Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Znam takie rzeczy – mruknął. – Oni to pchają na ręce.

– Obrzybływie chuchnie – powiedział niewyraźnie Pafnucy i popędził do dołu, żeby jak najszybciej usunąć z zębów samochodowe rękawiczki.

W ciągu dwóch minut nie było na porębie ani jednego śmietka, bo sroki zdążyły przylecieć i porwać pozostałe kapsle. Klementyna przeglądała kolejno wszystkie kępki trawy, dmuchając w nie dla sprawdzenia, czy nie zawierają w sobie czegoś szkodliwego.

I nagle jeden samochód wrócił.

Zwierzęta usłyszały go z daleka, dzięcioł frunął w górę, spojrzał na szosę i wydał ostrzegawczy okrzyk. W mgnieniu oka wszyscy znikli z poręby.

Z samochodu wysiadł człowiek, wszedł pomiędzy pieńki i zaczął czegoś szukać. Po chwili przyłączył się do niego drugi. Obaj chodzili po całej porębie, patrzyli w ziemię, zaglądali za krzaczki i rozgarniali trawę. Coś mówili.

– Co oni mówią? – zaciekawił się Pafnucy. – Czy ktoś to rozumie?

– Remigiusz rozumie – powiedziała z drzewa kuna. Remigiusz zachichotał.

– Owszem, rozumiem. Mogę wam przetłumaczyć. Szukają czegoś, co się nazywa „rękawiczki”, jeden z nich to zostawił. Nie mogą zrozumieć, gdzie się wszystko podziało, te śmieci, które porozrzucali, i te rękawiczki. Mówią, że nie było ich ledwie chwilę, od razu wrócili, i jakim cudem ktoś to zdążył ukraść. Mówią, że… zaraz.

Ludzie zatrzymali się nagle na środku poręby i niespokojnie rozejrzeli dookoła. Remigiusz znów zachichotał.

– Mówią, że to może leśniczy. Wleźli do lasu, naśmiecili, boją się teraz, że leśniczy ich widział. Posprzątał po nich, ale jak ich złapie, zostaną ukarani. O, proszę!

Dwaj ludzie zaniechali poszukiwań, pobiegli do samochodu i odjechali. Remigiusz chichotał cały czas.

– Wystraszyli się. Poświęcili te jakieś rękawiczki, bo wcale nie chcą spotkać leśniczego. Pafnucy, to ty je wrzuciłeś do dołu? Pierwszorzędny pomysł!

– Doskonale wyszło – powiedział zadowolony borsuk. – Na drugi raz nie przyjadą, a las jest czysty. Tak trzeba robić, Pafnucy, ten twój Pucek to bardzo mądry pies. Możemy wracać do domu.

Po powrocie nad jeziorko Pafnucy oczywiście wszystko opowiedział Mariannie. Marianna była zachwycona. Plusnęła do wody i wyłowiła trzy dodatkowe ryby.

– Zgaduję, że teraz najporządniej będą pilnowały tej szosy dziki i sroki – powiedziała. – Dziki są łakome, a sroki czato ją na świecidełka. Świetny pomysł! Czy zakopaliście dół?

– Oczywiście – odparł Pafnucy pomiędzy jedną ryty a drugą. – Dziki i ja. Nam to się udaje najlepiej…

*

Następny alarm podniosła wilga. Gwiżdżąc przeraźliwie, przeleciała przez cały las i już wszyscy wiedzieli, że obok szosy znów pojawili się ludzie. Tym razem wleźli na śliczną polankę, tę właśnie, na której Kikuś o mało nie zjadł starego kapsla.

Trzy dziki przybyły tam jako pierwsze, bo akurat pożywiały się niedaleko. Stanęły w krzakach i patrzyły, a nad ich głowami siedział dzięcioł. Potem wspólnymi siłami opowiedziały, co udało im się zobaczyć, bo nikt inny nie zdążył przed odjazdem ludzi.

– Nic nie jedli – powiedziały dziki z oburzeniem. – Chodzili, chodzili i chodzili w kółko, a jeden kawałek człowieka zostawił pod krzakiem coś takiego, że nawet się do tego zbliżyć nie można. Wielkie i wstrętne.

