„Cosmopolitan” 1999, nr 6
Jedno zdanie leadu bardzo jest potrzebne. A może dwa średnio krótkie.
1. Wszystkie jesteśmy półlesbijkami. Pragniemy kobiet tak, jak nas tego nauczyli mężczyźni. Absurd? Porównaj: która scena jest seksowniejsza – ta niewinna z Gildy, gdy Rita Hayworth ściąga rękawiczkę, czy kiedy Banderas gołym tyłkiem obija się o kraty w Nie rozmawiaj z nieznajomym? Hayworth, obnażając zaledwie rękę, robi najbezwstydniejszy striptiz. Natomiast podskakująca erotycznie pupa Banderasa wywołuje dreszcz niepokoju: „Oj, żeby się nie przeziębił!”. Wina reżysera? Aktora? Panie nie potrafią podniecać się już samym widokiem męskiej nagości. Wykastrowano je z beztroskiej zmysłowości, jaką cieszyły się jeszcze pogańskie Rzymianki. 2. Kobiety Zachodu są wychowane w massmedialnym haremie. Jego przedsionkiem jest już szkoła, gdzie czytają męską prozę i poematy, opisujące uczucia do kobiet. Jeśli bohaterka utworu miota się z miłości do bohatera – i tak wiadomo, że to pisarz przebiera się psychologicznie za kobietę, by „oddać głębię jej uczuć”. Siłą rzeczy, heroiny szkolnych lektur są bledsze od herosów. No, może poza takimi wyjątkami, jak madame Bovary. Ale z niej też żaden prawdziwy wyjątek, bo Flaubert w przypływie szczerości wyznał:„Madame Bovary to ja”.Oczywiście przesadzam,genialny pisarz znakomicie udaje kobietę, na przykład Joyce monologujący jako Molly. Takie udawanki przypominają jednak starodawny teatr – tam też role kobiece odgrywali przebrani mężczyźni. Gdzie w takim razie kobieta ma się uczyć kobiecości będącej nie tylko narcystycznym (półświadomym, półlesbijskim) oczarowaniem ciałem i duszą kobiety? Gdzie podejrzeć mężczyzn, niewinnie potrenować pożądanie? Wszędzie widać zgrabne sylwetki dziewczyn. Nawet w gazetach programy telewizyjne i krzyżówki ozdabiają „kociaki”. Dziewczynka uczy się, czym jest uwodzicielska zmysłowość, patrząc na reklamy, gdzie śliczna pani ociera się biustem, nogą, spojrzeniem o widza – nie tylko rodzaju męskiego. Nagi, zamroczony pożądaniem goguś nie będzie sprzedawał wozu, kobiecych perfum czy sprzętu domowego. Szkoda: chciałabym zobaczyć oszronioną lodówkę, do której sięga po piwo kobieca rączka. A z lodówki wypada przystojny hibernatus i nagi wyznaje: „Kochana, dzięki tobie nie cierpię już na oziębłość”. 3. Jestem kulturową półlesbijką, marzę więc o spotkaniu mężczyzny pachnącego Chanel nr 5. Dlaczego od faceta nie miałoby zalatywać tym samym, co od Marilyn Monroe? Przecież Marilyn uwodzi jednakowo mężczyzn i kobiety. Najlepsze filmy miłosne, na których wychowały się pokolenia „heteroseksualnych” kobiet, zrobili mężczyźni. To męskie spojrzenie pokazuje aktorkę, męska zmysłowość każe jej zdejmować powoli rękawiczkę czy rozchylać namiętnie usta w stronę męskiego obiektywu. Nie mam za złe znakomitym reżyserom, że są świetnymi facetami, fotografikom, że tak smakowicie uczą nas patrzeć na kobiece ciało, a pisarzom, że opisują miłość. Dzięki nim kobiety uświadomione, co jest sexy, bezbłędnie powtarzają wyreżyserowany grymas Kim Basinger, opanowują do perfekcji sztukę uwodzenia.
