Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Niech te ptaki zawiadamiają od razu – zażądała Marianna. – Chciałam zdążyć.

Ptaki spełniły swoje zadanie bez zarzutu, zaraz następnego? dnia.

W dwie minuty po wejściu na polankę ludzi Marianna uzyskała o tym wiadomość.

– Gdzie Pafnucy? – wrzasnęła, wyskakując z wody.

– W połowie drogi! – zaświergotała zięba. – Pędzi do polanki i kazał ci powiedzieć, żebyś się pośpieszyła.

– Możesz iść ze mną – zaproponowała kuna, pochylając się ku niej z gałęzi. – Ja wiem, gdzie to jest. Będzie ci trudniej, ale zaczekam na ciebie.

Marianna była zręczna, szczupła i umiała przemykać się bardzo szybko pomiędzy krzakami i drzewami. Obie z kuną pomknęły tak, że przybiegły na polankę tuż za Pafnucym.

Na polance siedziały dwie ludzkie istoty. Robiły coś, czego nikt nie rozumiał. Obie sroki na gałęzi były w stanie szaleństwa.

– Popatrz, jak świeci! – szeptały do siebie. – Przepiękne! A to…! Spójrz! Jeszcze piękniejsze! Patrz, jak błyska! Chora będę, jeśli tego nie dostanę!

– Ona już jest chora – powiedziała półgłosem stojąca spokojnie Matylda, siostra Klementyny. – Umysłowo.

Pafnucy obejrzał się na lekko zdyszaną Mariannę.

– Zdążyłaś! – ucieszył się. – Przyglądaj się, znów robią coś dziwnego. A śmiecą dokoła jeszcze więcej niż tamci inni.

Dziki nadbiegły z łomotem i trzaskiem, ale uciszył je borsuk, którego spotkały po drodze. Zwolniły kroku i podeszły cichutko.

Jedna ludzka istota opuściła nagle polankę. Przedarła się przez krzewy i zniknęła w stronie szosy. Po chwili dobiegło stamtąd wołanie, którego nikt nie rozumiał. Drugi człowiek podniósł się i również odszedł z polanki.

Sroki nie czekały ani sekundy. Sfrunęły z drzewa, porwały do dziobów jakieś małe, błyszczące rzeczy i już ich nie było. Marianna zaczęła popychać łapkami Pafnucego.

– No! – popędziła niecierpliwie. – Prędko! Chcę zobaczyć to sprzątanie!

– Ale… – zaczął niepewnie Pafnucy, ale Marianna nie dopuściła go do głosu.

– Dół jest daleko, mówiłeś, że ten bliższy został zasypany! Mnóstwo wszystkiego tam leży, sroki już zaczęły, ja też chcę!

Popędzany Pafnucy podniósł się posłusznie i wyszedł na polankę. Obejrzał ogromną ilość porozrzucanych przedmiocików. Wszystkie oczywiście pachniały jakoś niemile, ale daleko im było do ostatniej, dławiąco wstrętnej puszki. Część rzeczy leżała na dużym kawale jakiejś szmaty i Pafnucy rozsądnie pomyślał, że wygodnie byłoby zapakować to i zabrać hurtem. Dzięcioł sfrunął z drzewa, pomógł mu złożyć razem wszystkie rogi płachty, Pafnucy wziął to w zęby i pobiegł do dołu. Marianna przemknęła po trawie, chwyciła do pyszczka coś małego i popędziła za Pafnucym. Dzięcioł, który nie lubił sroki, wypatrzyli rzecz, błyskającą podwójnie, złapał ją do dzioba i przefrunął nad głową Pafnucego. Borsuk i dziki ruszyły również. I nagle wszystkich zatrzymał straszny krzyk zięby:

– Wracają!!!

Pafnucy i Marianna na moment zastygli w bezruchu, a popopędzili ku dołowi z szaloną szybkością. Dzięcioł zdążył wcześniej, wrzucił do dołu przedmiot trzymany w dziobie i furknął z powrotem na polankę. Borsuk i dziki cofnęły się i wlazły na Remigiusza, który nadbiegł dopiero teraz. Umiał pędzić bardzo szybko, ale miał najdalej.

– Hej, co się tu dzieje?! – szepnął z uciechą. – Jakaś draka!

Ludzie na polance stali, jakby zupełnie zdrętwieli, i rozglądali się wokoło. Remigiusz przesunął się bliżej, żeby ich podsłuchiwać. Jeden człowiek nagle coś krzyknął.