– Śmieci rzucali, owszem – powiedział dzięcioł. – Chodzili i stawali naprzeciwko siebie…

Zanim zdążył powiedzieć więcej, nadleciała zdyszana sroka, okrążyła polankę i porwała do dzioba zgniecione sreberko, w jakie pakuje się klisze fotograficzne.

– O, właśnie – powiedział dzięcioł. – To rzucili. I jeszcze inne.

Przefrunął kawałek, złapał puste opakowanie po papierosach i zaniósł je do dołu borsuka. Wrócił i oczyścił sobie dziób.

– Wyjątkowa obrzydliwość – oznajmił.

Obecni już byli prawie wszyscy, Pafnucy, borsuk, Klementyna, Kikuś i jedno wilczątko. Dziki uczyniły kilka kroków i z daleka pokazały to wielkie i wstrętne pod krzakiem.

Miały zupełną rację. Przedmiot był większy niż głowa Pafnucego i wydzielał z siebie woń wprost dławiącą. Nikt nie był w stanie nie tylko go dotknąć, ale nawet powąchać z bliska. Nikt też nie wiedział, czy jest to ciężkie, czy lekkie, i nikt nie widział sposobu przeniesienia tego do dołu.

– Każdy dzik mógłby to raz popchnąć z rozpędu – powiedziały dziki. – Na krótką chwilę można wstrzymać oddech. Ale trzeba wyjąć spod krzaka. Nie czujemy się na siłach.

– Po jednym razie popchniemy wszyscy – zadecydował borsuk. – Kikusiowi będzie najłatwiej, bo już ma małe rogi. Powinien może popchnąć dwa razy.

– No wiecie…! – krzyknął z wyrzutem Kikuś i odskoczył w las.

– Przede wszystkim chciałbym wiedzieć, kto to wyjmie spod krzaka – zauważył krytycznie dzięcioł.

Pafnucy westchnął ciężko. Wiedział doskonale, że jest najsilniejszy i że wystarczy mu jedno machnięcie łapą, żeby nawet bardzo ciężka rzecz potoczyła się daleko. Uważał, że powinien załatwić tę okropną sprawę. Nie chciał wcale, bo wstrętna woń dławiła go z dużej odległości, ale miał szlachetny charakter i postanowił spełnić obowiązek.

– Dobrze – powiedział z determinacją. – Spróbuję. Odetchnął głęboko kilka razy, potem zatrzymał oddech i popędził do krzaka. Zwierzęta aż znieruchomiały, patrząc na niego z podziwem. Pafnucy zatrzymał się gwałtownie, przysiadł, wygarnął przedmiot spod gałązek i z całej siły popchnął łapami.

Przedmiot okazał się lekki. Pafnucy popchnął go tak, jakby ważył całe dziesiątki kilogramów, ohydna rzecz przefrunęła prawie przez całą polankę i walnęła w głowę jednego dzika. Dzik kwiknął przenikliwie, szarpnął głową i odrzucił obrzydliwość jeszcze dalej. W rezultacie kłopotliwy śmieć w jednej chwili pokonał pół drogi do dołu.

– Brawo! – zawołał dzięcioł z drzewa. – Wspaniale! Jeszcze drugie tyle i będzie koniec!

Dwa pozostałe dziki zdecydowały się spełnić obietnicę. Każdy z nich kolejno podbiegł i wykonał energiczne pchnięcie ryjem. Przedmiot wpadł w krzaki po drugiej stronie polanki, jeszcze bliżej dołu.

– No, Kikuś – powiedział borsuk. – Teraz ty. Nikt inny nie zdoła tego przepchnąć dalej, tobie może się udać.

– Ja nie chcę! – krzyknął Kikuś.

– Powinieneś – powiedziała stanowczo Klementyna. – Jestem twoją matką i zrobiłabym to za ciebie, ale nie mam rogów. Postaraj się wstrzymać oddech, tak jak Pafnucy.

Prawie płacząc ze wstrętu i obrzydzenia, Kikuś ustawił się przed krzakami. Chciał odetchnąć, ale owionęła go dławiąc woń. Kichnął, parsknął i zdenerwował się straszliwie. Pochylił głowę, z rozpaczą wziął przedmiot na swoje małe różki i gwałtownie rzucił przed siebie.

