– Drażnisz mnie, Diamante. Nie rób tego więcej – powiedział lekko, po czym dał znak kekropsom.
Monstra przybliżyły się pospiesznie. Wiedziały dobrze, co teraz nastąpi, więc żadne nie chciało zostać w tyle, ale Rocco pochylił się szybko i na chybił trafił złapał jedno z nich.
– Nie! – wykrzyknął chłopiec. – Ojcze, proszę, nie!
Ale potwory już pochwyciły go wężowymi ramionami i unieruchomiły, wciskając mu twarz w chłodne kamienie. Wrzasnął przeraźliwie, kiedy ojciec zadał pierwszy cios. Kekrops również piszczał cienko, lecz nie ośmielał się wyrywać z uścisku maga, a jego wężowe sploty raz po raz spadały na plecy chłopca. Wkrótce ich parzydełka otwarły się, wydzielając trującą ślinę, która raniła po równo chłopca i potwora, bo jego podrażniona uderzeniami skóra zaczęła także pękać i ronić łuski. Wreszcie zmęczony Rocco opuścił ramię, dysząc z ciężka. Zmasakrowany potwór zwinął się w ciasny kłębek i odtoczył w mrok. Z jego oczu płynęły łzy, fioletowe jak krew mątwy.
– Nie śmiej mnie dłużej zwodzić, synu – rzekł mag, posapując przez nos. – Kimkolwiek jest ta kobieta, nie ochroni cię przed moim gniewem.
Potwory odwróciły chłopca twarzą do ojca. Diamante był brudny i opuchnięty od płaczu. Z poranionych pleców spływała krew.
– Nie wiem, kim jest. – Unikał wzroku maga. – Naprawdę nie wiem.
Rocco uśmiechnął się chłodno.
– Lecz przyznajesz, że jakaś kobieta istnieje?
Chłopczyk skinął głową.
– Ale nie wyjawiła mi imienia i nigdy nie widziałem jej w cytadeli.
Potwory, które go podtrzymywały, z napięciem śledziły każde słowo. Los dziecka był im obojętny, ale również miały nadzieję, że chłosta się już skończyła. Stworzono je na skrytobójców i mogły w każdej chwili skręcić mu kark wężowymi ramionami, lecz sposób, w jaki Rocco ich używał, sprawiał im ból.
– Czego od ciebie chciała?
Diamante patrzył na niego, jakby nie rozumiał pytania.
– Opowiadała mi tylko historie. Nic więcej.
– Jakie historie?
– Różne. – Wzruszył ramionami, ale z twarzy ojca odgadł zaraz, że nie jest to właściwa odpowiedź. – O dawnych czasach -dodał pospiesznie. – O tym, jak Severo stworzył Testa di Cavallo, a Arachne utkała gobelin…
Mag lekceważąco machnął dłonią. Nie interesowały go baśnie, lecz podejrzewał, że w całej sprawie kryło się znacznie więcej. Przymrużył oczy.
– A co ty jej opowiadałeś? Wypytywała cię o ojca, czyż nie? I ty jej wszystko opowiedziałeś w zamian za kilka baśni, nieprawdaż?
Diamante potrząsnął przecząco głową.
– Wcale nie pytała. I nic jej nie mówiłem.
– Naprawdę chcesz, abym uwierzył, że przychodziła tutaj wyłącznie z dobroci serca?
Chłopiec milczał.
– Diamante – mag przybliżył się do niego – ta kobieta przeszła niepostrzeżenie obok golema i wywiodła w pole kekropsów, którzy strzegli korytarzy. Nie mów mi, więc, że to jakaś babina z miasta, która w środku nocy opowiada baśnie dzieciom. Ktoś ją tu przysłał. Jakiś mag wystarczająco silny, aby sforsować moje zabezpieczenia. Być może w korytarzach cytadeli krąży teraz zabójca, więc nie czas na dziecięce dąsy i fochy. Chcę, żebyś mi wyjawił wszystko, co o niej wiesz i czego się domyślasz. Natychmiast.
Chłopiec wyprostował się, a kekropsi zaszeleścili łuskami po murze, ostrożnie dopasowując się do nowej pozycji. Ich twarzyczki przybrały nadąsany wyraz. Potwory nie lubiły tych dziwnych gier maga. Oczywiście były mu posłuszne i nie zamierzały zmiażdżyć wątłych kości jego potomka, ale utrzymywanie go dość mocno, by nie uciekł, i wystarczająco delikatnie, by go nie uszkodzić, nastręczało im niemało wysiłku.
– Jest naszej krwi – wyznał cicho chłopiec.
