Rozkładam prześcieradło. Naciągam na łóżko. Będzie płótnem obrazu: kobieta i mężczyzna.
Wyciągasz po mnie ręce. Kładziesz na sobie. Śmiejesz się, że mężczyzna jest najpiękniejszym człowiekiem. Ale mam rację. Spójrz, twoje nogi są silne. Wąskie biodra, brzuch i uda to maszyneria mięśni. Najczystszy rysunek, bez poprawek na nieforemną, baloniastą ciążę. Nie jesteś spiżarnią z sadłem powtykanym w wałki tyłka i piersi. Nie przyssie się do ciebie od środka wygłodniały embrion. Zobacz:
Twój najmniejszy mięsień, ten nadgarstka, łączy się z ramieniem, muskułami. Jego ruch podtrzymują ścięgna pleców. Nie ginie gdzieś w krągłościach, nie rozpuszcza w tłuszczu. Dla kobiety dorastanie jest puchnięciem. Dla mężczyzny nabieraniem siły.
Widząc pierwszy raz moje nagie piersi, powiedziałeś: „Są bezradne jak rozłożone ręce." Całujesz je i są święte. Różowieje aureola sutek. Nasza Święta Cycanna, patronka o dwóch relikwiach. Trzeba je adorować, lizać. Dręczyć gryząc, ściskając, bo nie ma świętości bez umartwień.
Seks pachnie z ust i ślini się między nogami, kiedy mówisz do mnie, delikatniej niż pocałunek. Wkładasz język między wargi. Dzielimy się ostatnim zrozumiałym słowem. Rozgryzamy: ko – och – am, I opadają ozdoby słów. W jęku głos jest nagi. W samym środku krzyku. Pragnienie nieprzekładalne na wyuczone, tresowane słówka.
Zostaje rytm, puls krwi. Powinność rytmu przywołującego rozkosz. Wkradam się pod ciebie. Zlizuję krople potu. Mają przezroczysty smak. Przepływa przez nie ciepło, słona łzawość, lepkość pożądania. Poczekaj – odpycham cię stopą. Bierzesz ją do ust. Rozdzielasz pieszczotą palce. Mokrą ocierasz o policzek.
Pochylasz się powoli nade mną. Włosy zasłaniają ci twarz. Twoje plecy są splecione z mięśni. Wygięte w pokłonie. Jest w nich uległość i groźba mocy. Wyciosany z kamienia antyczny kapłan, składający nasienie w ofierze: „Nie będziesz mieć innych mężczyzn przede mną" – żądałbyś, jak każdy zakochany bóg.
Wtulam się w twoje ramię. Masz pieprzyk. Brązowy, wystający guzik, spinający lśniącą skórę. Całuję zagłębienie szyi. Odchylasz głowę, poddajesz się pieszczotom. Za dużo, za mocno. Chcesz się znowu we mnie schronić. Siadamy, objęci udami. Ukąszenia pocałunków są zbyt bolesne. Liżemy sobie usta. Pchnięciem przenikasz moją miękkość. Przytrzymujesz za biodra. Unosisz, przyciskasz władczo do siebie. Przyciągasz, odpychasz. Jestem twoim odartym ze skóry, wyprężonym członkiem. Wyciskasz z nas rozkosz. Drżymy przed… Wyrywam się i chowam głowę pod poduszkę. Nie chcę, żebyś mnie dotykał. Jeszcze nie. Obnażyłeś mnie ze zwykłego ciała. Sączy się z niego wilgoć. Pod nim jest inne, miłosne. Z rozgrzanej skóry parują perfumy. Kładziesz się obok, opierasz na łokciu. Wdychasz drażniący zapach. Nigdy nie pachną tak samo. Nabierają aromatu od światła i pieszczot. Dojrzewają na ciepłej skórze.
Zamiast słów wkładasz mi w ucho język. Obiecujesz nim powolne spełnienie. Liżesz koniuszkiem najgłębszą czeluść. Gładzisz pośladki. Lubię dostawać klapsa niby zła, opieszała dziewczynka. Pewnie, że się nie spieszę.
Przyciągasz mnie za ramię, żeby potrzeć sierść. Zwierzęcą łatkę między nogami. Palec prowadzą do jamy rude żmijki śliskich włosków. Rozsuwam szeroko nogi. Gładki palec zamienia się w szorstki język. Mój słodki miąższ ścieka ci z ust.
Przytrzymujesz mi ręce. Nie wiem, czy cię odpycham, czy trzymam paznokciami za ramiona. Wślizgujesz się we mnie. Kołyszesz. Płytkie fale przyjemności zalewają usta. Łapię gwałtownie powietrze, wciągam w siebie oddech, ciebie. Popychasz do rozkoszy. Coraz mocniej. Przez moje ciało, rozwartą nagość. Znajdujesz nową pieszczotę, tędy. Najgłębiej. Gubimy się, wynurzamy, nie możemy mocniej wbić w siebie. Rozszarpać. Jestem w tobie, w pulsującym skomleniu. Tańczę skowyt. Palce ześlizgują się bezsilnie ze spoconych ramion. Rozkruszamy biodrami ostatni kawałek cukru, mdląco rozpływający się w naszych ciałach.
Otwieram oczy. Włókna prześcieradła. Całun z odciśniętym śladem mokrych ciał. Przygarniasz mnie ciężką dłonią. Całujesz ze snu. Jeszcze jesteś we mnie. Zaraz wypadniesz. Urodzę cię. Wyciekają mleczne wody i wysuwasz się łagodnie na moje zmęczone udo. Zasnuwam się snem. Król i królowa ze średniowiecznej ryciny. Kochają się. Spleceni w jedność. To my. Wzięliśmy koronę orgazmu z tego królestwa w nas, nad nami. Rozkoszy i władzy nad światem bez miłości.