Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Zrozumcie dobrze, mili moi, Mordimer Madderdin nie jest, nie był i nie będzie człowiekiem, który rozczulałby się z powodu śmierci byle nierządnicy. Jeśli Wagner następnego dnia powiedziałby mi: „Wiesz, Mordimerze, musiałem zabić tę kurwę, bo mnie okradła", być może potępiałbym jedynie jego zapalczywość, nie samą decyzję. Natomiast znalazłem się w samym centrum niezręcznej sytuacji. Nie znoszę bezcelowego zadawania bólu ani bezsensownego szafowania śmiercią, W końcu nasz Pan powiedział: Coście uczynili jednemu z tych moich braci najmniejszych, mnie żeście uczynili. Nie sądzę, by uratowanie życia głupiej dziwki (trzeba być głupią, by próbować okraść inkwizytora, nawet jeśli jest pijany) zaważyło na Boskim Sądzie, gdzie wszystkie grzechy zostaną zważone i policzone. Ale pomyślałem, że nie za dobrze świadczyłoby o tak wychwalanych w Kobritz inkwizytorach, gdyby jeden z nich zostawił po sobie pamiątkę w postaci trupa zarżniętej dziewczyny. Byliśmy bohaterami tego miasteczka, mili moi, a bohaterowie nie mordują dziwek w pijackim amoku. I wierzcie mi, że tylko o to, o obronę dobrego imienia Świętego Officjum, chodziło mi w tej sprawie.

Poranna awantura znalazła zresztą finał następnego popołudnia, kiedy Thaddeus Wagner wtoczył się do mojego pokoju, gdzie już samotnie odpoczywałem po libacji oraz łóżkowych zmaganiach.

– Nie ukradła jej – wymamrotał.

– Słucham?

– Spadła mi pod łóżko, żesz nawet nie wiem kiedy -powiedział. – Sakiewka, znaczy. Pewnie jak się rozbierałem czy co… Rano znalazłem… Wiesz, Mordimerze, gdyby nie ty, zabiłbym niewinną dziewczynę!

– Mój drogi – rzekłem, zdziwiony jego skrupułami – powstrzymałem cię jedynie dlatego, iż uważałem, że dwie dziewczyny zajmą się tobą lepiej niż jedna. Gdyby jakaś kurwa sięgnęła po moje pieniądze, sam bym ją zarżnął. Pomyśl tylko, przyjacielu, kogo może obchodzić życie dziwki? Wykazałeś się wielką rozwagą oraz miłosierdziem, darując jej winy.

– Tak myślisz? – Spojrzał na mnie.

– Oczywiście, że tak myślę, Thaddeusie. Młody inkwizytor musi mieć wzory do naśladowania. I cieszę się, że mogłem spotkać właśnie ciebie…

Przez moment zastanawiałem się, czy nie przeholowałem. Wagner jednak łyknął komplement jak młody kormoran rybkę.

– Pochlebiasz mi, Mordimerze – rzekł, a na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech.

– Jestem zbyt prostolinijny, by pochlebiać – westchnąłem. – Czasami myślę, że chciałbym kiedyś nauczyć się tego, co mówi poeta: Grzeczności sobie wzajem prawią oszukańcze, co trzeba mówić prosto, wykręcą zawile…

– Heinz Ritter? – przerwał mi.

– Znasz jego sztuki?

– Oczywiście – odparł. – I trzepię się, parszywcy, mdlejąc jak motyle – dopowiedział.

– Patrzę na nich, udając, że spuszczam powieki w tłustej drzemce. I co dzień tak strugam wariata - odparłem.

Przez chwilę bałem się, czy nie posunąłem ironii zbyt daleko. Ale nie. Thaddeus Wagner roześmiał się

szczerze.

– Piłem raz z Ritterem. Swój chłop, powiem ci. Trzy

dni nie trzeźwiałem. Zostawił mnie dopiero, jak wydałem wszystkie pieniądze. – Wnioskując z tonu mego towarzysza, najwyraźniej nie miał za złe Ritterowi, że ich przyjaźń wygasła wraz ze zniknięciem ostatniego dukata. Oznaczało to, że dramaturg musiał być naprawdę zabawnym kompanem.

