– Może ci dranie jakoś się zdradzą? – zasugerowała Stanisława. – Choć lepiej byłoby uprzedzić atak…
– Nie mam już żadnego pomysłu, który mógłby nas przywieść do celu – westchnął.
– Może trzeba wrócić do biblioteki i szukać dalej?
Alchemik w zadumie kiwnął głową i powędrował w stronę swojego domu.
* * *
Tajna sala w podziemiach świątyni bogini Hathor w Denderze była pełna. Kapłani w białych szatach zasiedli na stołkach. Płomienie kaganków odbijały się w wygolonych na łyso czaszkach, wydobywały z wiecznego półmroku kamienne ściany pokryte reliefami. Zebrali się tu delegaci kilkunastu świątyń, by wysłuchać relacji Merefa-Neczer-Tota, który kilka dni wcześniej przeżył zaiste zdumiewającą wizję…
– Trudno mi ocenić to, co w widzeniu ze świata demonów ujrzałem – powiedział. – Jednak spośród przedmiotów mi najbliższych, uwagę szczególną jeden zwrócił. Bańka to była, ze szkła cieniutkiego uczyniona, w której jakoby drucik cieniutki z promienia słonecznego skręcony umieszczono. Niczym wijący się włos boga Re, otoczony blaskiem…
– A może metal to był w ogniu mocno rozpalony? – zapytał kapłan świątyni Ptaha z Memfis.
– Być to nie może, gdyż ani ognia w bańce szklanej nie było, ani blasku takiego uzyskać się w płomieniu nie da…
– Czemu to służyć mogło? – padło pytanie z sali.
– Do sali tamtej, jak mniemam, oświetlenia.
Kapłani poszeptali i pokiwali głowami.
– Sztuki pochwycenia promieni słonecznych nie znamy – mruknął arcykapłan. – I drutów z nich kręcenia… Jednakowoż wykluczyć się nie da, iż wnuki nasze ją posiądą. Szkoda tedy by było, gdyby wizja twa bez pożytku ulecieć miała…
– Zatem proponuję relief z wyobrażeniem odpowiednim na ścianie umieścić, aby okruch ten wiedzy w stosownym czasie mógł zostać spożytkowany – zasugerował Meref.
– Tak się też i stanie. Wezwać kamieniarzy!
Relief „Żarówki z Dendery” przetrwał przeszło trzy tysiące lat, nie budząc niczyjego zainteresowania, aż w odległym XX stuleciu przypadkiem odkrył go niejaki Erich von Daniken i swoim zwyczajem uznał za ślad działalności kosmitów…
* * *
– Twierdzisz, że jest gdzieś w mieście – powiedział w zadumie Laszlo. – Wspominałeś coś o telepatii?
– Tak. – Stary przyrodnik kiwnął głową. – Wyczuwam ją przez cały czas. Ona gdzieś tam jest.
– Zdołałeś odnaleźć moją kryjówkę.
– Owszem. Po dwu dobach koncentracji. Początkowo sądziłem, że to jej nora, ale już na miejscu zorientowałem się, że jednak nie. Nie pasowało mi to mieszkanie. Pył aluminiowy, wióry żelaza pozostałe po wierceniu lufy samopału, piec rozwalony wysoką temperaturą… To wszystko mówiło mi wyraźnie, że w tym miejscu żyje łowca, a nie wampir.
– Dlaczego tak się pomyliłeś?
– Miałeś obraz Moniki przed oczami i długo siedziałeś tutaj, myśląc o niej. To stworzyło fałszywy cień. Wampirzycy nie mogę tak precyzyjnie namierzyć, bo nieczęsto myśli o sobie. Ale jest gdzieś tutaj…
– Niedaleko?
– Właśnie. Może na jakimś strychu, może w piwnicy, a może zajęła sobie pustostan…
– Krypta któregoś z kościołów na Starym Mieście?
– Nie da się tego wykluczyć. Ale nie może być daleko. One bardzo nie lubią nowoczesnego budownictwa. I wolą żyć w miastach niż na wsi…
– O tym słyszałem – zagryzł wargi.
– A dziś chyba poluje. – Arminius przymknął oczy, by lepiej się skoncentrować. – Wyczuwam ją. Odbieram podniecenie, choć nie wiem, czym spowodowane…
– Spróbujemy ją odszukać? Teraz?
Przyrodnik się zamyślił.
– To chyba strata czasu – powiedział. – Zawsze zabijałem je po długotrwałym i starannym planowaniu akcji. Wtedy ma się cień szansy… A tak na łapu-capu… Z drugiej strony, gdyby się udało, oszczędzilibyśmy sobie całe tygodnie roboty.
– A zatem w drogę…
Kilka minut później wyszli z kwatery w przenikliwy ziąb wilgotnej, grudniowej nocy.