Zostawiłem ją w izbie jęczącą i biadolącą, bo uznałem, że nic więcej się nie dowiem. Cóż, Sigmonda Hausmanna należało zapewne spisać na straty, podobnie jak mistrza Folkena. Zostawał mi więc tylko trzeci, znany z protokołów, świadek przesłuchania – sam kanonik Bratta. Nie powiem, abym pałał przemożną chęcią rozmowy z tym ambitnym, zarozumiałym i bezczelnym człowiekiem, zwłaszcza że sam byłem znany z pokornej skromności. Ale jako oficjalny śledczy Jego Ekscelencji miałem tym razem nad kanonikiem przewagę, wynikającą ze stopnia służbowej hierarchii. Niemniej, nie żywiłem szczególnej nadziei, że będzie próbował mi pomóc w rozwikłaniu zagadki. Rzecz jasna, biskup Gersard chciał upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Po pierwsze, dążył do rozwiązania tajemniczej sprawy, ale po drugie, zamierzał dodatkowo skłócić duchownych z inkwizytorami. Szczerze mówiąc, nie widziałem w tym specjalnego sensu, gdyż nienawidziliśmy się i tak wystarczająco mocno i uczucia tego nie trzeba było dodatkowo podżegać.
* * *
Kanonik Odryl Bratta (cóż to w ogóle za imię i nazwisko, mili moi? Czyż słyszał ktoś o świętym Odrylu?) urzędował zwykle w kancelarii, nieopodal katedry pod wezwaniem Chrystusa Mściciela. Katedra była jednym z najbardziej imponujących gmachów w Hez-hezronie, budowano ją zresztą przez niemal dwadzieścia lat, a złośliwi twierdzili, że każda jej cegła jest przesiąknięta krwią robotników. W twierdzeniu tym było sporo przesady, gdyż nie sądzę, by w czasie prac zginęło więcej niż kilkudziesięciu budowniczych. Być może legenda o ciążącej na katedrze klątwie wywołana została śmiercią głównego architekta, nie przypominałem sobie teraz jego nazwiska, który zginął przeszyty szklanymi złomkami z rozbitego witraża. Swoją drogą, czyż nie była to śmierć godna zapamiętania oraz anegdoty? Żadne tam prostackie uderzenie cegłą w głowę, tylko wypadek na wskroś przesiąknięty artystycznym duchem!
Katedra miała trzy różnej wysokości wieże, a w każdej wieży dzwon o odmiennym tonie oraz, na wieży środkowej, ogromny zegar, w którym co godzina pojawiało się jedenastu apostołów, a co dwanaście godzin figurka Jezusa Chrystusa przebijała mieczem figurkę Judasza Iskarioty. I były to widowiska gromadzące nie tylko tłumy przyjezdnych, ale nawet mieszkańcy Hezu chętnie oglądali je po raz dziesiąty i setny. I można było mieć nadzieję, że nie przyciąga ich jedynie pragnienie płochej rozrywki, lecz również chęć wzięcia symbolicznego udziału w triumfie dobra nad złem. Zapewne właśnie takie było zamierzenie rzemieślników, którzy zegar ten skonstruowali na zamówienie poprzedniego biskupa Hez-hezronu.
Budynki kancelarii były położone za głównymi murami katedry i skryte w starannie pielęgnowanym ogrodzie. Zwykłemu człowiekowi nie było się tam łatwo dostać bez odpowiednich zezwoleń, ale oficjalny strój inkwizytorski, który przywdziałem na tę okazję, skutecznie powstrzymywał strażników od wszelkich pytań. No cóż, jakoś tak się już przyjęło, że to nie my, inkwizytorzy, jesteśmy od udzielania wyjaśnień.
– Kanonik Bratta. Jest w kancelarii? – zagadnąłem przechodzącego obok księdza w obszarpanej na brzegach sutannie.
– J-jest – odpowiedział dopiero po chwili, wpatrzony w srebrny, połamany krzyż wyhaftowany na moim kaftanie.
– W swoim biurze?
– Tak… Chyba tak…
Skinąłem mu głową i poszedłem dalej. Na księdza kanonika natknąłem się, kiedy właśnie wychodził z gabinetu. Gdy mnie zobaczył, i to w dodatku ubranego w strój służbowy, otworzył szeroko oczy. Wydawało mi się, że również zbladł, choć może były to tylko moje pobożne życzenia.
