Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Wiara góry przenosi, choć w tym akurat przypadku równie istotny jest nacisk na odpowiednie miejsca płyty, trwający odpowiednio długo, by zwolnić blokady przeciwwag… – wyjaśnił osłupiałemu mnichowi.

– Czy możemy wam jeszcze jakoś pomóc?

– Jeśli nie damy znaku życia przez 24 godziny, zorganizujcie wyprawę ratunkową.

Ruszyli, zapalając reflektory. Loch był wąski i opadał stromo w dół.

– Ciekawi mnie, dokąd prowadzi to przejście? – mruknęła Katarzyna, rozglądając się wokoło.

– Do miasta. Widzisz, gdy budowano ten klasztor w XVII wieku, obawiano się, że może wybuchnąć kolejna wojna. Dlatego też zadbano o drogę ewakuacji na wypadek, gdyby doszło do oblężenia Krakowa – powiedział Michał. – Loch prowadzi do przejścia łączącego baszty w wewnętrznym pierścieniu murów obronnych.

– Ale przecież murów już nie ma – zauważyła księżniczka.

– Nie ma, ale widziałem, jak je rozbierali. Partanina totalna, rozwalili to, co wystawało nad ziemię, reszta prawdopodobnie ocalała…

Oświetlił z niepokojem sufit, ale cegły trzymały się mocno.

– Przecież te domy nad nami mają fundamenty i piwnice… – jęknęła.

– Loch schodził bardzo nisko – wyjaśnił. – Musiał przejść pod fosami. Piwnice i fundamenty nie sięgnęły aż tak głęboko.

Schody w dół skończyły się i agentka pomyślała, że Mistrz ma rację. Byli minimum dziesięć metrów pod ziemią. Na dnie lochu stała woda.

– No cóż – westchnęła. – Zamoczymy nogi.

– Zamoczymy – przyznał.

Ruszyli przed siebie. Na dnie leżało trochę mułu. Alchemik szedł pierwszy, oświetlając ściany. Po kilkunastu minutach dotarli do nieco suchszego miejsca.

– Nad nami ulica Podwale – ocenił wreszcie. – Solidna robota murarska, pomyślcie, ile tysięcy ton przewaliło się od tamtego czasu górą…

Stanisława wzdrygnęła się. Miała już lekką klaustrofobię. Katarzyna, choć całe miesiące spędziła w betonowych bunkrach pod siedzibą CBŚ, też nie czuła się tu najlepiej. Tylko Monika szła spokojnie, nawet obojętnie. Kolejne strome ceglane schody.

– Jesteśmy pod dawnymi fosami – wyjaśnił Alchemik. – Były bardzo głębokie.

Zeszli na sam dół. Woda sięgała do połowy uda, ale mistrz przewidział i to. W jego plecaku znalazły się rybackie buciory, takie aż po pachy. Oddychało się tu trudniej, powietrze przesycone było zapachem szlamu. I wreszcie schody pod górę. U ich szczytu znajdowały się stare jak świat żelazne drzwi. Od tej strony wyposażono je w dwa potężne rygle.

– Zardzewiało na amen – oceniła Stanisława. – Może wlać odrdzewiacza i odczekać ze trzy dni? – podsunęła Katarzyna.

Alchemik kopnął nogą i płat blachy na dole rozdarł się jak namoczona tektura. Przeczołgali się do niewielkiej salki. Sufit, sklepiony z dobrze dopasowanych kamieni, wyglądał solidnie. Kiedyś stała tu zapewne drabina, obecnie na ziemi leżały tylko smutne jej resztki. Otwór w suficie blokował zaklinowany kawał gruzu.

– Jesteśmy w podziemiach jednej z baszt – odpowiedział na pytające spojrzenie księżniczki.

W prawo i w lewo ciągnęły się niskie korytarze.

– Wszystkie baszty były połączone pod ziemią? – zdumiała się agentka.

– Oczywiście.

Ruszyli na południe. Miejscami trudno było przejść. Ściany lochu pod naciskiem ziemi popękały. W innych miejscach przez wyrwy w suficie spłynęły do środka wodospady błota. Od czasu do czasu mijali żelazne drzwi, prowadzące gdzieś w stronę miasta.

