Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Gdy jedzie pomiędzy chałupami, jakiś plugawy staruch w zaplamionych spodniach i powycieranej kufajce na jej widok odruchowo ściąga beret z głowy. W jego zapijaczonym umyśle zapaliło się jakieś ostrzegawcze światełko. Może sprawiła to jej mina, a może pozostały po przodkach instynkt podpowiada mu, że to dziedziczka? Trzeba zdjąć czapkę, bo pani każe oćwiczyć…

* * *

W każdym mieście można nielegalnie kupić broń. Oczywiście, nigdzie nie jest to łatwe. Należy wykazać się zmysłem obserwacji, sprytem, odwagą i, naturalnie, znajomością miejscowego języka. Warto przy tym wiedzieć, że w mniej więcej połowie przypadków sprzedawca będzie usiłował obrabować lub zabić pechowego klienta. Cóż, czarny rynek to prawdziwa dżungla, obowiązują tu prawa buszu.

Laszlo obudził się późnym popołudniem. Deszcz przestał padać. Węgier leży w pokoju, zapalił sobie światło i patrząc na sypiący się sufit, rozmyśla. W zasadzie nie ma problemów nierozwiązywalnych. Jeśli nie można kupić broni, należy ją zrobić. Żaden problem. Kilku sąsiadów-bandytów powystrzelał z samopału. Potrzebna jest dobra stal narzędziowa. Lepsza byłaby rusznikarska, ale, niestety, nie występuje w handlu. Do tego stacjonarna wiertarka, wiertło. Siłą rzeczy lufa nie będzie zbyt długa i nie da się jej nagwintować, więc i z celnością będzie krucho. Ale na dystans kilkunastu metrów powinno się udać. Co jeszcze? Oczywiście precyzyjna tokarka. Trzeba się przejść po sklepach, wybrać odpowiedni model i ukraść którejś nocy.

Broń będzie jednostrzałowa. Ale jeśli spudłuje, i tak nie będzie miał okazji wypalić ponownie. Amunicja to w sumie najmniejszy kłopot. Wystarczy paczuszka nabojów do straszaka: każdy zawiera odrobinę prochu. Łuskę od sztucera kupić można od smarkaczy, z pewnością jest tu jakiś bazarek ze starociami. Jeden nabój do straszaka będzie robił za spłonkę, zawartość pozostałych posłuży do napełnienia pocisku. Trzeba jeszcze zdobyć palnik acetylenowy, odlać ze srebra kule, naciąć delikatnie piłką do metalu, nawiercić i do każdej kapnąć odrobinę rtęci z rozbitego termometru lekarskiego. Energia wywołana uderzeniem w cel sprawi, iż płynny metal rozerwie płaszcz i pocisk eksploduje wewnątrz ciała. Fajna, zabójcza broń. Szkoda, że zakazana międzynarodowymi konwencjami. Srebrne odłamki, wyjątkowo toksyczne dla wampira, rozprysną się na boki, tnąc i rozrywając narządy wewnętrzne. Gdyby przypadkiem nie uszkodziły niczego ważnego, dochodzi jeszcze zatrucie rtęcią – potrójna śmiertelna dawka. Taka kula powaliłaby słonia, a co dopiero drobną, jasnowłosą wampirzycę…

Zapada wieczór, a zatem pora udać się na miasto. Lista sprawunków jest długa, a on musi jeszcze zdobyć pieniądze.

* * *

Przed wyjazdem z domu Laszlo zebrał trochę informacji. W Krakowie najgorszą opinią cieszą się Kurdwanów i Nowa Huta. Do tej ostatniej miał najbliżej. Teraz kroczy przez blokowisko. Niepewny krok, nerwowe rozglądanie się na boki. Nie jest trudno pokazać po sobie strach. Ściągnął kaptur, śniada skóra rzuca się w oczy. Stara się wyglądać na obcego frajera.

Łazi i łazi, i nic. Zazwyczaj wystarczy się rozejrzeć, by zobaczyć całą bandę podejrzanie wyglądających kolesiów w dresach. A gdy czasem któryś jest potrzebny, to jak na złość znikają, jakby ich ziemia pochłonęła. Ale i na to jest metoda. Trzeba wywabić ich z kryjówek.

