– Widziałeś gdzieś długopis?! – przerzucam szuflady.
– W naszym domu? Widzę długopisy tylko, gdy je kupuję.
Zdaję Piotrowi pokład z naszą kosmitką w nocnym kombinezonku. Mam wolne, mogę iść do kina. Już wsiadając do wozu, jestem kimś innym. Mniej zatroskana, mniej matczyna, bardziej zmechanizowana i ryzykancka. Słucham radia, którego chcę, gadam do siebie, niemiłosiernie śpiewam. Odkurwiam się po tłamszeniu niecenzuralnych odżywek przy dziecku.
Umówiłam się z Misiakiem do kina w Galerii. Przyszła z Teresą Sedą owiniętą płaszczem własnej produkcji. Może i lepiej, że z psychologa przekwalifikowała się na projektantkę pięknie obszywającą ludzkie ego.
Makrokosmos przeraźliwie smutny. Przestanę jeść drób po tych dwu godzinach udręczonych opierzonych spojrzeń z rusztu cierpienia. Bociany lecą do Afryki i cierpią ze zmęczenia. Te, którym udało się dolecieć, wracają i znów cierpią. Jeżeli w tym stylu zrobią film o jabłku, przestanę jeść rośliny.
Wychodząc z sali, słyszymy kawałek innego filmu:,A może spróbowałbyś na chwilę przestać być mutantem?” (Czyli sobą?) Powinni to puszczać z głośników w Galerii, zwłaszcza w soboty. Wokół klony modnych dziewczyn: opalenizna z solarium, włosy z farby, spojrzenia z niebytu. Chroniczne striptizerki z nerami i pępkami na wierzchu, gdy jest poniżej dziesięciu stopni. W takim stroju jest dobrze tylko anorektyczkom, reszcie wyłażą po bokach wałki sadła. W weekendowym tłumie kilka naturalnych, dyskretnie umalowanych panienek „z dobrych domów”. Dlaczego moda musi być żałośnie przymusowa?
Niedziela, i to po Wielkanocy, więc Miłosierdzia Bożego. Ledwo wyhamowuję przed supermarketem. Na zazwyczaj pustej ulicy korek. Przy parkingu policja, pogotowie, tłumy, ludzie biegną i pędzą na wózkach inwalidzkich.
– Pielgrzymka czy co? – pytam.
– „Ich Troje”!
– Wie pani, ile wziął? – pyta zjadliwie kasjerka w sklepie – dwadzieścia tysięcy i sześćdziesięciu ochroniarzy.
– Kiedy śpiewa? – upewniam się, czy zdążę wyjść.
– Co pani, dwadzieścia tysięcy za podpisywanie płyt.
Dawniej piosenkarz na festynie śpiewał. Teraz rozdaje autografy, a muzyka leci z magnetofonu. I płacą mu za promocję samego siebie.
Piotr mówi przyjacielowi, że zaczyna pisać coś nowego, na co on:
– No tak, po Scenach z życia trzeba zatrzeć złe wrażenie.
Czy my puściliśmy bąka? Zatrzeć wrażenie i ślady samodzielnego myślenia. Przyjaciel ma talent, ale go konsekwentnie rozmywa, na prawdziwe pisarstwo się nie odważy.
Muniek w akcji charytatywnej Centrum Zdrowia Dziecka.
Są już tabletki na bezsenność, niech wynajdą na śnienie. Nie chcę mieć snów, te zwykłe też są koszmarem, porywają w inny świat, gdzie nie ma siły ciążenia logiki. Nie chcę się odrywać od jawy, od rozsądku.
Chyba kiedyś nie wstanę. Zostanę w łóżku, wyobrażając sobie, co będzie: codzienna butelka mleka, pieluszka, soczek, śniadanie, ubieranie, herbata dla Piotra i ceremoniał budzenia go (Pola po nim skacze, ja osłaniam wrzątek, ogólne buzi) i tak rytmicznie do nocy. Po kolei rytuał godzin, żeby jeszcze był czas się tym zachwycać.
Zbliża mi się okres i do tej cielesnej probówki powyginanej w kobiece kształty dolewa się kropla gniewnych hormonów. Ciecz w probówce dymi, buzuje. Zostaje osad smutku.
Wszystko jest iluminacją Foera. Nie jest wyłącznie „prozą magiczną”, ale i zgryźliwą: kwartał żydowski (getto) i kwartał ludzki, synagoga ciągnięta na kółkach w miarę przesuwania się granicy. „Każdy z nas jest przecież taki dobry, że inni nie są go warci”. „Ukraina miała obłazić pierwsze urodziny”. „Pozycję 69 wynaleziono w sześćdziesiątym dziewiątym roku. Mój przyjaciel Gregory zna przyjaciela bratanka wynalazcy”.
