– Wcale nie wiedzą, że ich prowadzisz – tłumaczył Remigiusz. – Nie mają o tym żadnego pojęcia. Bardzo im się podobasz. Mówią, że jesteś piękna.
Marianna popatrzyła na ludzi odrobinę życzliwiej.
– No, chociaż mają oczy w głowie – mruknęła. Pomknęła szybciej, zręcznie przewinęła się przez wielki dół i stanęła nieruchomo kilka metrów dalej. Ludzie byli w nią tak zagapieni, że wcale nie patrzyli pod nogi. Kiedy jeden z nich wpadł nagle do dołu, Marianna śmignęła w trawę i zniknęła im z oczu.
– Wyszło nieźle – oznajmił Remigiusz, przysłuchujący się ich okrzykom i gadaniu. – Myślą, że to leśniczy wrzucił do dołu te ich rzeczy. Cieszą się niemożliwie, ale wolą tu nie zostawać i zaraz pójdą precz.
Ludzie wydobyli z dołu swoją płachtę i byli tak uszczęśliwieni, że nie dostrzegli na dnie jednego, ostatniego przedmiotu, który połyskiwał podwójnie. Dojrzała go sroka. Ledwo odeszli kilka kroków, rzuciła się na to, porwała i uniosła.
– No tak – powiedział borsuk z lekkim niepokojem. – To, co im zabrała sroka, przepadło na zawsze. Remigiusz, jak myślisz, obejdą się bez tego czy trzeba ją zmusić, żeby im zwróciła?
– Chyba się obejdą – odparł Remigiusz. – W każdym razie nie zamierzają tu dłużej zostawać. I wątpię, czy jeszcze kiedyś przyjdą…
*
– Niech ten borsuk nie zawraca głowy – powiedziała stanowczo Marianna, podsuwając Pafnucemu kilka małych rybek, porozrzucanych w trawie. – Okazało się wyraźnie, że miałam rację. Ludzie się przestraszyli i skutek był doskonały.
Pafnucy z zapałem przyświadczył, kiwając głową. Rzeczywiście, przestraszeni ludzie nie tylko pozbierali wszystkie swoje rzeczy, ale także z największą dokładnością uprzątnęli śmietki. Zabrali je ze sobą w dużej torbie, pozostawiając polankę idealnie czystą.
– Trzeba ich przestraszać za każdym razem – mówiła dalej Marianna. – Można im coś zabierać. Ale pokazywać, gdzie jest, i oddawać więcej nie będę. Owszem, było to zabawne, ale bardzo się zdenerwowałam.
– Chłoki popyłkują – powiedział Pafnucy.
Marianna obejrzała się i popatrzyła na niego z naganą. Pafnucy przełknął czym prędzej.
– Chciałem powiedzieć, że sroki popilnują – powiedział. – Strasznie żałowały, że ci ludzie zabrali wszystko świecące. Teraz już prawie nie odchodzą od szosy.
– Pilnowanie wcale nie jest trudne – wtrąciła się zięba i przeskoczyła na niższą gałąź. – Ci ludzie pokazują się tylko w dwóch miejscach. Dziwię się, ale tak jest. Wystarczy pilnować w dwóch miejscach.
– To bardzo dobrze, że tylko w dwóch miejscach – powiedziała Marianna i chlupnęła do wody.
Ludzie rzeczywiście wysiadali z samochodów i wchodzili do lasu tylko w dwóch miejscach, bo tylko w dwóch miejscach był dostęp. Jednym z nich była polanka, a drugim poręba. Istniał wprawdzie dostęp także i w trzecim miejscu, tam, gdzie w ubiegłym roku Pafnucy znalazł ludzki skarb, ale to trzecie miejsce nie było zachęcające. Gęste krzaki, drzewa i wysoka trawa nadawały się do zakopywania skarbu, ale wcale nie nadawały się ani na odpoczynek, ani na biwak, ani nawet na opalanie się. Zwierzęta nie wiedziały o tym, bo dla nich dostęp do lasu istniał wszędzie, a upodobania miały zupełnie inne niż ludzie. Nie rozkładały koców na trawie, nie opalały się i nie musiały siadać na pieńkach, żeby zjeść obiad albo śniadanie. Nie robiły sobie także fotografii i nie naprawiały samochodów i rowerów.
