Литмир - Электронная Библиотека
A
A

7. BALBINA

Wczesną wiosną po następnej zimie Pafnucy obudził się ze swojego długiego snu. Wygrzebał się spod wielkiego stosu zeszłorocznych liści, wylazł z głębokiego dołu pod korzeniami drzewa, usiadł obok, przetarł oczy i ziewnął.

Mała szyszka spadła mu na głowę. Popatrzył do góry i ujrzał wiewiórkę, która miotała się wśród gałęzi i biegała po pniu we wszystkie strony jak szalona.

– Dzień dobry – powiedział grzecznie.

– Co? – odparła z roztargnieniem wiewiórka. – A, dzień dobry. A, Pafnucy! Jak się masz? Słuchaj, czy nie pamiętasz może… Czy nie zauważyłeś… Nie wiesz przypadkiem, gdzie schowałam na jesieni moje orzechy? Nie mogę ich znaleźć!

Pafnucy rozmyślał przez chwilę.

– Mam wrażenie, że szukasz tak swoich orzechów każdego roku? – powiedział ostrożnie, bo nie chciał być nieuprzejmy. – Czy nie powinnaś chować ich zawsze w tym samym miejscu?

– Chowam w różnych tych samych miejscach – zniecierpliwiła się wiewiórka. – Ale to się zapomina… Nigdzie ich nie ma… Muszę je znaleźć, bo jestem bardzo głodna!

– Może to było inne drzewo? – powiedział Pafnucy. Wiewiórka spojrzała na niego i przeskoczyła na sąsiedni wielki dąb. Obiegła go szybko do góry, na dół i dookoła i wydała okrzyk radości.

– Są! Znalazłam! Dziękuję ci bardzo, Pafnucy! I znikła w dziupli.

W tym momencie Pafnucy poczuł, że też jest bardzo głodny. Przed oczami zamajaczyły mu różne rzeczy, grube, soczyste kłącza tataraku, wielkie plastry świeżego miodu, kruche ciasteczka, słodkie czarne jagody i ryby. Całe stosy lśniących, srebrzystych, tłustych ryb. Rozbudził się dokładnie i pomyślał, że jego przyjaciółka Marianna z pewnością już na niego czeka i wyciąga z jeziorka śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację. Na tę myśl aż mu zaburczało w brzuchu. Podniósł się, otrząsnął z resztek liści i już miał ruszyć w drogę, kiedy nagle nad jego głową zaszeleściło i na gałęzi pojawiła się druga wiewiórka. Była to obca wiewiórka, Pafnucy jej nie znał.

– Dzień dobry – powiedział. – Widzę cię chyba pierwszy raz? Czy też szukasz orzechów?

– Och, gdybym znalazła…! – wykrzyknęła wiewiórka smętnie. – Straciłam dom i w ogóle wszystko! Nie mam pojęcia, gdzie tu coś jest, i chyba umrę z głodu!

– Twoja koleżanka znalazła swoje zapasy tu obok, na tym dębie – powiedział pośpiesznie Pafnucy i też poczuł, że za chwilę umrze z głodu. – Może się z tobą podzieli. Przepraszam cię, ale jestem umówiony i muszę już iść.

– Nic nie szkodzi, dziękuję ci bardzo! – zawołała z wdzięcznością wiewiórka i czym prędzej przeskoczyła na sąsiedni dąb.

Pafnucy nie zwlekał już ani chwili. Ruszył w drogę.

Obok ścieżki dzików, którą maszerował, już dość blisko jeziorka, ujrzał znów nieznajomą osobę. Była to sarenka. Pafnucego głód popychał do przodu bardzo energicznie, ale dobre wychowanie kazało mu się zatrzymać.

– Dzień dobry – powiedział z westchnieniem. – Czy jesteś u nas gościem? Przyszłaś może z wizytą do Klementyny?

Sarenka drgnęła i odskoczyła malutki kawałeczek, ale nie rzuciła się do ucieczki. Z uwagą popatrzyła na Pafnucego.

– Witaj – rzekła uprzejmie. – Nie, jestem tu na stałe, bo straciłam swój dom. Nazywam się Patrycja. A ty pewnie jesteś Pafnucy? Słyszałam o tobie.

