Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Proszę bardzo, widzicie, że on jest spokojny! – zawołał. – Możecie podejść do niego, on się wcale nie rusza.

– Za to ty się miotasz! – prychnęła gniewnie Sasanka. – Przestań nas poganiać!

– Sami wiemy, co robić – dodał stanowczo Zuchelek. – Może podejdziemy, jeszcze nie wiem. Nie podoba mi się jego zapach.

– Mnie też się w pierwszej chwili nie podobał – przyznał Pucek i również usiadł, żeby nie denerwować koni. – Ale jak dobrze powąchać, to widać, że on jest dobry i łagodny.

Sasanka i Zuchelek zastanawiali się jeszcze przez chwilę, a potem powoli, z wyciągniętymi szyjami, podeszli do Pafnucego. Pafnucy przyglądał się im z nadzwyczajnym zainteresowaniem i tak bardzo chciał się nie ruszać, że nawet przestał mrugać oczami. Sasanka już prawie przysunęła do niego swój prześliczny, aksamitny pysk, wciągnęła nosem powietrze i nagle odskoczyła w bok wszystkimi czterema nogami równocześnie. Zuchelek przestraszył się i także odskoczył w drugą stronę. Pafnucy siedział nieruchomo jak głaz, ale miał w sobie zapach dzikiego lasu i dzikich zwierząt, a dla koni był to zapach obcy i nie mogły się z nim tak od razu pogodzić. Zatrzymały się i znów zaczęły zbliżać do niedźwiedzia wąchające pyski.

Pafnucy był tak spokojny i tak cierpliwy, że konie wreszcie to wywęszyły. Zaczęły go obwąchiwać jeszcze gorliwiej niż Pucek, bo konie również mają doskonały węch. Pchały swoje miękkie chrapy Pafnucemu pod brodę i do uszu, aż go łaskotało i z wysiłkiem powstrzymywał się od chichotania. Wreszcie pozbyły się niepewności i uznały go za miłego, porządnego i nieszkodliwego niedźwiedzia. Pafnucy odgadł to, zanim zdążyły się odezwać.

– Czy mogę się już poruszyć i coś powiedzieć? – spytał grzecznie.

– Możesz – pozwoliła Sasanka. – Tylko niezbyt gwałtownie. Muszę przyznać, że mi się nawet dość podobasz.

– Nie musieć bać się niedźwiedzia, to coś nowego – zauważył Zuchelek. – Mogę się z tobą zaprzyjaźnić.

Pafnucy ucieszył się niezmiernie. Wyjawił koniom, że wydają mu się trochę podobne do jeleni, tylko są większe i nie mają rogów. Ale skakać potrafią prawie tak samo, tylko trochę inaczej. Konie zaciekawiły te porównania i Pafnucy spróbował pokazać im, jak skaczą jelenie, ale wyszło mu to nie najlepiej, wobec czego konie same przystąpiły do pokazywania swoich umiejętności. Uczyniły to z wielkim zapałem, bo miały ochotę do zabawy.

Najpierw Sasanka, a za nią Zuchelek rozpędzały się i przeskakiwały przez Pafnucego, potem Pafnucy udawał, że ucieka, a one goniły go i znów przeskakiwały, następnie same uciekały, a Pafnucy je gonił. Pucek również brał udział w zabawie, szczekając z uciechy, goniąc i skacząc. Pafnucy do skakania nie miał wielkich zdolności, za to pędził wspaniale. Konie i Pucek zdziwiły się, że potrafi tak szybko biegać, bo wcale na to nie wyglądał.

– Oczywiście, że niedźwiedzie potrafią szybko biegać – powiedział dumnie Pafnucy. – Ale nigdy nie biegają dla przyjemności. Wyłącznie w razie potrzeby.

– My biegamy dla przyjemności – powiedziały konie. – Lubimy biegać! Lubimy ruch! Lubimy nawet się zmęczyć!

Stanęły na przednich nogach, wierzgnęły tylnymi i zabawa zaczęła się od nowa. Skakały tak zręcznie i tak delikatnie, że ani razu nie musnęły kopytem najmniejszego nawet włoska na kudłatym niedźwiedziu. Pafnucy pokochał je wprost bezgranicznie, a one również poczuły do niego wielką sympatię.