– Nie spieszcie się, kanoniku – powiedziałem serdecznie – bo, niestety, zajmę wam chwilę…
Bez słowa otworzył drzwi i wszedł pierwszy, zapraszając mnie do środka niedbałym gestem dłoni. Miał bardzo szczupłe i bardzo jasne palce, a na środkowym nosił skromny pierścień z szarym kamykiem w środku.
– Co was sprowadza? – zapytał, siadając na rzeźbionym krześle pod oknem i nie proponując mi, bym również usiadł. Zrobiłem więc to bez jego zezwolenia.
– Służba – westchnąłem. – A konkretnie polecenie Jego Ekscelencji, aby zbadać sprawę, która się toczyła przeciwko heretykom, a w której uczestniczyli mistrz Folken i pisarz Hausmann. A wyście byli, jak mniemam, prowadzącym przesłuchania…
Znowu bez słowa skinął głową. Ale potem wciągnął głęboko powietrze.
– Skoro Jego Ekscelencja was przysyła, nie mam innego wyboru, jak z wami rozmawiać. Lecz chcę, abyście wiedzieli, jak bardzo obrzydliwe jest mi wasze towarzystwo. – Spojrzał na mnie wzrokiem, który zapewne miał być przesycony pogardą, ale ja, o dziwo, zobaczyłem w nim przede wszystkim zaniepokojenie.
– Nie przyszedłem tu z wami rozmawiać, lecz was przesłuchać – rzekłem ostrzejszym tonem. – Chyba że życzycie sobie dostać oficjalne wezwanie do Inkwizytorium. A wasz stosunek do mnie nie ma żadnego znaczenia dla sprawy…
Oczywiście, dla persony tak ważnej jak kanonik katedralnej kapituły Jezusa Mściciela wezwanie do Inkwizytorium nie stanowiło żadnego zagrożenia. Przecież i tak nie moglibyśmy go poddać rutynowemu, połączonemu z torturami, przesłuchaniu bez specjalnego zezwolenia biskupa, a nawet z tym zezwoleniem kanonik miałby prawo odwoływać się do powagi samego Ojca Świętego. Ale wizyta w Inkwizytorium, gdzie powszechnie nim pogardzano, z całą pewnością nie przypadłaby mu do smaku.
– Pytajcie więc – powiedział oschle i zatarł dłonie, pomimo że dzień był upalny, a w gabinecie panowała duchota.
– Kto był z wami w czasie przesłuchania oprócz Folkena i Hausmanna?
– Nikt. – Wzruszył ramionami. – To było tylko wstępne śledztwo.
Nie skomentowałem tego stwierdzenia, ale nie ukrywam, że się zdziwiłem. Nawet jeśli Bratta łgał, to jak mógł sądzić, że nie zapoznam się z protokołem spisanym przez Hausmanna, który to protokół ujawniłby to kłamstwo?
– Co się stało z przesłuchiwanymi?
– Ten pijaczyna. – Zgrzytnął zębami. – Bóg mi świadkiem, powinienem poznać, że ledwo trzyma się na nogach… – Mówił oczywiście o Folkenie, co nadal nie tłumaczyło całej sytuacji.
– A więc Folken najpierw popełnił błąd i zabił jednego więźnia, a wy bez słowa sprzeciwu pozwoliliście mu torturować drugiego, którego również wykończył? Czyż nie tak?
Odryl Bratta zacisnął usta tak mocno, że zamieniły się w prostą, różową krechę, wręcz w nienaturalny sposób przecinającą jego twarz.
– Popełniłem błąd – wysyczał.
– Gdzie są w tej chwili ciała? Z jakiego powodu przesłuchiwani umarli… – Uniosłem dłoń. – Wiem, wiem, że ich torturowano, ale chcę wiedzieć, co takiego zrobił Folken, iż tortura zamieniła się w wyrok? Czy wezwano medyka, a jeśli tak, to gdzie znajduje się jego raport?
Kanonik wstał z miejsca, a krzesło, na którym do tej pory siedział, przesunęło się z hurkotem.
– Nie muszę odpowiadać na wasze pytania – rzekł wściekle. – Zwłaszcza zadawane takim tonem!
