Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Podszedłem i starałem się nie oddychać nosem. Mam czułe powonienie i trudy codzienności oraz ciężkie inkwizytorskie powinności nic w tej mierze nie zmieniły. Zdawać by się mogło, że mój nos przyzwyczai się do smrodu nieczystości, odoru niemytych ciał, fetoru gnijących ran, woni krwi i wymiotów. Nic z tego: nie przyzwyczaił się.

Przyłożyłem dłoń do piersi Klingbeila i poczułem, jak bije jego serce. Słabo, bo słabo, ale bije. Człowiek, który mnie wynajął, miał szczęście, że nie oglądał swego syna w tej chwili. Nie dość, że Zachariaszowi niemal zgnił jeden policzek, a drugi był poszarpany zastarzały-

mi bliznami, to cale ciało było tak wychudzone, że koki zdawały się przebijać przez pergaminową, namiękłą od wilgoci i pomarszczoną skórę.

– Kostucha – powiedziałem bardziej chyba do siebie niż do niego. – Wyglądasz jak kostucha, synu.

I wtedy, możecie mi uwierzyć lub nie, powieki człowieka, który sprawiał wrażenie trupa, uniosły się. A przynajmniej uniosła się prawa, czyli ta niezasłonięta opuchlizną.

– Kostuch – wymamrotał niewyraźnie. – Jeśli już, to Kostuch.

I zaraz potem jego oczy z powrotem się zamknęły.

– A tośmy sobie pogadali, Kostuchu – mruknąłem, lecz byłem zdumiony, że w tym stanie, w jakim był, odzyskał przytomność, choć na tak krótki moment.

* * *

Kupiec przyjął mnie w swoim domu, ale poszedłem tam dopiero po zmierzchu, by nie rzucać się ludziom w oczy. Nie zauważyłem, by mnie śledzono, choć oczywiście nic dało się wykluczyć, iż któryś ze służących Griffa obserwował wchodzących i wychodzących z domu Klingbeila. Nie zamierzałem się jednak ukrywać, gdyż przecież zupełnie naturalnym elementem śledztwa była rozmowa z ojcem ofiary czarów.

– Przyznam szczerze, panie Klingbeil, że nie rozumiem. Ba, jestem skłonny powiedzieć: nic nie rozumiem.

– Czegóż to?

– Griffo nienawidzi waszego syna. A jednak nie sprzeciwił się skazaniu go na karę więzienia, zamiast żądać skazania na śmierć…

– Nie wiem, co gorsze – przerwał mi kupiec.

– Dobrze. Powiedzmy, że gorąca nienawiść zamieniła się w jego sercu w chłodną żądzę wysmakowanej zemsty. Wolał widzieć wroga nie na szubienicy, a gnijącego w lochu. Cierpiącego nie przez dwa pacierze, a przez całe lata. Lecz jak wytłumaczycie, że zatłukł na śmierć strażnika, który zranił waszego syna? Że na własny koszt sprowadził znanego medyka z Ravensburga?

– Chciał się wam przypodobać – mruknął Klingbeil.

– Nie. – Pokręciłem głową. – Kiedy dowiedział się, że wasz syn został pobity, był naprawdę wściekły. Zresztą sformułowanie „naprawdę wściekły" jest zbyt łagodne. On go zatłukł. Z pełną premedytacją zatłukł go pałką jak wściekłego psa…

– Jeśli chcecie wzbudzić moją litość, źle trafiliście -burknął.

– Nie zamierzam wzbudzać waszej litości. – Wzruszyłem ramionami. – Przedstawiam wam fakty.

– Mówcie dalej.

– Dowiedziałem się i innych rzeczy. Zachariaszowi dawano więcej jedzenia niż pozostałym więźniom. Poza tym co miesiąc do celi przychodził medyk. Ośmielam się sądzić, że ktoś chciał, by wasz syn cierpiał, ale jednocześnie ktoś bardzo nie chciał, by wasz syn umarł. I mam wrażenie, że to jest ten sam ktoś.

– Cel? – zapytał krótko.