Na murach tu i ówdzie widać napisy, zapewne na cześć jakiegoś zespołu piłkarskiego. Laszlo wyciąga z kieszeni coś w rodzaju rozmówek. Znajomy student spisał mu garść polskich wulgaryzmów. Jeszcze puszka farby w rozpylaczu. I do dzieła. Pod dumnymi napisami sławiącymi kluby sportowe pojawiają się dopiski o zgoła mało chwalebnej treści, emblematom dorysowuje gwiazdy Dawida, szubienice, sierpy i młoty.

Mija godzina, zapach farby kręci go w nosie, a w puszce niewiele już zostało. I nic. Szybciej go chyba dorwie policja niż miejscowe żule… Wreszcie dociera w miejsce, które wygląda naprawdę paskudnie. Potrząsa zasobnikiem – to już resztka farby. Napis na ścianie sławi kolejny klub piłkarski. Węgier sięga do notatek. Wybiera najgorszy możliwy wyraz i z mozołem zaczyna smarować go na ścianie.

Z daleka słychać dudnienie odtwarzacza samochodowego i to niezłej mocy. Łowca czuje, że jest obserwowany. Znakomicie. Czerwone audi przyspiesza i zatrzymuje się tuż za nim. Radio gra; zgodnie z dresiarskim przysłowiem dźwięk muzyki musi być na zewnątrz głośniejszy niż praca silnika. Samochód oznacza maksymalnie czterech przeciwników. Wprawdzie wlezie do środka i więcej, ale byłoby im za ciasno. Tacy kolesie lubią wygody.

– Co, ciulu, zawędrowałeś za daleko od domu?

Odwraca się lekko i płynnie. Tylko trzech. Wygolone łby, dresiki Adidasa, tępe mordy. Mutanty z siłowni. I bardzo dobrze. Gdy rabował zwykłych ludzi, miał potem moralnego kaca.

Bagnet od kałasznikowa został zaopatrzony w piłkę. Równe cięcie jest mniej groźne, brzegi rany można zacisnąć, powstrzymując krwotok. Przy odrobinie szczęścia zdołaliby przeżyć. Rana zadana piłką jest inna, paskudna, szarpana. Trudna do zszycia, często śmiertelna. Można uderzyć bardzo nisko, a mimo to skutecznie. Gdyby nie spali na lekcjach biologii, może poznaliby dwa słowa: „tętnica udowa”.

Tylko po co na takich frajerów używać noża? A zatem udaje strach, a gdy pierwszy zadaje cios, z gracją się uchyla. Bejsbolowa pała tnie powietrze. Wymarzona chwila. Wystarczy złapać klienta za nadgarstek i uderzyć odpowiednio mocno drugą ręką. I już łapa wroga złamana w łokciu… A w dodatku zdobył niezły kawałek bukowej lagi. Dwaj pozostali ruszają do ataku. Celny, niski kop łamiący kolano zatrzymał pierwszego w miejscu. Drugi dresiarz nie czeka, ucieka, aż się za nim kurzy. Węgier nawet nie musiał użyć zdobycznego kija. Dresy tego fasonu nie mają kieszeni, ci dwaj już go nie interesują. Wsiada do samochodu, zatrzaskuje drzwiczki i rusza gazem wąskimi uliczkami. Penetruje skrytkę. Dwa telefony komórkowe, portfel, w nim trochę pieniędzy, breloczek przy kluczykach to odlane w złocie logo Adidasa. Też coś tam warte. Jest tu także karta kredytowa, ale zapomniał zapytać o numer PIN. Trudno, nie będzie przecież wracał. W sumie szmaciarze, ale samochód może się przydać. Udany wieczór.

Teraz trzeba odpowiednio zamaskować łup. Oczywiście najprościej byłoby wygrzebać na złomowisku stare tablice rejestracyjne i przyczepić je na miejsce aktualnych. Niestety, w razie zatrzymania przez policję mogą zacząć się poważne kłopoty. Samochód zdobył, ale w dokumentach pojazdu figuruje inny właściciel. W każdym mieście są ludzie, którzy od ręki wyprodukują lewe papiery i przebiją numery wozu, ale gdzie ich szukać? Poza tym nie jest to usługa darmowa, a pieniędzy ma niewiele. Pozostaje więc wariant dyplomatyczny.