– Bardzo mi przyjemnie – powiedział pośpiesznie Pafnucy. – Skoro jesteś na stałe, to jeszcze się zobaczymy. Przepraszam…

…cię bardzo, ale jestem umówiony i muszę się śpieszyć – mówił już o wiele dalej, bo głód pchał go w stronę jeziorka coraz silniej. Zaczął patrzeć już tylko pod nogi i nie rozglądał się wcale na boki w obawie, że zobaczy jeszcze kogoś, z kim trzeba będzie porozmawiać.

Tylko dzięki temu patrzeniu pod nogi nie potknął się o młodego, nieznajomego borsuka, który fuknął gniewnie.

– Dzień dobry… – zaczął z rezygnacją Pafnucy.

– A tam, dobry! – prychnął wyraźnie rozzłoszczony borsuk. – Domu nie ma, zapasów nie ma, co ja tu znajdę…?

Szurnął w las i jeśli nawet mówił coś więcej, Pafnucy już tego nie słyszał, bo sam też bardzo przyśpieszył kroku.

Między drzewami ujrzał prześwitującą wodę, uszczęśliwiony wybiegł niecierpliwie na przybrzeżną trawę i zatrzymał się jak wryty. Przetarł oczy, zamknął je, otworzył i znów przetarł.

Marianna się rozdwoiła. Najwyraźniej w świecie Pafnucy widział dwie wydry, stojące słupka tuż nad wodą. Pomyślał, że z głodu pewnie mu się w oczach dwoi, i ani chwili dłużej nie powinien zwlekać z tymi rybami. Uczynił kilka kroków, obie wydry odwróciły się ku niemu i jedna z nich z całą pewnością okazała się Marianną.

– Pafnucy, jesteś! – wykrzyknęła i z radości fiknęła koziołka. – Jak się cieszę! Czekam tu na ciebie jak szalona, bo chcę ci przedstawić Łukasza! To jest Łukasz! Zdecydowałam się założyć rodzinę!

Wiadomość wydała się Pafnucemu ogromnie ważna i wiedział, że powinien teraz składać gratulacje i rozmaite najlepsze życzenia, ale w żołądku poczuł coś, co trochę zamąciło mu w głowie.

– Najserdeczniejsze ryby – powiedział szybko. – Bardzo mi pusto przyjemnie. Cieszę się coś zjeść… To znaczy, tego…

– O Boże, ty przecież jesteś głodny! – wykrzyknęła Marianna i chlupnęła do wody.

– Mnie też jest bardzo przyjemnie – powiedział Łukasz i z wielkim rozbawieniem przyglądał się, jak Pafnucy rozpoczyna swój pierwszy wiosenny posiłek. Marianna usiadła spokojnie na trawie dopiero po bardzo długiej chwili.

– Tylko nie próbuj teraz z nim rozmawiać – ostrzegła Łukasza. – Zwariować można od tego, co mówi z rybami w ustach. Skorzystam i opowiem mu o tobie. – Odwróciła się do Pafnucego i mówiła dalej: – Łukasz mieszkał dosyć daleko, nad rzeczką, ale ludzie, jak zwykle, zrobili jakieś okropieństwo, spaskudzili rzeczkę i wytępili wszystkie ryby. Byłby umarł z głodu. Zaczął szukać nowego, lepszego miejsca, ptaki mu powiedziały, że u nas jest nieźle, więc w końcu trafił tutaj. Widzisz sam, że jest sympatyczny, będziemy rodziną i wychowamy jakieś dzieci.

– Ja kech gyłgym umał ch głogu – powiedział z przejęciem Pafnucy.

– Proszę? – zainteresował się gwałtownie Łukasz.

– A mówiłam…! – zawołała Marianna. Pafnucy pośpiesznie przełknął.

– Ja też byłbym umarł z głodu – przetłumaczył. – Myślałem, że nigdy tu nie dojdę, bo wszędzie były jakech ochke ochoky.

– Co było? – spytał szybko Łukasz z jeszcze większym zainteresowaniem.

– Zaczekaj chwilę, przecież widzisz, że już kończy! – zniecierpliwiła się Marianna. – To jest pierwsze śniadanie, drugie śniadanie wyłowię mu dopiero za pół godziny. Jest bardzo wygłodzony, nie powinien jeść za dużo na raz, bo jeszcze mu zaszkodzi.

– Ja myślę, że zaszkodzi mi zjeść za mało na raz – poprawił Pafnucy z głębokim przekonaniem i zjadł ostatnią rybę.