Mag roześmiał się cierpko.
– Połowa książęcych rodzin pochodzi z tego samego pnia, ci zaś, którzy przez ostatnie dwa wieki nie spokrewnili się z naszym rodem, również klną się na wszystkie świętości, że pochodzą od Severa. Można by pomyśleć, że jego bękarty były liczniejsze od armii Arimaspi. Powiedz mi, jak otworzyła kraty, jeśli nie chcesz spędzić reszty życia w ciemnicy wraz z kekropsami.
Diamante załkał cicho – spomiędzy wszystkich potworów najbardziej obawiał się milczących, wężowatych stworów – lecz zaraz umilkł pod karcącym wzrokiem ojca.
– Nie otworzyła ich. Zmieniła je w dym i po prostu wyszła stąd, jakby ich w ogóle nie było.
Rocco z zamachu uderzył chłopca w twarz.
– Czasami sądzę, że jesteś zbyt tępy, aby być moim synem. I tak ją odnajdę, a ty powiesz mi, gdzie jej szukać. Żadna kobieta nie ukryje się przede mną w tym miejscu.
Chłopiec wzdrygnął się, choć tym razem nie ze strachu. Rocco miał rację, żadna żywa kobieta nie znała cytadeli lepiej niż jej pan. Książę-mag nawet własnej małżonki nie wprowadził w sekrety podziemnych lochów, korytarzy, które wiły się jak serpentyny i opadały w ukryte sztolnie, przejść najeżonych pułapkami i prowadzących poza granice miasta, aby w razie potrzeby władca wraz z rodziną zmylił pogoń i bezpiecznie wymknął się z twierdzy. Tylko jedna kobieta mogła go przechytrzyć. Ostatecznie była towarzyszką największego z magów Półwyspu i spędziła w tym miejscu dwieście lat.
– Ojcze, ona nie jest prawdziwa! – wykrzyknął Diamante, zdumiony własnym odkryciem.
Mag uczynił gest, jakby chciał go znów uderzyć, ale powstrzymał się w porę.
– Ona cię zdradzi, synu – powiedział Rocco, a politowanie w jego głosie zabolało chłopca bardziej niż wcześniejsza wściekłość. – Kiedy oddam ją w ręce potworów, będzie wić się i błagać o litość. Uczyni wszystko, aby uzyskać moją łaskę. Wszystko, synu, choćby to miało oznaczać twoją śmierć. Pozwolę ci zastanowić się nad tym aż do świtu, lecz nie wódź mnie dłużej na pokuszenie.
Potwory odczekały, aż kroki księcia ścichną w oddali, po czym ułożyły się wygodniej, wykorzystując każdą szczelinę i nierówność muru. Potrafiły bez wysiłku poskromić dorosłego mężczyznę, więc chłopiec nie był dla nich żadnym przeciwnikiem. Syczały jeszcze trochę i wodziły po jego skórze rozdwojonymi językami, a w końcu znieruchomiały, uśpione chłodem kamieni.
Dopiero wtedy chłopiec otworzył oczy. Poranione plecy bolały go niezmiernie, ale jeszcze bardziej doskwierał mu dotyk łuskowatych ramion na skórze. Starał się, więc stać nieruchomo, by nie zaniepokoić monstrów, a jednocześnie, mimo zmęczenia, bał się usnąć. Wątpił, czy nieznajoma się pojawi i zdoła go wybawić z pęt kekropsów. Ale tuż przed świtem, kiedy obrazy zaczynały się rozmywać przed jego oczami, ośmielił się w końcu wypowiedzieć jej imię:
– Arachne…
Wynurzyła się ze ściany jak obłok mgły, bezszelestnie, bez najmniejszego ostrzeżenia. Uśmiechnęła się do Diamante, kładąc palec na wargach. Jej suknia falowała, poruszana nieistniejącym wichrem.
– Jednak się domyśliłeś – powiedziała cicho. – Sądziłam, że zajmie ci to więcej czasu.
– Czego ode mnie chcesz? – zapytał zmartwiałymi wargami.
Nigdy wcześniej nie widział zbłąkanego ducha. Mnisi utrzymywali, że dusze po śmierci zmierzają do Najwyższego, unoszone jego łaską przez kolejne kręgi nieba, póki nie roztopią się w jego miłości. Oczywiście istniały też dusze zbrodniarzy, które nigdy nie mogły ulecieć z podksiężycowego świata, te jednak strącano w otchłań, pomiędzy złe duchy, skąd nadaremnie wołały miłosierdzia. Jedynie stare kobiety opowiadały baśnie o przeklętych upiorach, które błąkają się wśród żywych, póki nie odprawią pokuty lub nie ukarzą tych, co je skrzywdzili. Zwykle były podstępne i okrutne, dlatego w najdłuższą z zimowych nocy w rybackich wsiach utaczano kilka kropli krwi, aby je przebłagać.