Marianna tak długo namawiała Pafnucego, borsuka i inne zwierzęta, a także wszystkie ptaki, do przeszkadzania ludziom i straszenia ich, aż w końcu wszyscy uwierzyli w doskonałość tego sposobu. Następny człowiek został przestraszony wręcz do nieprzytomności.
Ów człowiek siedział na porębie i próbował sobie załatać dętkę do roweru. Trwało do dostatecznie długo, żeby wszyscy zdążyli zgromadzić się za ostatnim pieńkiem na samym początku lasu. Przybiegł nawet Remigiusz i on właśnie namówił Pafnucego do stanowczego działania.
– Marianna ma rację – przekonywał. – Pafnucy, zabierz mu to. To jest duże, ptaki nie dadzą rady. Podkradnij się. W ostateczności mu to oddasz, ale niech się wystraszy. Marianna jest bardzo mądra i pochwali cię, zobaczysz. I nałowi ci tych ryb dwa razy więcej!
Remigiusz popierał pogląd Marianny tylko dlatego, że z natury był złośliwy i lubił robić ludziom różne dowcipy. Pafnucy jednak wierzył święcie w mądrość swojej przyjaciółki, a przy tym ta podwójna ilość ryb spodobała mu się nadzwyczajnie.
Chętnie zgodził się, że człowieka należy przestraszyć.
Człowiek przylepił na dętce łatkę, ścisnął wszystko odpowiednim przyrządem i odłożył na trawę. Następnie zapakował do torebki klej, zapałki i inne rzeczy i schował w specjalnej torbie, przyczepionej do roweru. Robił to spokojnie i bez pośpiechu. Pafnucy przez ten czas podkradł się cichutko, delikatnie wziął w zęby leżącą za człowiekiem dętkę i wycofał się z nią w zarośla. Tam wypuścił ją z ust.
– Niesmaczne – powiedział szeptem. – I zapach ma raczej obrzydliwy.
– Nic, nic, popatrzmy, co on teraz zrobi! – odszepnął z uciechą Remigiusz.
Człowiek odwrócił się i spojrzał na miejsce, gdzie prze chwilą leżała dętka. Z daleka widać było, że zupełnie osłupiał. Patrzył przez długą chwilę, potem przetarł oczy, znów popatrzył, następnie padł na kolana i gorączkowo zaczai macać trawę rękami. Potem podniósł się, rozejrzał dookoła i chwycił się za głowę.
– Och, biedny! – powiedziała ze współczuciem Klementyna. – Popatrzcie, on się martwi!
– Co cię obchodzi zmartwienie człowieka? – skrzywił s Remigiusz.
– No, no – powiedział z naganą borsuk. – Bez przesady, Nie zamierzamy robić ludziom krzywdy, chcemy tylko bronić się przed nimi. Zdaje się, że on się rzeczywiście martwi.
– Trzeba przyznać, że nie ryczał i nie buchał tym wstrętnym odorem – zauważyła sprawiedliwie Matylda.
– Ja mu to oddam – zadecydował Pafnucy, który również miał dobre serce. – Jedno ukradzenie wystarczy. Niech ktoś coś zrobi, żeby popatrzył w inną stronę.
Obie sroki uznały, iż jest to zajęcie dla nich. Przefrunęły do małego krzaczka na skraju poręby i wybuchnęły znienacka tak przeraźliwym wrzaskiem, że człowiek drgnął gwałtowni i obejrzał się ku nim. Trzepotały się, podfruwały i podskakiwały z krzykiem i skrzekiem, a człowiek gapił się na nie, osłupiały jeszcze bardziej. Pafnucy wykorzystał tę chwilę, znów ujął w zęby dętkę i cichutko pobiegł do miejsca, z którego ją odciągnął.
W tym momencie człowiek dał spokój srokom i odwrócił się w poprzednim kierunku.