Otwiera zardzewiałą bramę, wjeżdża na podwórze koło swojej kwatery. Parkuje tak, by z ulicy pojazd był prawie niewidoczny. Nowiutkie audi stojące koło takiej rudery błyskawicznie sprowadziłoby na miejsce ekipę policji… Zatem niezbędne jest maskowanie. Na wystający zza węgła tył narzucił burą szmatę, na to położył kilka cegieł. Jeszcze kawał starego materaca obok i pojazd przekształcił się w szarą kupę nie wiadomo czego.

Z parapetu zdjął tubę kleju do glazury, pędzelek i dwie małe puszki farby. Odczepił obie tablice rejestracyjne.

W swoim pokoju, siedząc na skrzypiącym stuletnim krześle, pokrył obie blachy warstwą kleju. Nałożył go szpachelką, co chwila maczaną w wodzie. Powierzchnia musi być idealnie równa. Teraz krok drugi. Rzucił pacynę kleju na kawałek szyby i starannie rozwałkował butelką na placek. Bagnetem wyciął równiutkie literki i cyferki. Nakleił na tablice. Klej tężeje przez dwadzieścia cztery godziny, osiągając twardość niemal granitu. Wtedy wystarczy pomalować. Rejestracja wyszła wybitnie dziwna. Ale to dopiero pierwszy krok. Trochę folii samoprzylepnej i nożyk introligatorski. Każdy pojazd powinien mieć na tylnej szybie nalepkę informującą, w jakim kraju został zarejestrowany. TV oznacza archipelag wysp Tuvalu.

Trudno ocenić, czy na koralowych atolach, z których największy ma niespełna dziesięć kilometrów średnicy, istnieją jakiekolwiek samochody, ale w sumie, jakie to ma znaczenie? Jeszcze proporczyk, brytyjska flaga w kantonie, obok błękitna powierzchnia i osiem złotych gwiazdek, symbolizujących poszczególne wyspy. Proporczyk umieszczony będzie na masce. W ten sposób skonfiskowany bandziorom samochód stanie się Ważnym Samochodem Służbowym Zagranicznego Dyplomaty. I żaden logicznie myślący policjant nie odważy się go kontrolować.

* * *

Alchemik siedział na swoim strychu i w zadumie przyglądał się księżniczce Monice.

– Nie sądzę, żeby wampiryzm był przenoszony drogą wirusową – powiedział wreszcie. – To raczej wrodzone. Ja spotkałem w życiu jednego wampira, a ty?

– Jedna z moich kuzynek była taka jak ja.

– Znałyście się blisko?

– Fuj!

– Przepraszam. – Nawet o tym nie pomyślał, ale i tak poczuł się winny.

– Może niektórzy są odporni, a może przenosi się poprzez krew? – zasugerowała. – A jeśli wirus jest w stanie zdemolować DNA każdej komórki organizmu? Jeśli zmiana genotypu powoduje jednocześnie zmianę fenotypu? Czy możemy to wykluczyć?

Nie znalazł argumentu. Milcząc, patrzył w kominek. W tej chwili rozległy się trzy puknięcia do drzwi.

– A kogóż niesie o tej porze? – zdziwił się.

Podszedł do drzwi. Nie musiał ich otwierać, tajemniczy posłaniec wsunął list przez szparę nad podłogą. Sędziwój podniósł kartkę. Przebiegł wzrokiem równy rządek liter i lekko przygryzł wargi.

Wreszcie Alchemik został sam. Monika uciekła na kolację do mieszkania, które dzieli z kuzynkami Kruszewskimi. Mistrz długo i w zadumie studiuje kartkę, którą wsunięto mu pod drzwi. Na jego twarzy maluje się troska. Wreszcie podejmuje decyzję. Ubiera się w długi, ciemny płaszcz. Sztylet u boku, po drugiej stronie dla równowagi krócica. Idzie szybkim, miarowym krokiem. Zimny, grudniowy wiatr szarpie poły jego okrycia, w powietrzu wisi wilgoć, zaraz może lunąć deszcz. Oto i ulica Stolarska. Kościół i klasztor Dominikanów. Mistrz Michał mija wejście do świątyni. Już po wieczornej mszy, tędy nie dostanie się do środka. Brama prowadząca do klasztoru także jest już zamknięta, ale obok okutych żelazem drzwi umieszczono dzwonek domofonu. Naciska go trzykrotnie, patrząc jednocześnie na zegarek. Minęła pora kolacji i wieczornej modlitwy, ale ktoś powinien jeszcze czuwać.

8
{"b":"88217","o":1}