– Co on mówi? – spytała szeptem Klementyna. – Co im się stało? Co oni robią?

Remigiusz zaczął chichotać. Ludzie na polance najpierw przebiegli ją w różne strony, a potem padli na kolana i zaczęli w pośpiechu łazić na czworakach, zaglądając pod krzaki i rozgarniając trawę. Zrobili się bezgranicznie zdenerwowani, co natychmiast wywęszyły zwierzęta. Remigiusz śmiał się coraz bardziej.

– Remigiusz, uspokój się! – szepnął gniewnie borsuk. – Mów, co to znaczy? Co oni mówią?

Remigiusz odsunął się głębiej w las, tarzał się po ziemi i popiskiwał z uciechy. Śmiał się tak strasznie, że łzy płynęły mu z oczu i nie był w stanie nic powiedzieć. Wrócili znad dołu Pafnucy z Marianną i na jego widok prawie się przestraszyli.

– Co mu się stało? – spytała Marianna. – Ugryzło go coś? -Nie mogę! -jęczał Remigiusz. – Pęknę ze śmiechu! Czegoś takiego jeszcze nie było!

– Pafnucy, trzepnij go w ucho! – zażądał zirytowany borsuk. – Niech się wreszcie uspokoi, nic nie rozumiem! Co z tymi ludźmi?

Pafnucy też nic nie rozumiał. Nie trzepnął Remigiusza, bo był na to zbyt łagodny, ale energicznie podniósł go z ziemi i posadził na mchu. Remigiusz otarł sobie łzy z oczu.

– Zupełnie zgłupieli – powiedział, jeszcze parskając śmiechem. – Mówią, że jakiś złodziej ich okradł. Zostawili rzecz w kompletnie pustym lesie i te rzeczy zniknęły w jednej chwili. Szukają ich i myślą, że może źle widzą. Nic nie mogą zrozumieć, zbaranieli całkowicie. Pafnucy, jesteś wielki!

Pafnucy zakłopotał się odrobinę. Ciężką płachtę z różnym przedmiotami wrzucił już do wielkiego, szerokiego dołu, który osobiście wykopywał razem z dzikami, i nie mógłby jej stamtąd wydostać. Zupełnie nie wiedział, co zrobić. Popatrzył bezradnie na Mariannę i na borsuka.

– Dobrze im tak! – powiedziała gniewnie Marianna. Niech się nauczą, żeby nic nie zostawiać!

– Oni nie zostawili! – kwiczał Remigiusz, trzymając się za brzuch. – Pęknę, słowo daję! Oni to zamierzali zabrać, naprawiali chyba coś, ludzie robią takie rzeczy! Zostawili tylko na chwilę! I z miejsca im wyparowało! Ulotniło się! Biedne, głupie ofiary!

– Może im trzeba to oddać? – powiedziała niespokojnie Klementyna, która miała dobre serce.

– Nie wiem jak – powiedział Pafnucy. – Wrzuciłem do środka.

Borsuk, niepewny i również zakłopotany, podrapał się po głowie.

– Nie wiem, co zrobić – oznajmił. – W końcu nie o to nam chodziło. Remigiusz, przestań, poradź coś!

Remigiusz uspokoił się wreszcie trochę. Przyznał, że owszem, powinno się ludziom zwrócić ich rzeczy. Nie uważał tak dlatego, że miał dobre serce, przeciwnie, nie lubił ludzi i chętnie im robił na przekór, ale w tym wypadku miał obawy, że wcale stąd nie pójdą. Bez swoich rzeczy nie zdołają naprawić tego, co naprawiali, i możliwe, że będą musieli zostać tu na zawsze, a przynajmniej na bardzo długo. Albo też wrócić jeszcze mnóstwo razy. Tego sobie nikt nie życzył i niepokój ogarnął wszystkie zwierzęta.

– Niech sobie to zabiorą sami – powiedziała Marianna. – Pokażcie im ten dół i niech sobie wyjmą swoje idiotyczne rzeczy.

– Jak im pokazać? – prychnął gniewnie borsuk. – Powiedzieć? Przecież nie rozumieją ani słowa!

– Mógłbym ich popychać w tamtą stronę – zaproponował Pafnucy. – Ja się ich nie boję.

Remigiusz na nowo wybuchnął śmiechem.