– Właśnie – powiedziałem. – Oto jest pytanie! Coś mi mówi, że to nieco więcej niż tylko chęć przypatrywania się upokorzonemu i cierpiącemu wrogowi. W końcu musiał się liczyć z tym, że uda wam się wyjednać ułaskawienie syna. Pisaliście przecież do cesarskiej kancelarii, a wszyscy wiemy, że Najjaśniejszy Pan ma wielkie serce…

Najjaśniejszy Pan nie miał akurat wiele wspólnego z ułaskawieniami, gdyż wszystko zależało od jego ministrów i sekretarzy, przedkładających dokumenty do podpisu. Niemniej jednak słyszano o spektakularnych przejawach miłosierdzia cesarza. Kilka lat temu kazał nawet wypuścić wszystkich więźniów skazanych za pomniejsze przestępstwa. Ten akt łaski nie objąłby co prawda Zachariasza, ale świadczył o jednym: Griffo Fragenstein nie mógł być pewien, czy nagle do Regenwalde nie trafi list z cesarską pieczęcią, nakazujący zwolnienie więźnia. A wtedy sprzeciwienie się cesarskiej woli nie byłoby możliwe. Chyba że zuchwały buntownik miałby ochotę zamienić się z Zachariaszem miejscami i wprowadzić się do celi w dolnej wieży.

– Ludzie są głupi, panie Madderdin. Nie oceniajcie wszystkich po sobie. Nie sądźcie, że kierują się rozsądkiem i wybiegają myślami naprzód…

Te słowa do złudzenia przypominały przestrogę, jakiej udzielił mi przed wyjazdem Heinrich Pommel. I zapewne było w nich sporo racji. Tyle że miałem okazję poznać Griffa Fragensteina. Był bogatym kupcem, znanym z dokonywania szczęśliwych i trafionych transakcji. Tacy ludzie nie zarabiają majątku, nie wybiegając

myślami w przyszłość i nie analizując poczynań rywali. Powiedziałem to Klingbeilowi.

– Trudno się z panem nie zgodzić, panie Madderdin. Jednak nadal nie wiem, dokąd zmierza wasze rozumowanie.

– Griffo potrzebuje żywego Zachariasza. Umęczonego, upokorzonego, ba, nawet niespełna rozumu, ale mimo wszystko żywego. Po co?

– Wy mi odpowiedzcie – burknął zniecierpliwiony. – W końcu za to płacę.

Pokiwałem głową.

– I poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi -odpowiedziałem słowami Pisma, mając na myśli to, że kiedy poznam prawdę, to syn Klingbeila będzie mógł się cieszyć wolnością. Kupiec zrozumiał moje słowa.

– Niech was Bóg wspomaga – rzekł.

– Panie Klingbeil, do tej pory zajmowałem się pańskim synem. Na szczęście na razie jest bezpieczny i nic mu nie grozi poza chorobą, z którą, miejmy nadzieję, sobie poradzi. Teraz muszę zająć się kimś innym. Co wiecie o siostrze Griffa?

– O Paulinie? Tu wszyscy wiedzą wszystko, panie Madderdin. I pewnie wszyscy powiedzieliby panu to samo. Uparta niczym osioł, pusta jak beczka po kiszonej kapuście. Pogardzała tymi, z których nie mogła mieć korzyści. Nikogo nie szanowała, a nogi rozkładała przed każdym, kto wpadł jej w oko.

– No to wszystko wiem. – Uśmiechnąłem się. – Jak długo wasz syn się z nią spotykał? Kochał ją?

– Kochał – odparł kupiec po długiej chwili. – Wiedział o wszystkim, ale jednak kochał.

– Zażądał wyłączności, kto wie, może też małżeństwa, ona się nie zgodziła i wtedy ją zarżnął. Hm?

– Macie bronić mego syna czy go oskarżać? – Spojrzał na mnie ponurym wzrokiem.

– Mam odnaleźć prawdę – przypomniałem mu łagodnie. – Poza tym przecież właśnie do tego się przyznał. Czyż nie?

– Przyznał! – parsknął Klingbeil. – Dobry kat zmusi przesłuchiwanego nawet, by się przyznał, że jest zielonym osłem w różowe ciapki!

