Luana nie tylko bez żadnego oporu uległa Diamante, ale też wcześniej była kochanką jego ojca, który, uprzykrzywszy ją sobie po miesiącach rozpusty, przekazał ją synowi. Utrzymywano też, że jej niezwykła uroda zwabiła demona, który wielce ją sobie upodobał i rozjątrzony owym małżeństwem, spuścił deszcz ognia na cytadelę.

Skryba domyślał się, że pogłoski owe rozsyłają sami czarodzieje, którzy niechętnym okiem spoglądali na szerzący się na Półwyspie kult Luany. Nie bez przyczyny. Księżniczka, jak mało, kto doświadczywszy niegodziwości czarnoksiężników i furii demonów, nigdy nie przestała nawoływać, by porzucono magiczne kunszty. Jej nauki były w tym względzie zbieżne z doktryną szarych braci, ale skryba powątpiewał w ich szczerość i w słowach Luany upatrywał rzadkiego wyrachowania. Kiedy słuchał jej wspomnień, coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że opatka w sercu przechowuje obraz miasta, jakim było w minionych czasach czarnoksiężników, i tylko je naprawdę darzy miłością. Właściwie nie było w tym nic dziwnego. Więź, łącząca magów Brionii z ich ukochanym miastem, zawsze wykraczała poza zwykłe przywiązanie, a Luana nigdy nie przestała być spadkobierczynią ostatniego z Principi dell'Arazzo.

Przeorysza poruszyła się. Błysnęła perła w jej złożonych palcach.

– Diamante – odezwała się opatka, z osobliwą tkliwością wymawiając imię narzeczonego. – Mój biedny Diamante.

* * *

Diamante w rozterce przyglądał się dziewczynce, swojej żonie. Teraz, kiedy służące odwinęły welon, zdjęły z jej ramion kunsztownie wyszywaną suknię i uwolniły włosy spod wysadzanej szafirami korony, wyglądała jak małe dziecko zagubione wśród przepychu ich ślubnej komnaty. Siedziała na skraju łoża, a jej bose stopy nie sięgały posadzki. Nie umiał zgadnąć, co myśli. Na twarzy wciąż miała maskę z bielidła.

Owszem, widywali się wcześniej, choć za życia jej ojca Rocco nie mieszkał w cytadeli, tylko w letnim pałacu nieopodal murów miejskich. Ale podczas rodzinnych spotkań i uroczystości Diamante wolał się bawić z kuzynami. Nie zwracał uwagi na ich małą siostrę, która z rzadka tylko pokazywała się u boku matki. Należała do dziwacznego świata kobiet, gdzie nie istniały księgi, muzyka ani magia.

– Nie bój się – powiedział, chcąc zagłuszyć także swój strach. – Nie skrzywdzę cię.

Luana poruszyła się i na wpół rozpleciony warkocz opadł na ziemię. Kiedy służące ją rozbierały, zobaczył, że jej jasne włosy sięgają aż do kolan. W milczeniu poddawała się ich zabiegom i Diamante wyczuwał, że jest u kresu sił. Już wcześniej doszła go wieść o walce, jaką Rocco stoczył z jego kuzynką, zanim zmusił ją, by uległa temu małżeństwu. Podobno przez długi czas trzymano ją w ciemnicy, głodząc do utraty sił i dręcząc coraz bardziej wyszukanymi groźbami. Być może, dlatego Diamante nie pozwolono jej wcześniej zobaczyć. Mógł podziwiać wszystkie skarby, które wniosła mu w posagu, ale samą Luanę ujrzał dopiero w katedrze, u stopni ołtarza.

– Jesteś synem swojego ojca – rzekła jasnym, dziewczęcym głosem. – Nie chciałam cię.

Wystarczyło jej tak niewiele słów, aby go oszacować i odrzucić raz na zawsze.

– Ja też cię nie chciałem – odparł z urazą. – Żadnego z nas nie pytano o zdanie.

Odwróciła się lekko ku niemu, oczy, obwiedzione czarną farbką, błysnęły w białej twarzy jak dwa błękitne klejnoty.

– Zamknij drzwi – poprosiła.

– Są zamknięte.

– Nie tak – ponagliła go niecierpliwie. – Zaprzyj je krzesłem.