4. Uwodzić – znaczy wiedzieć, co podnieca uwodzonego. Patrzeć na siebie jego oczyma, wczuć się w jego uczucia. Mistrzostwo uwodzenia – to stanie się nim i nią zarazem – uwodzonym i uwodzącym. Kobieta „będąca” w ten sposób mężczyzną, by go oczarować, patrzy na kobiety jego oczyma i zostaje półlesbijką. Jakże cnotliwą i wstrzemięźliwą na umyśle, jeśli nie dostrzeże swojej androgyniczności. My, półlesbijki, zwane „kobietami heteroseksualnymi”, zostałyśmy już uwiedzione przez własną kobiecość. Wierzę więc tym, które mówią, że nie stroją się i malują wyłącznie dla facetów. Dbają o siebie także z miłości do wyimaginowanego ideału kobiety doskonałej. Ona jest warta cierpień. Być może następne pokolenie będzie miało łatwiej i nie da się zamknąć w haremie-skansenie, gdzie z nudów piłuje się do perfekcji paznokcie. („Jestem tego warta”.) 5. Lubię reklamy Calvina Kleina z czasów CK ONE, biseksualnych perfum i ciuchów. „Calvinizują” modę i obyczaje. Podobnie jak purytańscy wyznawcy kalwińskiego reformatora, współcześni „calviniści” są przesadnie skromni i oszczędni w strojach. Minimalistyczny design podkreśla czystość formy lub gatunku (wszyscy jesteśmy ludźmi) i tuszuje trzeciorzędne cechy treści (niektórzy z nas są kobietami albo mężczyznami). Uniseks Kleina daje wolność wyboru. Nie jest seksualną rewolucją, ale demokracją znoszącą niewygodne granice, uwalniającą z obyczajowego haremu. Jeśli przyszłość świata należy do demokracji, należy też może do uniseksu.
„Cosmopolitan” 1999, nr 7
Tegoroczny sylwester tylko pozornie będzie huczną imprezą na cześć kalendarza. Rozbawione miliardy ludzi sypiących konfetti, oplatanych serpentynami, tak naprawdę będą się cieszyć, że udało się im przeżyć. Dzięki sprytowi czy szczęściu dziadków, rodziców albo własnej zaradności. Okazję do załapania wyroku (historii) na froncie, w obozie lub domu miał niemal każdy, niezależnie od kontynentu i daty urodzenia. Sylwester 2000 – gigantyczna feta dla wybawieńców dziejów. Należy się im więc zabawa, do której dotrwali wbrew dwudziestowiecznym tyranozaurom i geopolitycznym horrorom okoliczności. Sama z przyjemnością zatrąbię i strzelę z korkowca, by pokazać (komu? Bogu i Historii? czy Telewizji?), że mimo wszystko żyję. A jak, i to jak! Mogę przecież korzystać z rad kolorowych pism, mówiących, jak żyć i pachnieć. Typujących Schwarzeneggera w plebiscytach na ulubione zwierzę. Natomiast wokół mnie sami imponentni (od słów imponować” i „potencja”) mężczyźni, po prostu współczesne ideały na prozaku, koniaku i viagrze.
1. Za dużo jak na przeciętną wyobraźnię było w tej epoce masowych zbrodni i zbiorowych grobów anonimowych ofiar. Dlatego nasza kultura (masowa) uwielbia pojedyncze i sławne trupy: Diana, Kennedy, Marilyn Monroe. To są współczesne legendy o ładnych, świeżych trupach (zginęli w „kwiecie wieku”), którymi żywi się nasza padlinożerna fantazja, wychowana na faktach XX wieku. Czy nie z tego powodu, że uwielbiamy fotogenicznych nieboszczyków, Angielski pacjent stał się sentymentalnym hitem końca stulecia? Jego bohater miał pecha i spalił się z miłości oraz benzyny po uwikłaniu w szprychy historii. Nie wiadomo dokładnie, czy był rzeczywiście szpiegiem. Każdemu z nas mogłoby się coś takiego przytrafić: miłość, wpadka z Historią, proces o szpiegostwo (niekoniecznie od razu cały proces moskiewski, ale nieco mniejszy donosik, lustracja, podejrzenie o nieprawomyślność). Juliette Binoche za rolę pielęgniarki, opiekującej się tytułowym poparzonym „pacjentem”, dostała Oscara. Tylko za rolę, a nie za odegranie ideału kobiecości? Binoche podkochuje się w facecie będącym przystojnym trupem, niezdolnym już do niczego. Podaje mu śniadanie, morfinę i dba o niego jak matka. Który z panów nie marzyłby o takiej „towarzyszce życia”? Ładnej, zgrabnej i poświęcającej się dla męskiego, wypalonego trupa. Przepraszam, panowie, być może przesadzam, nie jesteście aż tak wymagający (co do wyboru partnerki) i bezkrytyczni (względem siebie samych). Ale czy coś się zmieniło w waszej mentalności od patriarchalnych, biblijnych czasów? Co prawda, wtedy płeć wybrana była obowiązkowo obrzezana. Bo Stwórca na pamiątkę waszych wyjątkowo bliskich z nim stosunków kazał się wam pozbyć kawałka skórki. Tylko bezbożnym i zazdrosnym (oczywiście o porżniętego fallusa) kobietom mogło przyjść do głowy, że obrzezanie to totemiczny wygłup. Albo zabieg higieniczny, a nie ślad po miłości Stwórcy, który zrobił wam kosmiczną laskę i na pamiątkę odgryzł końcówkę.
