Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– No i co to jest? – spytała zdenerwowana. – Z wierzchu jest miękkie, ale w środku ma coś twardego. Pośpiesz się, skończ już to jedzenie i pomóż mi! Ciągle nie wiem, co to jest!

Pafnucy pośpiesznie przełknął kawałek kłącza tataraku i przystąpił do oglądania zdobyczy. Pociągnął pazurami i to coś miękkiego na wierzchu od razu się podarło. Po chwili oboje z Marianną siedzieli nad kompletnie poszarpanym opakowaniem i szczelnie zamkniętą, dużą, żelazną puszką.

– No wiesz! – powiedziała Marianna z oburzeniem. – Czy to jest to, czy jeszcze jest coś w środku? Ja w dalszym ciągu nie wiem, co to jest!

Pafnucy z zakłopotaniem podrapał się w głowę i przewrócił puszkę łapami.

– Ja też nie wiem – powiedział. – Nie znam się na tym, co ludzie robią.

Obydwoje byli tak zajęci, że wcale nie zauważyli lisa, który zbliżył się i usiadł za krzakiem, obserwując ich uważnie. Był to lis bardzo mądry i bardzo doświadczony. Znał oczywiście Mariannę i Pafnucego, ale widywał ich rzadko, bo mieszkał dość daleko, na innym końcu lasu. Miał na imię Remigiusz.

– Ci, ci – powiedział półgłosem.

Marianna i Pafnucy usłyszeli i natychmiast odwrócili się ku niemu.

– O, Remigiusz! – zawołała Marianna. – A ty co tu robisz?

– Przyszedłem się wykąpać, bo byłem okropnie zakurzony – powiedział Remigiusz. – A teraz przyglądam się waszej dziwnej zabawie. Co to za przedstawienie?

Marianna i Pafnucy wyjaśnili mu, co robią i skąd wzięli puszkę. Remigiusz wyszedł zza krzaka i obejrzał ją uważnie.

– No, jeżeli to jest ludzkie – powiedział – a jest ludzkie, bo czuję zapach ludzi…, to ja wam gwarantuję, że ma coś w środku. Znam ludzi doskonale, widuję ich ciągle. Oni bardzo lubią takie rzeczy, większe i mniejsze, twarde na wierzchu okropnie i nie do ugryzienia. Przeważnie chowają w środku coś bardzo dobrego.

– Do jedzenia? – zainteresował się Pafnucy.

– Do jedzenia – potwierdził Remigiusz. – Doskonałe rzeczy.

– To nie jest do jedzenia – powiedziała stanowczo Marianna, obwąchując puszkę.

– Nie szkodzi – powiedział Remigiusz. – Przecież nie jesteście głodni. Coś tam jest z pewnością.

– Róbcie, co chcecie, ale ja to muszę zobaczyć! – zawołała Marianna.

– Te rzeczy się otwierają – powiedział Remigiusz. – Spróbuj to zgnieść.

Pafnucy ścisnął puszkę łapami i zgniótł ją kompletnie. Pomimo to ciągle była cała i nie chciała się otworzyć. Wszyscy troje robili z nią różne rzeczy: gnietli, przewracali, próbowali gryźć, aż wreszcie Remigiusz, najbardziej doświadczony, poradził, żeby uderzyć ją czymś bardzo twardym. Pafnucy przyniósł wielki kamień i walnął nim w pogniecione żelazo. I wtedy wreszcie puszka się rozleciała.

W środku znajdowały się nadzwyczaj dziwne przedmioty, twarde, świecące i kolorowe. Były małe, było ich dużo i rozsypały się na trawie dookoła zniszczonego opakowania.

Mariannie spodobały się ogromnie i od razu zaczęła się nimi bawić. Brała je do pyszczka, przewracała łapkami, podrzucała do góry, wrzucała do wody, nurkowała za nimi i wynosiła z powrotem na brzeg.

– No, jestem zadowolona – rzekła z satysfakcją. – Nareszcie zobaczyłam, co ludzie zakopują pod drzewami. Ładne to, chociaż do niczego się nie nadaje.

Remigiusz siedział nad znaleziskiem i zastanawiał się głęboko, a Pafnucy patrzył na Remigiusza i czekał, co powie.

– Chyba to jest skarb – powiedział lis. – W każdym razie ludzie to tak nazywają.