Chwila nieuwagi i Pola zmiksowała nam śniadanie w swoim dziecięcym mikserku na korbę. Mimo wszystko łóżkowy przegląd zaległej prasy. Piotr swojej szwedzkiej, ja „Paris Matcha”. Zagląda mi przez ramię:
– A co u Belmondo?
– Staruszek jest po wylewie, będzie chodził o lasce, ale i będzie miał dziecko.
– Wylew spermy?
– Jestem od kilku dni tak bardzo szczęśliwy, bez powodu – cieszy się przez telefon kuzyn. Chyba znam ten powód: skumulowana serotonina. To nie on jest szczęśliwy, to prozac. On nie byłby w stanie. W dzieciństwie rodzice wydrapali mu organ szczęścia, walcząc między sobą z małżeńskiego obowiązku.
Przed snem mam czas przejrzeć wycinki prasowe przysłane z wydawnictwa, recenzje Scen z życia pozamałżeńskiego. Pomijając zabawne głupoty typu: „W tej książce Gretkowska rozmawia o seksie z niejakim Pietuchą, albo go uprawiają” – wrażenie, że piszą te recenzje poszkodowani w jakimś wypadku czy katastrofie, np. życia w Polsce. Leżą teraz na poboczu prowincji przykryci gazetami, które starannie zapisali. Zwyczajem jest zachwyt nad poprzednimi książkami, świetnymi w porównaniu z dnem najnowszej. Tak samo było z Polką: „poślizg ginekologiczny” – poród?; „obraza kobiecości” – bycie w ciąży obrazą? I to typowe uogólnianie: coś mnie uraziło, więc uraziło cały świat, bo ja to gazeta, więc absolut.
Po wczorajszym przesłuchaniu Millera przez Komisję komentarz radiowy: „To, co powiedział do Ziobry – «Pan jest zerem» – jest przejawem specyficznego poczucia humoru premiera”. „Pan jest zero” – mówi facet nieumiejący poprawnie wypowiedzieć swojego nazwiska. „Myller” – przedstawia się cwaniacko. Upapranie w pyrylowską władzę, te 40 lat komunistycznej glamzy to też poczucie humoru? Siłą opowiedziany żart?
Pierwszy letni dzień. Jedziemy do ogrodu w Powsinie. Piotr łapie Połę milimetr przed skokiem do przepaści.
– Chyba jesteśmy za starzy na rodziców – dyszy. – Za starzy są ci, którzy nie mogą już upilnować dziecka – pada na ławkę ze zmęczenia.
„Pornografia” – ocena Scen z życia we „Wproście”. Piszący to facet, w ręku nie miał pornografii, najwyżej swojego kutasa przy różnych okazjach fizjologicznych.
W każdym razie słup ogłoszeniowy, jakim stało się to pismo, postanowił mieć ostre poglądy. Nigdy nie dawali dużo miejsca na kulturę. Tylko reklamy spektakli, sponsoringi oraz nagonki. Powszechne plucie na wszystko. Bez argumentów, same pomyje. Niedawno był tekst „Przereklamowani” o czołówce polskiej literatury, okraszony zdjęciami pisarzy w stylu listów gończych. W artykule o wielu z nich nie było słowa, same twarze, wprost napiętnowani. Podstawowy błąd redaktorski, ale to drobiazg. Redakcja tkwi w o wiele większym błędzie, że literatura to polityka. W polskiej kulturze jak w sejmie: hucpa i zakłamanie. Wystarczy po kolei demaskować i wyrazić swoje antypatie, by załatwić publicznie przeciwnika. A że w polityce jest szlam, to można się obrzucać błotem: Gretkowska – Samoobrona, Tokarczuk – SLD, a Pilch – Unia Pracy, i w mordę. Masłowską sflekować na zawsze. Gdyby nie Pilch wbijający zawistnikom do głowy, że dziewczyna ma talent, podobne recenzje – „bełkot” – pisaliby o niej wszędzie. Nasze po-życie literackie.
Skoro cała polska literatura do śmietnika, to po co w ogóle pisać recenzje po polsku. Krytyk powinien się zająć czymś na jego poziomie i wysłać teksty do „New Yorkera” po angielsku.
„Wprost” ma odpał polityczno-demaskatorski i przez to niewiele z kulturą do czynienia, a z drugiej strony „Polityka” zachowuje się po staremu: popieramy naszych. I to są dwa najważniejsze tygodniki opiniotwórcze.