– Wypowiedziałeś moje imię, więc jestem.
Jeden z kekropsów zasyczał tuż przy oku chłopca. Diamante stężał, bo potwory w każdej chwili mogły wezwać jego ojca. Arachne uśmiechnęła się tylko znowu i, nucąc jakąś melodię, podeszła kilka kroków. Monstrum zakołysało się ospale i skłoniło głowę, na nowo zapadając w drzemkę.
– Czy on cię nie widział? – zdumiał się chłopiec.
– Rozpoznał mnie bardzo dobrze. – Arachne zbliżyła się jeszcze bardziej i zanurzyła palce w wężowych splotach.
Diamante wyczuł, jak ciała potworów rozluźniają się i miękną. Kekropsi wciąż byli tuż obok, słyszał cichutki szelest łusek, pełznących po kamieniach, ale teraz mógł usiąść. Nie wiedział, jak to możliwe. Nigdy wcześniej nie zlekceważyli rozkazu księcia.
– Są stworzeniami mojego męża – wyjaśniła kobieta – i nakazano im, aby strzegły naszych dzieci, a pamięć węża jest długa.
Rozgniewało go, że przypisuje Severowi czary jego ojca.
– Być może kiedyś naprawdę tak było – rzekł zapalczywie. – Te jednak należą do Rocca i on jest ich twórcą.
Spojrzała na niego łagodnie, z rozbawieniem.
– Mylisz się, kochanie – odparła. – Severo uczynił wiele dziwów i wiele jest w podziemiach komnat, opatrzonych pieczęciami, które otworzy tylko krew jego prawdziwych potomków, gdzie czekają na swój czas. Nie należy jednak ich uwalniać bez wielkiej potrzeby i nie sądziłam, że ten czas nadejdzie tak prędko.
– Skąd wiesz? Przecież pozostały zaklęcia…
– Nie – przerwała. – Severo nie zapisywał zaklęć, a w każdym razie tych najgroźniejszych i najbardziej skomplikowanych nigdy nie powierzyłby w ręce kopistów. Magiczne kodeksy są cenniejsze niż ziemia i klejnoty, więc prędzej czy później jego synowie albo synowie ich synów zaczęliby walczyć i zabijać się o takie dziedzictwo. Nie chciał tego. Ponadto – uśmiechnęła się nieznacznie – nie ma dwóch identycznych zaklęć, każdy czarnoksiężnik czyni je na sposób tylko sobie właściwy. Uwierz mi, że potrafię rozpoznać rękę Severa. Kekropsi należeli do niego, więc będą służyli twemu ojcu zgodnie z tym, do czego ich stworzono, lecz nigdy nie skłoni ich, aby spełnili życzenie wykraczające poza ich naturę. Golem wszakże – skinęła ku nieruchomemu monstrum, które znów popadło w swe zwykłe odrętwienie – jest od początku do końca dziełem twego ojca i znać w nim jego rękę.
Nie musiała dłużej tłumaczyć: potrafił porównać morderczy, precyzyjny wdzięk kekropsów i doskonałość ich wężowych kształtów z ledwie obrobioną bryłą golema, jego topornymi ruchami i ociężałą mową. Hierofanci od dziecka powtarzali mu, że prawdziwy czarnoksiężnik potrafi spajać demony z materią w taki sposób, by wydawały się częścią Stworzenia, nie zaś pokracznym wybrykiem natury. Ale nawet w czasach wielkich mistrzów z rzadka tylko powstawały dzieła naprawdę piękne i zadziwiające. Większość magów snuła drobne czary, zapewniając sobie bezpieczeństwo i dostatek. Nie próbowali sięgać po demony z najwyższych kręgów ponadksiężycowego świata, po keruby i serafy, zdolne oddechem przesłonić słońce i zaćmić księżyc. Podobno w wielkich opactwach wciąż przechowywano księgi zaklęć, które niegdyś pozwoliły Duiliowi wydźwignąć z dna morza wyspę i uczyniły go władcą wichrów. Jednak nikt już nie wyciągał po nie ręki. Nie toczono wojen o najcenniejsze atlasy nieba i nie szczycono się spisami zaklęć, sięgającymi pierwszych magów Półwyspu. W sześć pokoleń po śmierci Severa magia stała się przyziemna jak kołowroty u studni, napędzane przez drobne demony, i równie pozbawiona tajemnic.