– To co to znaczy? – spytała Marianna.

– Ludzie to sobie mają i chowają – wyjaśnił Remigiusz. – Lubią to mieć, dają to jedni drugim i dostają za to różne inne rzeczy. Czasem przyczepiają to na sobie. Ten ktoś, kto zakopał, pewnie wszystko ukradł.

– Dlaczego ukradł? – zdziwił się Pafnucy. – Skąd wiesz?

– Z doświadczenia – powiedział Remigiusz złośliwie. – W kradzieżach mam duże doświadczenie. Jeżeli ktoś coś chowa tak, żeby nikt tego nie widział, z pewnością jest to ukradzione.

– Sroka też kradnie i chowa – zauważyła po namyśle Marianna.

– Co do ludzi, to z pewnością najwięcej mógłby powiedzieć Pucek – powiedział Pafnucy trochę niepewnie.

Marianna natychmiast się z nim zgodziła. Remigiusz zainteresował się, kto to jest Pucek, i dowiedziawszy się, że pies, skrzywił się z niechęcią.

– Nie przepadam za psami – oznajmił. – Ale masz rację, o ludziach wiedzą najwięcej. Możecie się z nim skontaktować, jeżeli macie ochotę.

– Doskonale, jutro pójdziesz do Pucka, opowiesz mu wszystko i zapytasz, co o tym myśli – zadecydowała Marianna.

Nazajutrz rano Pafnucy wyszedł na znajomą łąkę. Pucek czekał na niego niecierpliwie, kręcąc się pod lasem, bo miał sensacyjne nowiny. Zaczął od razu, zanim Pafnucy zdążył się odezwać.

– Nie masz pojęcia, co się tu dzieje! – zawołał żywo. – Mówiłem ci, że z ludźmi są ciągle same kłopoty, i proszę! Co oni tu sobie narobili, to ho, ho, ho!

– A co takiego? – zaciekawił się Pafnucy.

– Zamieszanie jest okropne i przyjechała policja…

– Co to jest policja? – przerwał Pafnucy.

Pucek pośpiesznie wyjaśnił mu, że policja jest to specjalny rodzaj ludzi, którzy pilnują porządku i łapią przestępców i złodziei. Potem musiał mu wytłumaczyć, co to są przestępcy. Następnie opowiedział jeszcze o straży pożarnej, o weterynarzach i lekarzach, a także o nauczycielach i szkole. Pafnucy wszystko doskonale zrozumiał, więc Pucek mógł wrócić do opowiadania o zamieszaniu we wsi.

– Właśnie złapali jednego złodzieja, który strasznie dużo ukradł – powiedział, bardzo przejęty. – Ten złodziej miał wspólnika, to znaczy, że było dwóch złodziei. Jednego złapali, a drugi im uciekł.

– Ten wspólnik uciekł? – upewnił się Pafnucy.

– Tak, ten wspólnik. I okazuje się, że wszystko, co ukradli, zakopali gdzieś w naszym lesie, ale złodziej nie chce powiedzieć gdzie. Policja się boi, że ten wspólnik, który uciekł, sam to zdąży wykopać i zabrać, więc będą szukać wszędzie. Mają takie specjalne narzędzia, które im pokazują, czy jest w ziemi takie coś, co zakopali, i z tymi narzędziami będą przeszukiwać cały las. Chciałem ci to powiedzieć, żebyś się nie zdenerwował, jak po lesie zacznie biegać taki okropny tłum ludzi. Nikt z was nie będzie miał chwili spokoju.

– A co to jest, to coś, co ukradli i zakopali? – spytał Pafnucy, również bardzo przejęty.

– To są takie małe, twarde rzeczy – odparł Pucek. – Świecące. Niejadalne. Dla nas do niczego, ale ludzie to lubią.

– Ach! – zawołał Pafnucy. – Remigiusz miał rację! Chciał natychmiast powiedzieć Puckowi, że nikt nie musi szukać tego po całym lesie, bo on doskonale wie, gdzie to jest, nie zdążył jednak wymówić ani słowa. Z daleka rozległo się gwałtowne wołanie i gwizdanie i Pucek poderwał się z miejsca.

– Mój pan mnie woła! – krzyknął. – Muszę lecieć, cześć! Później pogadamy.