W czasie tej przepięknej zabawy wyszedł na łąkę właściciel koni, pan Jasio. Na widok tego, co ujrzał, stanął jak wryty i przetarł oczy. Jego konie, najwyraźniej w świecie pędziły za niedźwiedziem. Dogoniły go, przeskoczyły i zaczęły uciekać, a niedźwiedź biegł za nimi. Panu Jasiowi zrobiło się gorąco i pomyślał, że chyba mu się to śni. Znów przetarł oczy, wytrzeszczył je i zobaczył, że teraz niedźwiedź turla się po trawie, a konie i pies skaczą wokół niego. Krzyknął zdławionym głosem, zawrócił i pognał do domu po jakieś narzędzie do obrony, święcie przekonany, że niedźwiedź napadł na konie i chce je pożreć. Pucek zauważył pana Jasia.

– Hej, koniec zabawy! – zawołał ostrzegawczo. – Pan Jasio nas widział. Pafnucy, schowaj się!

Pafnucy spełnił polecenie. Kiedy pan Jasio wybiegł na łąkę po raz drugi, żadnego niedźwiedzia nie zobaczył, ujrzał natomiast swoje konie, pasące się spokojnie. Dla odmiany oblał się zimnym potem i pomyślał, że chyba ma jakieś straszne przywidzenia. Możliwe było wprawdzie, że z lasu wyszedł niedźwiedź, ale zupełnie niemożliwe, żeby konie przy tym nie oszalały ze strachu. Pan Jasio postał, popatrzył, podrapał się w głowę i, nic nie rozumiejąc, zawrócił do domu.

Marianna znów czekała niecierpliwie nad stosem nałowionych ryb.

– Konie są czarujące! – powiedział do niej zachwycony Pafnucy. – Zaraz ci opowiem wszystko szczegółowo. Po prostu niesłychanie przepiękne!

Mariannie opowiadanie spodobało się tak bardzo, że kazała je powtarzać trzy razy, a potem fiknęła koziołka i chlupnęła do wody. Złowiła jeszcze jedną rybę, wyszła na brzeg, oddała rybę Pafnucemu, a sama rozciągnęła się na trawie.

– Będę musiała kiedyś zobaczyć te konie – powiedziała. – Chociaż bardzo nie lubię chodzić tam, gdzie nie ma wody. A teraz przypominam ci, że musisz iść w drugą stronę i zobaczyć tę cuchnącą okropność. Kikuś znów był tu dzisiaj i powiedział, że to strasznie straszy. Okropnie jestem ciekawa, co to może być.

– Pójdę jutro – obiecał Pafnucy, również zainteresowany. – Konie będą zajęte, więc i tak nie mógłbym się z nimi spotkać. Trochę odpocznę i pójdę.

Wyruszył wcześnie rano i szedł bardzo długo, bo las był ogromny, a Pafnucy po drodze jadł śniadanie. Zatrzymał się przy jagodach, wygrzebał z ziemi kilka pięknych bulw i korzeni, znalazł trochę grzybów, po czym napotkał mrowisko. Niedźwiedzie bardzo lubią jajeczka mrówek i Pafnucy nie wytrzymał. Wepchnął pysk w mrowisko i zaczął zjadać jajeczka.

Mrówki oburzyły się śmiertelnie.

– Chyba oszalałeś! – wykrzyknęły cienkimi głosami. – Wynoś się stąd! Cóż ty sobie myślisz? Nasze jajeczka nie są do zjedzenia! Z nich mają być nowe mrówki! Wynoś się! Barbarzyńca!

Pafnucy zawstydził się trochę i wyjął głowę z mrowiska.

– Bardzo was przepraszam, ale wasze jajeczka to taki wspaniały przysmak! – powiedział z zakłopotaniem. – Czy nie macie jakichś wybrakowanych?

– Od tego trzeba było zacząć! – zawołały rozgniewane mrówki. – Wybrakowane jajeczka leżą z boku, możesz je sobie zjeść. A tych dobrych nie waż się ruszać!

Pafnucy zjadł wybrakowane jajeczka, przeprosił jeszcze raz i poszedł dalej.

Po bardzo długim czasie zaczął się zbliżać do drugiej strony lasu. Już z daleka usłyszał jakiś dziwny, nieprzyjemny hałas, który trwał krótko i po chwili ucichł. Potem znów się rozległ i znów ucichł. Równocześnie Pafnucy poczuł, że coś cuchnie, rzeczywiście obrzydliwie. Coraz bardziej zaciekawiony przeszedł jeszcze kilka kroków i za drzewami ujrzał szosę.