Przedmiot upadł zaledwie o kilka metrów od dołu, a Kikuś popędził w las i zaczął dyszeć.

– Potworne! – powiedział. – Co za koszmarny zapach! Ci ludzie są chyba nienormalni! Och, młode szyszki! Niech ja pój wącham młode szyszki!

Borsuk ruszył się z miejsca.

– No dobrze – powiedział mężnie. – Zrobię, co mogę.

Zatkał nos, rozpędził się i popchnął przedmiot całym sobą. Do dołu został tylko jeden metr. Borsuk prychnął i odsunął się na bok.

– Nie jest ciężkie – zauważył. – Gdyby nie cuchnęło tak nieznośnie, nie sprawiłoby kłopotu. Wstrętny smród, to jest główna wada tej rzeczy.

– Zapaskudziło całą polanę – powiedziała z rozgoryczeniem Klementyna, pocieszając Kikusia.

Wszyscy odpoczywali po nieprzyjemnym przeżyciu. Przedmiot leżał o metr od dołu. Na tę chwilę zdążył Remigiusz.

– O, Remigiusz! – ucieszył się Pafnucy. – Pchamy to i pchamy, ale nie wiemy, co to jest. Może ty zgadniesz?

Remigiusz powęszył delikatnie i z daleka, po czym szybko przebiegł na drugą stronę, żeby wiatr nie wiał ku niemu.

– Znam ten cudowny aromat – rzekł ironicznie. – Owiewa mnie niekiedy w okolicy ludzkich domów. Zdaje się, że wiem, co to jest. Pożywienie dla ludzkich maszyn.

– Co to znaczy? – zainteresował się borsuk.

– To znaczy, że w środku był gęsty napój. Widziałem kiedyś, jak ludzie wlewali ten napój maszynie… no, wiecie… nie wiem… Chyba do ust? Chociaż mam wrażenie, że te usta były z tyłu…

– Mówisz jakieś dziwne rzeczy – powiedział karcąco dzięcioł.

– On ma rację! – wrzasnęła nagle sroka. – Ja też widziałam! Wielki, straszny, ludzki potwór, cuchnie i ryczy, i pije tyłem! Tyłem! Dawali mu do tych tylnych ust!

– Ludzie są nieobliczalni – powiedział borsuk i wzruszył ramionami. – Niech sobie piją nawet bokiem, ale teraz trzeba skończyć pracę. Kto następny? Jeszcze mały kawałek.

Siedzące grzecznie w krzakach wilczątko nie wytrzymało, Woń była wstrętna, ale zabawa znakomita. Od początku miało ochotę popchnąć trochę tę rzecz, nawet kilkakrotnie, w różne strony. Teraz już była ostatnia okazja. Zacisnęło sobie nos, wy skoczyło z krzaków i łapami poturlało przedmiot do dołu.

Dół był bardzo głęboki, ale okazał się odrobinę za wąski, Przedmiot nie wpadł do środka, tylko utknął przy samym wierzchu. Klementyna zdenerwowała się wręcz szaleńczo, zostawiła Kikusia, podbiegła i z całej siły tupnęła kopytkiem.

– Brawo, Klementyna! – krzyknęli wszyscy równocześnie. – Wiwat!

Puszka po oleju silnikowym opadła na samo dno i nareszcie można ją było zasypać. Woń pozostała na polance, ale wszyscy wiedzieli, że zmyje ją pierwszy deszcz, więc nie przejmowali się zbytnio. W pośpiechu zawrócili do lasu, żeby odetchnąć świeżym powietrzem.

*

– Chyba następnym razem pójdę z wami – powiedziała Marianna. – Okropne to wszystko, ale widzę, że robią się tani istne przedstawienia. Ciekawa jestem, jak to wygląda, i chciałabym zobaczyć na własne oczy.

– Będziesz miała okazję bardzo szybko – powiedział borsuk. – Pafnucy mówi, że ten pies, Pucek, mówi, że im bliżej lata, tym bardziej ludzie pchają się do lasu. Na razie jest wiosną więc dopiero zaczynają, będzie ich coraz więcej.

Pafnucy nie brał udziału w rozmowie, bo wygrzebywał sobie właśnie kłącza tataraku po drugiej stronie jeziorka.

9
{"b":"89136","o":1}