– Ale oni się ciebie boją! Nie wytrzymam, dawno się tak nie ubawiłem! Pafnucy, puknij się w głowę, na twój widok uciekną z krzykiem!

– A my? – spytały dziki.

– Was też się boją!

– Ci ludzie są zupełnie głupi – zirytowała się Marianna. – Wszystkich się boją? To po co przychodzą tutaj, gdzie tyle nas jest?

– Nie – powiedział Remigiusz. – Ciebie, na przykład, nie boją się wcale. Mnie też nie, za to ja ich. Ktoś mały i nieszkodliwy mógłby im pokazać drogę do dołu. Wiem, jak to się robi. Widziałem psy.

– Jak to się robi? – zaciekawił się Pafnucy.

– Psy odbiegają kawałek, oglądają się i czekają na ludzi. Ludzie idą za nimi, one znów odbiegają i znów się oglądają. Tak ich prowadzą.

– To ja spróbuję! – zawołała nagle zięba. Przefrunęła na polankę, usiadła na jej skraju, na gałęzi, i zaświergotała tak przeraźliwie, że ludzie ją usłyszeli. Obejrzeli się za nią. Zięba znów zaświergotała i przeskoczyła na następną gałązkę.

– Chodźcie ze mną! – wołała. – Chodźcie ze mną! Coś wam pokażę!

Wszystkie zwierzęta, oczywiście, rozumiały ją doskonale, ludzie natomiast zachowywali się jak głuche pnie. Popatrzyli na łączącego ptaka i znów zaczęli się czołgać na czworakach, w poszukiwaniu zagubionych przedmiotów. Zięba darła się bezskutecznie.

– To na nic – powiedział Remigiusz. – Lepsze byłoby jąłeś zwierzę.

Borsuk odwrócił się nagle do Marianny.

– Ty powinnaś – rzekł surowo. – Nie chciałem nic mówić, ale na własne oczy widziałem, jak popychałaś Pafnucego.

Nie należało tego sprzątania zaczynać za wcześnie, cały ten kłopot przez ciebie. Odpracuj to teraz!

Marianna rozzłościła się okropnie do tego stopnia, że przestała się bać.

– Zawracanie głowy! – krzyknęła. – Nie przeze mnie, tylko ci ludzie są głupi! Ale żebyś wiedział, zrobię to właśnie! Polce się im i zaprowadzę ich do tego dołu! Ale jeżeli będą chcieli mnie złapać…!

– Mowy nie ma! – przerwał stanowczo Pafnucy. – Nic złego ci nie zrobią, nie pozwolimy na to, ani ja, ani dziki! Możesz się im pokazywać, ile tylko zechcesz!

– Wcale nie chcę – mruknęła pod nosem Marianna i dodała głośniej: – Niech ktoś zaszeleści tam, gdzie będą. Żeby słyszeli. Zdaje się, że oni w ogóle uszu nie mają.

Dwa razy Pafnucy musiał mocno potrząsnąć wielkim krzewem, żeby ludzie wreszcie zwrócili na to uwagę. Odwrócili się i spojrzeli. Marianna stanęła, wyciągając głowę jak najwyżej, i poruszyła się.

Ludzie zerwali się na nogi, gapiąc się na nią ze zdumieniem. Coś zawołali. Marianna przemknęła kawałek dalej i znów stanęła jak słupek.

– Co oni mówią? – spytała Remigiusza, ukrytego w pobliżu. – Tłumacz wszystko!

– Powiedzieli, że jesteś wydra – szepnął Remigiusz, tłumiąc śmiech.

– Rzeczywiście, wielkie odkrycie…

Ludzie, wpatrzeni w Mariannę, podeszli bliżej. Marianna odsunęła się o metr.

– Mówią, że to niemożliwe – szepnął Remigiusz. – Mówią, że tu musi być jakaś woda z rybami, bo wydry żyją tylko nad wodą. Mówią, że pójdą za tobą, bo może ich zaprowadzisz do tej wody. Mówią, że może jesteś oswojona.

– Oswojona! – oburzyła się Marianna. – Sami są oswojeni! Mogli rozmawiać zupełnie swobodnie, bo zwierzęta umieją mówić takim głosem, którego ludzie w ogóle nie słyszą. Marianna znów przebiegła kawałek, a Remigiusz bezszelestnie przesunął się za nią. Ludzie ostrożnie postąpili kilka kroków, rozmawiając szeptem.

10
{"b":"89136","o":1}