Pafnucy nigdy w życiu nie widział szosy, bo był bardzo młodym niedźwiedziem i dotychczas nie zdążył jeszcze zwiedzić tego kawałka lasu. Zdumiony usiadł za krzakiem i zaczął się przyglądać z wielkim zainteresowaniem.

Późną nocą pojawiła się sowa. Podfrunęła bezszelestnie i usiadła na gałęzi nad głową Pafnucego.

– Witaj, Pafnucy – powiedziała cichym głosem. – Co tu robisz w tym ohydnie zapaskudzonym miejscu?

– Witaj – powiedział Pafnucy, trochę wytrącony z równowagi tym, co zobaczył. – Czy możesz mi powiedzieć, co to jest?

– Oczywiście, że mogę – odparła sowa. – Wiem doskonale. To jest ludzki wynalazek.

Wyjaśniła Pafnucemu, do czego służy szosa i pędzące po niej samochody, po czym pożegnała go i odfrunęła do innej części lasu. Pafnucy siedział za krzakiem prawie całą noc, chociaż zgłodniał okropnie, a samochody zaczęły przejeżdżać znacznie rzadziej. Pomimo wstrętnego zapachu nawet mu się dość podobały.

Jeden samochód zatrzymał się i ktoś z niego wysiadł. Księżyc świecił jasno i Pafnucy wszystko doskonale widział. Przyjrzał się dokładnie temu, co się działo, i następnego dnia po południu opowiedział to Mariannie z najdrobniejszymi szczegółami i ogromnym przejęciem.

– To są takie wielkie potwory, które pędzą drogą przez las. Cuchną obrzydliwie, hałasują strasznie i mkną szybciej niż jeleń. Jedne są większe, a drugie mniejsze. One się nazywają samochody, sowa tak powiedziała. Ludzie sobie to wymyślili, bo nie potrafią szybko biegać, więc te potwory za nich pędzą, a oni siedzą w środku, w brzuchu.

– Skąd wiesz? – zaciekawiła się Marianna.

– Widziałem, jak wyłazili – opowiadał Pafnucy tajemniczo – i włazili z powrotem do tego brzucha. Z jednego mniejszego potwora wydostało się dwóch ludzi, weszli do lasu i zakopali coś pod drzewem. Jakąś rzecz. To nie było do jedzenia, bo potem to wąchałem.

– A co to było? – spytała Marianna.

– Nie wiem – odparł Pafnucy. – Nie umiałem rozpoznać. To było takie duże jak pół mojej głowy. Zakopali to, wepchnęli się z powrotem do swojego potwora i popędzili dalej.

– Ja chcę wiedzieć, co to było, to coś zakopane – powiedziała Marianna. – Chcę to zobaczyć.

– Ja też bym chciał to zobaczyć – przyznał Pafnucy. – Więc co mam zrobić?

– Wykop to i przynieś tutaj – rozkazała Marianna. – Obejrzymy sobie razem. Okropnie jestem ciekawa, co to może być, to coś, co ludzie zakopują pod drzewem.

Pafnucy zgodził się bardzo chętnie. Zjadł wszystkie ryby, które wyłowiła Marianna, a na deser najadł się jagód. Marianna przyjrzała mu się, po czym chlupnęła do wody i wyłowiła jeszcze kilka ryb. Namówiła Pafnucego, żeby zjadł je na drugi deser, uważała bowiem, że musi mieć dużo siły, kiedy pójdzie po tajemniczą ludzką rzecz.

Odnalezienie drzewa i wykopanie tego czegoś, co ludzie zakopali, było dla Pafnucego najłatwiejsze w świecie. Znacznie więcej kłopotu przysporzyło mu przyniesienie tego, bo nie mógł przecież wziąć paczki do ręki. Trochę niósł ją w zębach, a trochę turlał, popychając przed sobą tam, gdzie była równiejsza ścieżka. W końcu doniósł nad jezioro do Marianny.

Marianna była zaciekawiona tak, że wręcz nie mogła usiedzieć spokojnie. Pafnucy jadł kolację, a ona oglądała pakunek ze wszystkich stron, usiłowała przewracać go łapkami i próbowała nadgryzać. Przewracanie nie udawało się, bo tajemnicza ludzka rzecz była dla niej za ciężka, ale nadgryźć ją mogła bez trudu.

2
{"b":"89136","o":1}