– Nie przychodzę tu z własnej woli – odparłem łagodnie. – Przypominam wam, księże kanoniku, iż zostałem przysłany przez biskupa Hez-hezronu, a wierzcie, że się o taką misję wcale nie prosiłem. Im więc szybciej załatwimy sprawę, tym lepiej i dla was, i dla mnie. Powinniście wszak wiedzieć, że biskup lubi dostawać odpowiedzi na pytania, które zadaje. Szybkie i trafne odpowiedzi…
– Tak, tak – wymruczał. – Macie rację – przyznał po chwili, choć przyszło mu to z trudem. – Zakończmy rzecz jak najszybciej.
– A więc?
– W wypadku pierwszego z więźniów ciężko mówić o winie Folkena – powiedział kanonik. – Wiecie pewnie z własnej praktyki, iż zdarzają się ludzie słabego zdrowia, których sam widok narzędzi oraz przygotowania do tortur mogą doprowadzić do zgonu…
– To prawda – przyznałem, gdyż mnie samemu zdarzył się podobny wypadek, kiedy na stole umarł przesłuchiwany, zanim zdążono go nawet dotknąć.
– Dlatego i tylko dlatego pozwoliłem Folkenowi kontynuować, gdyż w pierwszym wypadku nie znalazłem jego błędu.
– No a drugi?
– Wiecie, jest taki stół z dośrubowywaną płytą do zgniatania… – Spojrzał na mnie pytająco, czy wiem, o co chodzi, a ja skinąłem głową.
– Folken docisnął za mocno śruby i udusił tego człowieka…
– Na miecz Pana – warknąłem. – Przecież tego błędu nie powinien nawet zrobić zwykły uczeń, a co dopiero mistrz katowskiej gildii!
– Podobno pił z wami całą noc… – Kanonik rzucił na mnie kose spojrzenie.
– Nie wiem, z kim pił, bo ze mną na pewno nie – odparłem lodowatym tonem. – Co zrobiono z ciałami?
– Wywieziono do Dołów. – Wzruszył ramionami. – Jak zwykle. Przedwczoraj wieczorem.
– Jak zwykle, drogi kanoniku – powiedziałem zjadliwie – to przeprowadza się obdukcję i spisuje stosowny raport. Szkoda, iż w tym wypadku nie dochowano procedur.
– Nie jesteśmy zobowiązani waszymi procedurami – rzekł i widziałem, że jest wściekły, choć próbuje się hamować.
– Mniejsza z tym. – Machnąłem dłonią. – Co się stało, to się nie odstanie – dodałem wielkodusznie. – Chciałbym jednak się dowiedzieć, dlaczego mistrz Folken i pisarz Hausmann leżą w letargu i zapewne niedługo umrą? Czy przesłuchiwani byli chorzy? Czy mogli ich czymś zarazić?
– Nic mi o tym nie wiadomo – odparł.
– Dziwne, że nie boicie się, iż was może dotknąć podobna przypadłość – powiedziałem wolno, patrząc mu prosto w oczy. – Dwóch ludzi, którzy uczestniczyli w tym samym przesłuchaniu co wy, właśnie umiera, a wy nie macie żadnych obaw?
– Pokładam wiarę w Panu – odrzekł, nie cofając wzroku.
– To godne podziwu – powiedziałem i wstałem z krzesła. – Pokornie wam dziękuję, księże kanoniku, że raczyliście odpowiedzieć na moje pytania. W raporcie dla Jego Ekscelencji nie omieszkam zaznaczyć, iż wykazaliście wiele dobrych chęci…
Poczerwieniał ze złości, ale nic nie odpowiedział. Kiedy wychodziłem, obrócił się ostentacyjnie w stronę okna. Ja tymczasem szedłem wolno przez katedralny ogród i zastanawiałem się, co powinienem uczynić w całej tej paskudnej sprawie. Oczywiście, mogłem wziąć za dobrą monetę słowa kanonika, wysmażyć stosowny raport dla Jego Ekscelencji i mieć problem z głowy. Jednak musiałem przedtem postawić sam sobie kilka pytań. A najważniejsze z nich brzmiało: czy biskup pragnął, bym pognębił kanonika, czy też wręcz przeciwnie, chciał, by Inkwizytorium oficjalnie zamiotło całą sprawę pod sukno? Jeśli to drugie, to mogło się okazać, że dodatkowe dochodzenie z mej strony będzie gorzej niż niemile widziane.