Skamienieli kompletnie wszyscy. Zwierzęta na skraju lasu, Pafnucy z dętką w zębach i człowiek naprzeciwko niego. Pafnucy, jeden jedyny, nie bał się wcale i dzięki temu oprzytomniał pierwszy. Wypuścił dętkę z ust i podniósł głowę. Chciał wyjaśnić temu człowiekowi, że jest dobrym, uprzejmym i nieszkodliwym niedźwiedziem, ale nie zdążył powiedzieć ani słowa. Człowiek krzyknął strasznie i jak szaleniec wypadł z poręby na szosę.
– No, ten jest załatwiony dokładnie! – powiedział Remigiusz wśród wybuchów śmiechu. – Już go tu więcej nie zobaczymy!
Zakłopotany Pafnucy szybko wziął dętkę w zęby i podbiegł kilka kroków w kierunku szosy, chcąc zwrócić temu człowiekowi jego własność, ale okazało się, że nie było co komu oddawać. Człowiek popędził przed siebie z krzykiem przerażenia i od razu znikł im z oczu.
Wszyscy, z wyjątkiem Remigiusza, uznali, że jednak była to pewna przesada. Po krótkiej naradzie postanowili naprawić błąd.
– Możliwe, że do lasu on więcej nie wejdzie – powiedział borsuk. – Ale szosą może przyjdzie. Nie chcemy tu jego rzeczy, usuńmy je.
– Na szosę? – spytał Pafnucy, zmartwiony i coraz więcej zakłopotany.
– Na szosę – zadecydował borsuk. – Las należy do nas, a szosa do nich. Niech to sobie stamtąd zabierze.
– A czy on będzie wiedział, że jego rzeczy leżą na szosie? – zatroskała się Klementyna.
– Możesz go o tym zawiadomić – zaproponował drwi Remigiusz.
Pafnucemu natychmiast przyszedł do głowy odpowie pomysł.
– Zawiadomić, tak! – przyświadczył z zapałem. – Ale. Klementyna! Pucek! Pucek jest przecież psem, a psy jakoś trafią dogadać się z ludźmi!
Przeniesienie na szosę dętki było łatwe, ale przeniesienie całego roweru okazało się trudniejsze. Pafnucemu musiał w tym pomóc borsuk i jeden dzik, bo Remigiusz nie zgodził brać udziału w żadnej pracy dla człowieka. Ułożyli wszystko z boku szosy i natychmiast Pafnucy popędził przez cały prosto do Pucka.
Ptaki pofrunęły szybciej i kiedy zdyszany i zziajany Pafnucy wypadł na łąkę, Pucek już na niego czekał.
– Co się stało? – spytał niespokojnie. – Ptaki narobiły alarmu, podobno masz do mnie strasznie ważną i pilną sprawę. O co chodzi?
Pafnucy odziajał i odsapał swój galop, po czym opowiedział Puckowi wszystko o ostatnim wydarzeniu. Pucek uspokoił g od razu.
– Nie ma sprawy – powiedział. – Zaraz namówię mojej pana i może jeszcze parę osób, żeby polecieli na tę szosę. Pokas im to i oni już resztę załatwią. Ten wasz człowiek znajdzie się b trudu, bo na pewno będzie o tym opowiadał na prawo i lewo.
– Zacznij zaraz – poprosił Pafnucy. – Nam jest go trochę żal.
– Oczywiście, że zaraz – zgodził się Pucek. – Nie ma a czekać, jeśli będzie dłużej leżało, pierwszy złodziej to ukradnie Już pędzę! Cześć!
Dopiero późnym wieczorem okropnie wygłodniały Pafnucy wrócił do Marianny. Marianna zniecierpliwiona była tak, że ani przez chwilę nie mogła usiedzieć w bezruchu. Wskakiwała do wody, łapała rybę, wyrzucała ją na brzeg i wskakiwała ponownie. To, co wyłowiła na kolację, przekroczyło wszystkie w obrażenia Pafnucego i wszystkie przepowiednie Remigiusza.
– Igiechyśmy chychko – opowiadał Pafnucy z zachwytem.
– Pukek chchkochagył hugy.
Marianna przestała już wskakiwać do wody, ale jeszcze i nie uspokoiła.
– Rozumiem, że jesteś głodny – powiedziała niecierpliwie.
– Nie mogę od ciebie za wiele wymagać, ale, na litość boską mów odrobinę wyraźniej! Rozumiem, że widzieliście wszystko, ale co to jest to drugie?!