– Można było tędy dostarczać bezpiecznie żołnierzy i, co najważniejsze, kule oraz proch armatni – wyjaśnił. – Niewiele to pomogło… – Wrócił pamięcią do oblężenia Krakowa w roku 1655, kiedy to miasto poddano już po trzydniowym ostrzale artyleryjskim…

Wreszcie zatrzymali się przy wpuszczonym w ścianę portalu. Drzwi były drewniane. Gdy Alchemik nacisnął je ramieniem, puściły z trzaskiem. Jeszcze kilkadziesiąt metrów i korytarz się skończył. Nad ich głowami w ceglany strop wpuszczono kamienną płytę. Rygiel z brązu został kiedyś starannie natarty woskiem. Popchnięty dłonią przesunął się bez trudu. Alchemik nie był pewien, czy ktokolwiek dotykał go od roku 1597, kiedy powstało to przejście.

– Gdzie jesteśmy? – zainteresowała się agentka.

– W muzeum archeologicznym przy Senackiej – odparł. – Razem! – wydał komendę.

Naparli na płytę i zdołali ją podnieść. Znaleźli się w niewielkiej sali, zagłębionej częściowo w ziemię, podpartej kolumną. Na górę wiodły schodki zabezpieczone solidną kratą.

– Potrafisz to otworzyć? – zapytał Michał.

Katarzyna zawahała się.

– Nie przyszliśmy tu chyba rabować zabytków? – Spojrzała na niego badawczo.

– Nie. Szukam tylko kilku odpowiedzi na moje pytania – wyjaśnił spokojnie.

– A nie lepiej za dnia, w godzinach zwiedzania? – mruknęła, dłubiąc w zamku. – Byłoby łatwiej…

– Myślę, że to, co zamierzam zrobić, bardzo nie spodobałoby się paniom pilnującym ekspozycji – odparł.

– Z pewnością jest tu też system alarmowy i strażnik na portierni…

– Postarajmy się go nie zbudzić…

Męczyła się kilkanaście minut, wreszcie zamek szczęknął i krata dała się odsunąć.

– Mogą tu być ukryte kamery. – Michał rozdał im maski z pończochy. – Avanti.

Ruszyli naprzód. Katarzyna wysunęła się na czoło pochodu. Na piersi przypięła sobie specjalną broszkę.

– Reaguje na podczerwień – wyjaśniła.

Wejścia do sal ekspozycyjnych na piętrze broniły solidne drzwi oraz bardzo wymyślny alarm. Agentka długo oglądała skrzynki bezpiecznikowe. Wreszcie przecięła kilka kabli i zajęła się zamkiem. Sforsowanie przejścia zajęło jej trzy godziny.

Alchemik spojrzał na zegarek.

– Pierwsza w nocy – powiedział.

– Robię, co mogę – wycedziła.

– Wiem…

Weszli do środka. Po lewej stronie znajdowała się ekspozycja egipska. Znowu zamki i alarmy. Teraz poszło trochę łatwiej, znała już ogólny schemat. Sala ekspozycyjna tonęła w ciemności. Musieli uważać, by nie wpaść na którąś z gablot. Jeszcze jedne drzwi.

– Jesteśmy na miejscu – ucieszył się Alchemik.

Katarzyna zakleiła kamerę dozorującą czarnym plastrem. Jak się okazało, pomieszczenie nie miało okien, więc agentka spokojnie zapaliła światło.

– O, w mordę! – krzyknęła zduszonym głosem.

Sala sprawiała wrażenie podziemi egipskiego grobowca. Ściany pomalowano na czarno, oświetlenie było dyskretne, punktowe. Blask halogenków wydobywał z mroku gabloty pod ścianami, kolekcję odłamków stel nagrobnych oraz wyeksponowane pośrodku sarkofagi i mumie. Zabezpieczono je solidnie, nakrywając ostrosłupowymi „akwariami”…

– Mistrzu, co zamierzasz zrobić? – zaniepokoiła się Stanisława.

– „Księga Tota” przepadła. Ale ten sarkofag zawiera szczątki Merefa-Neczer-Tota – głównego kapłana świątyni tego boga w Heliopolis.