* * *

Heinrich Pommel uważnie wysłuchał raportu, a potem kazał nam się zabrać za przygotowanie pisemnego sprawozdania, które miało zostać wysłane do kancelarii Jego Ekscelencji biskupa Hez-hezronu. Zapewne po to, by w biskupich biurach myszy miały co jeść; nie sądziłem, by ktokolwiek miał czas i ochotę zajmować się zwyczajnymi raportami lokalnych oddziałów Inkwizytorium. Nasz przełożony najbardziej jednak ucieszył się ze sporej sumki, którą otrzymaliśmy od zacnych i wdzięcznych mieszczan. Wysypał monety na stół i od razu odliczył jedną czwartą. Pchnął pieniądze w naszą stronę.

– Na zdrowie, chłopaki.

Oczywiście nie zamierzał nam wyjawić, co zrobi z pozostałymi trzema częściami nagrody, i szczerze byśmy się zdziwili, gdyby to uczynił. Ale, jak już wzmiankowałem wcześniej, do Pommla nie można było mieć żalu. W siedzibie Inkwizytorium mieliśmy zawsze dobre jedzenie, pod dostatkiem wina, na czas wypłacane pensje oraz deputaty, a kiedy któryś z inkwizytorów wpakował się w finansowe kłopoty, Pommel ratował go nieoprocentowaną pożyczką.

Był mądrym człowiekiem i wiedział, że dla podwładnych lepiej być wymagającym, acz troskliwym ojcem, niż zabawiać się w liczykrupę, sknerę i zdziercę, którego postępowanie najpierw wzbudza niechęć, a potem prowadzi do spisków. I wcale nie mieliśmy mu za złe, że jego długoletnia kochanka właśnie skończyła budować piękny dom za miastem, a sam Pommel przez podstawionych ludzi dzierżawił kilka niewielkich majątków.

Byliśmy młodzi i uczyliśmy się od niego, wiedząc, że kiedy sami zostaniemy przełożonymi któregoś z lokalnych oddziałów Inkwizytorium, będziemy się starać postępować w sposób podobnie rozsądny.

Wagner zgarnął do sakiewki swoją część honorarium i wstał z krzesła, lecz ja się nie ruszyłem.

– Czy mogę prosić o chwilę rozmowy?

– Oczywiście, Mordimerze – odparł Heinrich.

Thaddeus z ociąganiem wyszedł z pokoju. Byłem pewien, że zżera go ciekawość, o czym zamierzam rozmawiać ze starszym Inkwizytorium.

– W czym mogę ci pomóc? – Pommel odwrócił na mnie wzrok, gdy za Wagnerem zamknęły się już drzwi.

Z Pommlem nie było po co wdawać się w gierki, więc wyłuszczyłem mu szczerze, czego dowiedziałem się od kupca Klingbeila.

– Ile zaproponował?

– Dwieście zaliczki i półtora tysiąca, jeśli rzecz się powiedzie – odparłem zgodnie z prawdą.

Starszy Inkwizytorium gwizdnął leciutko.

– Czego ode mnie oczekujesz, Mordimerze?

– Wystawienia glejtu nakazującego przesłuchanie Zachariasza Klingbeila.

– W celu?

– Wyjaśnienia doniesień mówiących, iż stał się ofiarą czarów. Tak przecież zeznała dwa lata temu Hanja Snithur, nieprawdaż?

Hanja Snithur była przebiegłą i wielce szkodliwą czarownicą. Spaliliśmy ją w zeszłym roku po długotrwałych badaniach, które jednak przyniosły owocny plon. W związku z nim kojący blask stosów rozświetlił na chwilę ponurą ciemność otaczającą Ravensburg.

– Czy potwierdzają to protokoły przesłuchań?

– Potwierdzą – odparłem. Sam sporządzałem protokół (pisarz porzygał się w trakcie tortur i ktoś musiał go zastąpić), więc dopisanie jednego nazwiska więcej nie mogło mi sprawić kłopotów.

– Dlaczego zabraliśmy się za to dopiero po dwóch latach?

– Błąd pisarza.

– Hmm? – Uniósł brwi.

– Kleks zamiast nazwiska. Niedbalstwo godne potępienia. Jakże ludzka, prosta omyłka. Jednak kierując się nie tak częstym w końcu imieniem Zachariasz, doszliśmy po nitce do kłębka.