– To dobre! – Zaśmiałem się z dowcipu i pomyślałem sobie, że go zapamiętam. Lecz zaraz spoważniałem: – Waszego syna nie torturowano. Wiecie przecież… Z własnej woli opowiedział wszystko i przyznał My do zabójstwa.

– Nie – rzekł kupiec wyraźnie i stanowczo. – Nigdy w to nie uwierzę.

– Zaczekam, aż oprzytomnieje, i porozmawiam z nim – powiedziałem. – Tylko nie wiem, czy to cokolwiek zmieni. Miała przyjaciół? – wróciłem do Pauliny. – Może powiernicę od sercowych spraw?

– Ona nie lubiła ludzi, panie Madderdin. – Pokręcił głową. – Nie słyszałem o nikim takim. Jedynie Griffo był z nią naprawdę blisko. Różne rzeczy ludzie gadali o tych dwojgu…

Aaaa, takie buty – mruknąłem po chwili. Kazirodztwo było grzechem i przestępstwem może mc powszechnym, ale słyszało się tu i ówdzie o rodzeństwie żyjącym jak mężowie z żonami, o ojcach rozpustnie figlujących z córkami. Nie mówiąc już o grzesznych stosunkach łączących kuzynów, czy też zabawach

ojczymów z pasierbicami lub macoch z pasierbami. W niektórych wypadkach stosunki takie karano śmiercią, w innych wystarczała chłosta połączona z publiczną pokutą. Jednak Griffo i Paulina, mający wszakże wspólnego ojca, zostaliby napiętnowani oraz powieszeni, gdyby tylko wykryto ich grzeszne sprawki. Pod warunkiem, że kazirodztwo w ich wypadku miało rzeczywiście miejsce, a nie było tylko wymysłem zawistników i oszczerców.

– Mieli tego samego ojca, prawda? Pokiwał głową.

– A matka? Gdzie jest jej matka?

– Kurwa kurwę urodziła. – Skrzywił się. – Hrabia podróżował z misją od najjaśniejszego pana do perskiego szacha. Rok go nie było i przywiózł niemowlę. Matka ponoć umarła przy połogu.

– Persyjka?

– Diabli ją tam wiedzą! Może i tak – dodał po chwili zastanowienia. – Paulina była smagła, czarnowłosa

i miała ogromne, ciemne oczy. Podobała się, bo u nas mało takich kobiet…

– Sądzicie więc, że Griffo zabił siostrę, mszcząc się za to, iż zdradziła go z waszym synem?

Pokiwał ponuro głową.

– Nie, panie Klingbeil – musiałem rozwiać jego złudzenia. – Fragenstein był wtedy na przyjęciu organizowanym przez gildię kupiecką z Mistatd. Ma kilka dziesiątków świadków. A zważywszy na fakt, iż tam przemawiał, trudno podejrzewać, że go źle zapamiętano…

– Wynajął zabójcę.

– Powierzając komuś tajemnicę, powierzacie mu własne życie – odparłem słowami przysłowia. – Nie sądzę, by był na tyle nieroztropny.

– Idźcie już sobie. – Rozdrażniony Klingbeil machnął dłonią. – Myliłem się, myśląc, że uczciwie zajmiecie się sprawą.

– Uważajcie, by nie rzec czegoś, czego byście potem żałowali. – Popatrzyłem na niego i zmieszał się.

– Darujcie – westchnął po chwili i podparł brodę na pięściach. – Sam nie wiem, co robić.

– To ja wam powiem – odrzekłem. – Postawcie przy synu zaufanego człowieka. Niech czuwa obok łoża dzień i noc. I niech to będzie ktoś, kto nie lęka się użyć broni.

– Sądzicie, że…

– Nic nie sądzę. Wiem jednak, że Bóg pomaga tym, którzy potrafią pomóc sami sobie.

* * *

Przez kolejne trzy dni nie miałem niemal nic do roboty. Odwiedzałem Zachariasza, by przyjrzeć się skutkom leczenia, i poznałem medyka z Ravensburga, kościstego, żwawego staruszka, który pochwalił zaproponowane przeze mnie metody.

6
{"b":"88517","o":1}