Łukasz przeczekał tę ostatnią rybę.

– To teraz powiedz, co było – poprosił. – Bardzo mnie zaciekawiłeś.

– Nic takiego – odparł Pafnucy. – Jakieś obce osoby. I ze wszystkimi musiałem…

– Jakie obce osoby? – przerwała podejrzliwie Marianna.

– Jedna wiewiórka – odparł Pafnucy. – Jedna sarenka, Patrycja. Jeden borsuk, nie zdążył się przedstawić. Wiewiórka szukała cudzych orzechów, bo nie miała własnych…

– Nie miała własnych? – zdziwiła się Marianna. – A cóż ona robiła na jesieni? No owszem, te głupie wiewiórki zapominają, gdzie wetknęły zapasy, ale niemożliwe, żeby wcale nie miały!

– Powiedziała, że straciła dom i wszystko – wyjaśnił Pafnucy. – Patrycja też straciła dom i przyszła do nas, żeby zostać na stałe. Ciekawa rzecz. Borsuk też powiedział, że nie ma domu.

Marianna milczała przez chwilę.

– Nie podoba mi się to – oznajmiła po namyśle. – Wszyscy stracili domy? A cóż to za jakiś kataklizm? Pafnucy, musisz się koniecznie dowiedzieć, co się stało i o co tu chodzi!

– Teraz, zaraz? – spytał Pafnucy trochę żałośnie. – Myślałem, że już minęło pół godziny i zbliża się czas na drugie śniadanie…

Drugie śniadanie było obfitsze niż pierwsze, bo w łowieniu ryb wziął udział także Łukasz i obydwoje z Marianną zrobili sobie konkurs, kto wyłowi więcej. Zachwycony konkursem, Pafnucy trochę przeszkodził w obliczaniu rezultatów, nie zdołał bowiem zapamiętać, ile zjadł od Marianny, a ile od Łukasza. W każdym razie okropna pustka w żołądku znikła i teraz mógł już spokojnie czekać obiadu.

– Jeżeli Patrycja jest sarenką, z pewnością zawarła już znajomość z Klementyną – powiedziała Marianna. – A także z Perełką, z Matyldą, z Kikusiem, Bobikiem i Klemensem…

– Cześć, jak się macie – odezwał się nagle z drzewa dzięcioł. – Klemensa możecie sobie darować, jest zajęty. Walczy właśnie z nowym jeleniem, aż łomot idzie po lesie.

– Witaj! – zawołała Marianna. – Z jakim nowym jeleniem?

– Obcym. Przyszedł z innego lasu i słowem się nie zdążył odezwać, bo od razu zabrali się do roboty. Zdaje się, że rządził u siebie, a tutaj rządzi Klemens, więc musieli rozstrzygnąć sprawę.

– Czy on też stracił dom? – spytał z namysłem Łukasz.

– Oczywiście – odparł dzięcioł. – Jak to? To wy nic nie wiecie?

– Co mamy wiedzieć? – zirytowała się Marianna. – Była zima, Pafnucy spał jak kamień i nie przynosił żadnych informacji! Nic nie wiem, nic nie słyszałam, co się stało, mów natychmiast!

– Był potworny pożar lasu duży kawałek od nas – powiedział dzięcioł ponuro. – Wszystkie zwierzęta musiały uciekać, istne nieszczęście, niektóre przyszły do nas, a niektóre do tej pory błąkają się po różnych zagajnikach. Pierwsze, oczywiście, przyleciały ptaki i mówiły nam o tym, więc już wiadomo było, czego się można spodziewać.

– Okropność – powiedziała Marianna, wstrząśnięta. – Od czego był ten pożar?

– Od ludzi. Palili sobie ognisko, był wiatr, zapaliły się suche sosenki…

Wszyscy zamilkli na bardzo długo, bo wiadomość była wprost przerażająca. Nic gorszego nie mogło spotkać zwierząt niż pożar lasu. Marianna zdenerwowała się straszliwie, nic nie mówiąc, zerwała się z trawy, skoczyła do wody i błyskawicznie wyciągnęła trzy wielkie ryby, jedną za drugą. Pafnucy, również bez słowa, pożarł je tak, jakby dotychczas nie miał nic w ustach.

42
{"b":"89136","o":1}