– Skoro tak… – Wzruszył ramionami. – Kiedy chcesz wyruszyć?

– Pojutrze.

– Dobrze, Mordimerze. Ale uważaj! – Spojrzał na mnie z troską. – Słyszałem o Griffie Fragensteinie i niewiele dobrego da się o nim powiedzieć.

– Brzmi jak szlacheckie nazwisko.

– Bo i jest. Griffo to bękart hrabiego Fragensteina. Dziwna sprawa: hrabia uznał go i dał mu nazwisko, cesarz jednak nie przyznał szlacheckiego tytułu. Toteż Griffo zajmuje się handlem i rządzi miejską radą w Regenwalde. Jeśli rzeczywiście nienawidzi Klingbeilów, będzie bardzo niezadowolony, iż ktoś miesza się w jego sprawy.

– Nie ośmieli się… – powiedziałem.

– Nienawiść czyni z ludzi głupców – westchnął Pommel. – Jeśli jest mądry, będzie ci sprzyjał i pomagał. Przynajmniej z pozoru. Jeśli jest głupi, spróbuje cię zastraszyć, przekupić lub zabić.

Roześmiałem się.

– Kiedy w mieście ginie inkwizytor, czarne płaszcze ruszają do tańca – zacytowałem znane powiedzonko, zaświadczające o naszej zawodowej solidarności.

– Nienawiść czyni z ludzi głupców, Mordimerze -powtórzył. – Nigdy nie daj się zwieść myśli, że twoi wrogowie będą rozumować tak samo logicznie jak ty. Czy wściekły szczur nie rzuci się na człowieka uzbrojonego w widły?

– Będę się pilnował. Dziękuję, Heinrichu – powiedziałem, wstając z krzesła.

Nie musieliśmy ustalać, jaki procent przypadnie Pommlowi z mojego honorarium. Wiedziałem, że weźmie tyle, ile będzie chciał, lecz wiedziałem też, iż zadba, bym nie poczuł się pokrzywdzony.

– Jutro wypiszę ci dokumenty. – Podniósł się, obszedł stół i zbliżył do mnie. Położył mi dłoń na ramieniu. – Wiem, kto rozprawił się z wilkołakami, wiem również, że Wagner niemal nie trzeźwiał przez te dwa tygodnie i nie był szczególnie pomocny.

– Ależ…

– Zamknij się, Mordimerze – rozkazał łagodnie. -Wiem też o tej dziwce…

W Akademii Inkwizytorium uczono nas wielu rzeczy. Również sztuki zwodniczej konwersacji. Pommel mógł mieć niemal pewność, że w ciągu dwóch tygodni skorzystaliśmy z usług dziwek, a dziwki plus zamiłowanie Wagnera do trunków i awantur równało się kłopotom. Dałbym sobie rękę odciąć, że Pommel strzelał na oślep, licząc, iż pozna prawdę dzięki reakcji waszego uniżonego sługi. Powieka mi nawet nie drgnęła. Mój przełożony odczekał chwilę i uśmiechnął się.

– Będą z ciebie ludzie, chłopcze – rzekł serdecznym łonem. -No, idź już.

Przy samych drzwiach zatrzymał mnie jego głos:

– Ach, Mordimerze, jeszcze jedna sprawa. Czy temat oparty na cytacie: Coście uczynili jednemu z tych moich braci najmniejszych, mnie żeście uczynili wydaje ci się odpowiedni na nasze dzisiejsze wieczorne medytacje?

Odwróciłem się.

– Z całą pewnością odpowiedni – przyznałem, obiecując sobie, że sformułowania „dałbym sobie rękę odciąć" na przyszłość będę się starał unikać nawet w myślach. Niemniej nadal zastanawiałem się, czy Pommel strzelał w ciemno, czy też od kogoś otrzymał relację o naszych poczynaniach. Tylko jeśli tak, to od kogo?

* * *

Mieszczanom nie wolno było się odziewać w płaszcze barwione na czerwono, który to kolor był zastrzeżony dla szlachetnie urodzonych. Jednak Griffo Fragenstein ośmielał się nosić na ramionach płaszcz nie tylko połyskujący czystą purpurą, lecz haftowany również złotymi nićmi, układającymi się w kształt Trzech Wież -hrabiowskiego herbu należnego jego ojcu.

3
{"b":"88517","o":1}