Popędził przez łąkę ku wsi, a Pafnucy został, zaskoczony, strapiony i niezmiernie zakłopotany. Gapił się przez chwilę bezradnie. Pucek znikł mu z oczu, więc widział już tylko pustą łąkę, za którą usłyszał takie same hurkoty i warkoty, jakie rozlegały się na szosie, po drugiej stronie lasu.

Wrócił czym prędzej do Marianny i powtórzył jej to, co powiedział mu Pucek. Marianna zdenerwowała się okropnie.

– Wcale nie chcę, żeby mi się tu pętały wielkie tłumy ludzi! – zawołała z gniewem. – To potworne! Ja tu mieszkam po to, żeby mieć spokój! Nie życzę sobie żadnych ludzi i żadnych narzędzi!

U Marianny była właśnie z wizytą matka Kikusia, sarenka Klementyna. Wysłuchała opowiadania Pafnucego i przeraziła się śmiertelnie. Bardzo gwałtownie poparła Mariannę.

– Ależ to będzie nie do zniesienia! – wykrzyknęła z rozpaczą. – Zniszczą nam las! Dostaniemy wszyscy rozstroju nerwowego! Ludzie są niebezpieczni! Ja nie chcę! Ja się boję!

– Nikt nie chce – powiedział z irytacją stary, tłusty borsuk, który wylazł z krzaków. – Pafnucy, coś ty narobił! Wszystko słyszałem i wszystko widziałem. Widziałem, co tu wyprawialiście z tym ludzkim skarbem, i nie chciałem się wtrącać, ale teraz muszę. Trzeba było tego nie ruszać! To ty jesteś winna – dodał gniewnie, zwracając się do Marianny. – Cała ta heca przez twoją ciekawość, doskonale słyszałem, jak go namawiałaś, żeby ci to przyniósł!

Marianna zirytowała się w najwyższym stopniu. Ze zdenerwowania dała nurka i ochlapała wszystkich wodą. Potem wyskoczyła na brzeg i porozrzucała owe małe, twarde, świecące przedmioty, które narobiły tyle kłopotu.

– Coś trzeba zrobić! – zawołała zdenerwowana do szaleństwa. – Trzeba było powiedzieć Puckowi, że my wiemy, gdzie to jest!

– Pucek uciekł – przypomniał zmartwiony Pafnucy.

– No więc idź jeszcze raz i powiedz mu to – rozkazał ponuro borsuk. – Może on się jakoś dogada z tymi ludźmi. Niech tu przyjdą, niech to sobie zabiorą i niech idą precz.

– Ja nie chcę, żeby oni tu przychodzili! – wrzasnęła Marianna.

– O Boże! – krzyknęła Klementyna. – Ja z tym nie chcę mieć nic wspólnego! Uciekajmy!

Odbiła się wszystkimi czterema nogami naraz, skoczyła do lasu i zniknęła w mgnieniu oka. Z góry sfrunął nagle dzięcioł, który przedtem siedział wysoko na drzewie. Usiadł na najniższej gałęzi.

– Wszystko słyszałem – powiedział. – Nieszczęście! Marianna ma rację, nie wolno dopuścić, żeby oni tu przyszli. Pozbierajcie to i przenieście gdzie indziej!

– Ja nie umiem tego pozbierać – powiedział ze skruchą Pafnucy, coraz bardziej zmartwiony. – I nie mam w co. To twarde z wierzchu rozleciało się całkiem.

– Trzeba było tego nie rozwalać! – fuknął z gniewem borsuk.

– Remigiusz nas namówił! – jęknęła żałośnie Marianna.

– On zawsze kogoś namówi do czegoś głupiego – powiedział dzięcioł. – Trzeba go było nie słuchać. Ale, ostatecznie, można to przenieść po jednej sztuce.

Sfrunął niżej, chwycił do dzioba jeden mały, świecący kawałek, podniósł i upuścił obok.

– Proszę, jakie to łatwe – dodał. – Trzeba to wynieść ze.frodka lasu. Byle gdzie, na koniec.

– .Dla ciebie może i łatwe, ale on na skraj lasu idzie pól dnia – prychnęła z rozgoryczeniem Marianna, wskazując na Pafnucego. – Ile czasu będzie to nosił? Aż do zimy?

3
{"b":"89136","o":1}