Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wielka burza nadeszła następnego dnia po południu. Niebo zasnuły czarne chmury, powiał potężny wicher, lunął deszcz i zaczęły walić pioruny. Zwierzęta pochowały się w domach albo pod różnymi krzakami i przeczekiwały cierpliwie. Pafnucy z Bingiem siedzieli nad jeziorkiem, bo deszcz im wcale nie przeszkadzał. Pafnucy miał gęste futro, a Bingo bardzo grubą skórę i żadne deszcze nie miały dla nich znaczenia. Trochę gorsze wydawały się pioruny.

Burza szalała i szalała i nagle jeden piorun ze strasznym hukiem, trafił w bardzo bliskie drzewo. Drzewo było stare i spróchniałe i już po krótkiej chwili zaczęło się palić. Wszystkich dookoła ogarnęło śmiertelne przerażenie, bo takie palące się drzewo groziło pożarem lasu, a pożar lasu to jest największe nieszczęście, jakie może spotkać leśne zwierzęta.

Marianna wystawiła głowę z wody.

– Zróbcie coś! – wrzasnęła strasznym głosem. – Przecież się pali!

– O Boże, uciekajmy! – krzyknęła rozpaczliwie Klementyna, zrywając się spod krzaka. – Dzieci…! Pafnucy, ratuj Bingo!

– Pożar! – krzyknął ze zgrozą borsuk. – Czy nikt nie umie tego ugasić?! Ratunku!

Zamieszanie zapanowało straszliwe. Burza zaczynała się oddalać i to był już ostatni piorun, ale ciągle jeszcze grzmiało i błyskało się dookoła. Suche w środku drzewo, pomimo deszczu, paliło się coraz mocniej. Dziki z tupotem zaczęły zagarniać swoje dzieci, Remigiusz podkulił ogon i odskoczył na bezpieczną odległość, wiewiórki porzuciły dziuple i odbiegły po gałęziach. Wszyscy gotowi byli do natychmiastowej ucieczki w różne strony.

Jedynym stworzeniem, które nie przejęło się zbytnio, było słoniątko. Do ognia było przyzwyczajone, a w dodatku widziało już pożar w cyrku i doskonale wiedziało, jak się go gasi. Bez namysłu nabrało w trąbę mnóstwo wody i całą wylało na płonący pień.

Pień zadymił, zasyczał i przygasł. Słoniątko znów nabrało w trąbę wody i znów wylało. Cały ogień zgasł już kompletnie, a ono jeszcze lało i lało. Zwierzęta patrzyły na to z zapartym tchem.

– Bingo, uratowałeś las! – powiedział borsuk uroczyście. – Będziemy ci za to wdzięczni do końca życia!

– Co to za szczęście, że on uciekł z cyrku i przyszedł do nas z wizytą! – wykrzyknęła Marianna. – Bingo, jesteś nadzwyczajny! Czy słonie nie boją się ognia?

– Ależ tak, boją się – odparło słoniątko i wydmuchnęło z trąby resztki wody. – Ale w cyrku widujemy ogień bardzo często i wiemy, co z tym należy zrobić. Już zgaszone, a jeśli chcecie, mogę to jeszcze trochę rozdeptać.

Popchnęło głową nadpalony pień i przewróciło go z łatwością. Potem weszło na tę spaloną część i deptało tak, jak tylko słonie umieją deptać. O żadnym ogniu nie mogło już być mowy.

Z ulgą po prostu bezgraniczną wróciły na swoje miejsca wiewiórki, dziki, Klementyna i Remigiusz. Wszyscy patrzyli na Bingo z zachwytem, podziwem i szacunkiem. Polubili słoniątko niezmiernie, a teraz jeszcze dodatkowo zaczęli je kochać. Rzeczywiście, uratowało las!

Słoniątko było bardzo dumne z siebie i tym bardziej żałowało, że musi wracać do domu. Na pociechę pomyślało, że czeka tam na niego marchew, jabłuszka i kilka innych rzeczy, których nie ma w lesie. Znów zaczęło się żegnać ze wszystkimi.

I zaraz następnego dnia wyruszyło w drogę, odprowadzali je zaś prawie wszyscy. Pafnucy, Klementyna z Perełką, Kikuś, Remigiusz, wielkie stado dzików, kuna, małe wilczki i wszystkie wiewiórki. Doszli aż do samego skraju lasu. Pożegnali się jeszcze raz i dalej już słoniątko poszło samo, a drogę pokazywały mu sroka, zięba i dzięcioł. Do cyrku trafiło z łatwością.

Zwierzęta nie wróciły od razu, tylko czekały, aż dojdzie do domu. Dowiedziały się, że to nastąpiło, ponieważ z daleka dobiegło ich uszu potężne, radosne, przeraźliwe trąbienie słoni.

W lesie zaś, na pociechę, została im duża, kolorowa piłka.

41
{"b":"89136","o":1}