Patriarchowie długo podtrzymywali tezę o waszej wyjątkowości, ale w XX wieku ogłoszono koniec patriarchalizmu. Przecież XX jest zapisem żeńskiej pary chromosomów, a nie męskiej XY. Być może ta genetyczno-kalendarzowa symbolika ośmieliła kobiety do pierwszego sensownego ruchu przeciwko męskiej dominacji, czyli do feminizmu. Sensownego ruchu, którego jednak nie wykonałam. Może dlatego, że za bardzo kocham tatusia? Lecz w roku 1999 panowie nadal zarabiają więcej od pań i nawet jeśli nie należą już do płci wybranej, to sami się wybierają na intratne stanowiska.
2. Sądzę, że postęp w medycynie, szczególnie w chirurgii, jest zasługą dwudziestowiecznych wojen, dostarczających w nadmiarze zmasakrowanych ciał i innych resztek tkanek, tak przydatnych chirurgom. Frontowi (stacjonarny front lat 1914-1917) koledzy mojego dziadka z urazami twarzy mogli w najlepszym razie liczyć na „przeszczep włoski”. Polegał on na przywiązaniu beznosej twarzy do specjalnie wyciętej rany w ramieniu. Po kilku tygodniach ziejąca dziura po nosie zatykała się odrobiną tkanki z ręki. Ci bez szczęk mieli mniej szczęścia i do końca życia łykali papkę. Michael Jackson, podejrzewam, nie ma w ogóle twarzy, a mimo wszystko ma nos, usta podtrzymywane kilkoma szwami. Czy nie jest to rewelacyjnie widoczny postęp niewidocznego? W przeciwieństwie do rozpowszechnionego w tym wieku niewidocznego postępu tego, co najwidoczniej potrzebne: humanitaryzmu, sprawiedliwości, demokracji… Wracając do frontowej gangreny i amputowania członków. Kiedy findesieclowe damy, cierpiące na kobiecą przypadłość – histerię (czyli stwardnienie macicy) – poddawały się zabiegom rozmasowania ściśniętego histerią seksu, lekarz używał narzędzi fallicznego kształtu. Zabieg był udany, zaś dama usatysfakcjonowana, gdy masaż kończył się spazmami, okrzykami: ach! i och! oraz popadnięciem w typowy po takim wstrząsie błogostan. Zazdrość męża o przyrządy lekarskie do masażu byłaby równie absurdalna, jak zazdrość o lancet, dobierający się do wnętrza współmałżonki podczas operacji. Zazdrość o paramedyczny orgazm? Niemożliwe, gdyż ówcześnie nie było kobiecego orgazmu, tylko histeria. Później w falliczny przyrząd wmontowano baterie. Reklamówki firm wysyłkowych z lat pięćdziesiątych-sześćdziesiątych dla gospodyń domowych polecały masować nim twarz. Potem falliczny kształt utypizowano na wzór i podobieństwo męskiego członka. W ten sposób kobiety dostały do ręki (i nie tylko) kawałek męskiego ciała o nazwie wibrator. Chociaż słuszniej byłoby nazwać go zgodnie z funkcją samojebem, bo służy chyba do tego, a nie do masowania twarzy, dziąseł czy wibrowania. Na czym polega dalszy, dwudziestowieczny postęp samojebów? Na tym, że podwójny członek do synchronicznego używania przez dwie panie produkuje się specjalnie dla lesbijek. Biedne lesbijki, tak brzydzące się mężczyzną, kupują w sex-shopach ochłap męskiego ciała. Nie jest to ledwie zaznaczony falliczny kształt, jakim pocieszały się wyuzdane libertynki czy damy pod koniec ubiegłego wieku. Jest to ozdobiona precyzyjnie wyrzeźbioną główką, okablowana żyłami lateksowa atrapa znienawidzonego symbolu męskiej jurności. Czy nie po raz pierwszy od czasów Safony mężczyzna kładzie się długim, fallicznym cieniem na ideale lesbijskiej miłości? Sukces mężczyzn, klęska kobiet? Raczej seksowny paradoks.