– Nekromancja. – Na jej twarzy odmalowało się skrajne obrzydzenie.

– Ależ skąd. Po prostu, wykorzystując jego ciało jako most w czasie, zadamy mu kilka pytań…

– Robiłeś to już kiedyś? – zaniepokoiła się Monika.

– Jeszcze nie – westchnął – ale mam bardzo dobry podręcznik. – Potrząsnął kserokopią „Księgi Uchylonych Wrót”. – Jesteśmy w stanie…

– Cofnąć go na kilkanaście minut do czasu, gdy był żywy, a jednocześnie sprawić, że nadal będzie się znajdował tutaj – zgadywała Stanisława.

– Teraz dopiero twoje pomysły trącą nekromancją – zgromił ją. – Nie, on zostanie w swoim czasie, a my w swoim, stworzymy tylko most, przejście pomiędzy epokami.

– To brzmi dość zawile. – Księżniczka poskrobała się po nosie. – Dziura w czasie?

– Coś tak jakby.

– Nie wessie nas?

– Nie.

– Na ile liznęłam archeologii – odezwała się Katarzyna – to nie ma tu jego mózgu. Egipcjanie wyciągali go w kawałkach przez nos i pakowali osobno do urny kanopskiej…

– To bez znaczenia. Mózg jest tylko narzędziem, jaźń przebywa gdzie indziej – uspokoił ją. – Zresztą zajrzymy do chwili, gdy jeszcze znajdował się w jego głowie. Do dzieła.

Zbadała dolną listwę szklanego sarkofagu i odnalazła zamki.

– Ciężka sprawa – westchnęła. – Godzina roboty. I niezależny alarm…

– Wobec tego zrobimy inaczej – zaproponował. – Wytnij tylko dziurę w szkle, żeby dało się zdjąć wieko trumny i pogadać. Rytuał uchylenia wrót odprawimy tutaj…

– Czasem zastanawiam się, jak to robisz, Mistrzu, że bez szemrania wykonujemy wszelkie twoje polecenia – mruknęła, wyjmując z kieszeni nieduże pudełko. – Nawet te skrajnie idiotyczne…

– Zapewne posiadam jakiś autorytet – zażartował. – To nie diamentem?

– Lancet ultradźwiękowy jest lepszy.

Szybko wykonała odpowiednią dziurę. Na szczęście drewniana, złocona trumna nie była zabezpieczona dodatkowym alarmem… Alchemik nachylił się, do połowy niknąc w otworze. Uniósł antropoidalne wieko i zsunął je na bok.

– Ups – wyrwało się Katarzynie.

Czytała, że przed paru laty mumie ze zbiorów krakowskich badał zespół znanego warszawskiego egiptologa, profesora Niwińskiego. Trzeba przyznać, że uczeni dobrze wykonali pracę. Mumię po oględzinach zawinięto w nowe szare płótno. Z zawoju wystawała tylko głowa kapłana. Żółta czaszka szczerzyła zęby, skóra i mięśnie były wyschnięte i w wielu miejscach popękały aż do kości.

– Ten już chyba nic nam nie powie – zauważyła markotnie. – Niewiele z niego zostało…

Alchemik wzruszył tylko ramionami. Z plecaka wydobył paczkę cienkich, cerkiewnych świec, kilka niedużych luster oraz mosiężne foremki do palenia kadzidła. Rozstawił to wszystko wokoło sarkofagu i zapalił świece.

Dym zasnuł szybko środek sali. Płomienie i ich odbicia w lustrach stały się odrobinę nierzeczywiste. Mistrz, spoglądając do kartki, czytał na głos monotonne, hebrajskie inkantacje.

Mumia drgnęła i nagle nabrała życia. Spodziewali się, że będzie to wyglądało jak w kiepskim horrorze, a tymczasem nieboszczyk odzyskał ciało natychmiast. Był postawny, mięśnie napięły się pod płótnem. Na spaloną słońcem i osmaganą przez wiatry twarz padało światło nie posiadające żadnego źródła. Światło słonecznego poranka sprzed dwóch tysięcy lat.

27
{"b":"88217","o":1}