Miał ochotę roześmiać się, bo skoro sądziła, że Rocca zdoła powstrzymać pojedyncze krzesło, doprawdy niewiele wiedziała o sprawach czarnoksiężników. Zaraz jednak uświadomił sobie, że ona nie przeczuwa jeszcze, co ją czeka. Dla niej noc poślubna była ostateczną próbą, na którą szykowała się przez wiele dni, a ponieważ książę nadal nie złamał jej ducha, zamierzała stawić mu czoło najmężniej, jak potrafiła. Z weselnej sali wciąż dochodziły odgłosy zabawy i spodziewała się zapewne, że niebawem książęta, a może nawet patriarcha we własnej osobie, przybędą do komnaty, aby sprawdzić, czy małżeństwo zostało należycie spełnione. Jeśli zechcą okazać delikatność, przyślą jedynie jakąś stateczną matronę, aby zebrała pościelowe płótna i wychylą pod drzwiami kielichy wina za szczęśliwe poczęcie następcy. Jeżeli jednak Rocco zechce upokorzyć bratanicę, pozostanie w tej komnacie aż do świtu, a Luana poznała go wystarczająco dobrze, by nie oczekiwać zbytniej łaskawości.

Diamante, choć doskonale wiedział, że ta noc jest całkowicie pozbawiona znaczenia, nie chciał przerażać jej jeszcze bardziej. Dlatego z powagą na twarzy zaparł drzwi, których nikt nie zamierzał forsować, i nałożył kapturek na głowę salamandry, służącej im za latarnię. Bestia prychnęła z niechęcią, lecz zaraz przyćmiła światełko.

– Śpij teraz – zwrócił się do Luany. – Nikt tu nie wejdzie.

Nie docenił jej jednak. Chwilę jeszcze siedziała nieruchomo, jej ramiona drżały lekko, jakby powstrzymywała łkanie, ale przemówiła zdumiewająco opanowanym głosem:

– Coś wiesz. Powiedz mi.

Zawahał się. Była od niego młodsza i była dziewczynką, powinien, więc ją chronić przed strachem, skoro nie mógł uczynić dla niej nic więcej.

Luana wyczuła jego opór.

– Jestem silna. I chcę wiedzieć.

Powoli, urywanymi zdaniami opowiedział jej o nocnych spotkaniach z widmową kobietą, kłótni z ojcem i obietnicy Rocca.

– Chce mnie opętać? – spytała Luana, kiedy skończył. – Na zawsze sprzęgnąć z demonem?

Spodziewał się, że wybuchnie płaczem, jak jego matka, która na wieść, że do cytadeli sprowadzono kolejną kurtyzanę, wiła się na posadzce, zawodząc przeraźliwie, drapiąc twarz i wyrywając włosy. Luana jednak nie poruszyła się i jedynie palce, drgające kurczowo na podołku, świadczyły, że zrozumiała groźbę. Nieoczekiwanie zdjął go podziw dla tej jasnowłosej kuzynki, która nigdy wcześniej nie zaprzątała jego uwagi. Być może sprawiło to uwięzienie w klasztorze, zabójstwo ojca albo powolna śmierć braci i matki, ale była odporniejsza niż on na strach i knowania Rocca. Wydawała się odmienna od kobiet z cytadeli, podobna raczej do jednej z owych świątobliwych dziewic z drugiej strony morza, o których czasami czytali mu mnisi i które bez lęku stawiały czoło kapłanom Arimaspi. Gdyby tylko mógł, zatrzymałby ją przy sobie, póki oboje nie dorosną, a wówczas może naprawdę zapragnąłby się z nią ożenić.

Zastanawiał się, czy nie wyznać jej tego wszystkiego, ale zanadto się wstydził, więc tylko usiadł obok na wielkim małżeńskim łożu.

– Czy ta kobieta… Arachne… – odezwała się z namysłem – uczyniła ci kiedykolwiek krzywdę?

– Nie. Dlaczego pytasz?

Uciszyła go krótkim zmarszczeniem brwi.

– Ty również nie zdradziłeś jej przed ojcem, prawda?

Potrząsnął głową.

– Wezwij ją, więc – powiedziała, jakby była to najzwyczajniejsza, najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.

Nie mógł jej ofiarować nawet krztyny nadziei.

– Ojciec po wielekroć kazał mi ją przywoływać, ale nigdy nie przyszła.

Dziewczynka obróciła się ku niemu.

– Ale tym razem przyzwij ją dla nas. Na pewno przybędzie.

– Nie boisz się, że jest demonem, jak twierdzi ojciec? – zapytał, bo wiele słyszał o pobożności Luany i o tym, że pragnęła pozostać w klasztorze, a mnisi nienawidzili przecież demonów, nazywając je najgorszymi nieprzyjaciółmi rodzaju ludzkiego.

– Demony nie mogą nam uczynić nic, na co nie przyzwolimy – odpowiedziała stanowczo. – Bardziej lękam się ludzi. Poza tym nikt inny nie zechce nam pomóc.

37
{"b":"89140","o":1}