Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nie.

– Któregoś z chłopaków u nas w domu?

Nie.

– Pani dyrektor ze starego domu dziecka?

Ostrożne tak.

– Boisz się, że tam wrócisz?

Tak.

Adam zamyślił się. To nie była łatwa sytuacja. Najprostszym odruchem byłoby przyrzec Adolfikowi, to znaczy Dodkowi, że nigdy nie opuści domu na klifie. Tylko że po pierwsze, stary Seta wciąż miał prawa rodzicielskie…

Do diabła z prawami rodzicielskimi.

Do diabła z zabezpieczaniem sobie tyłów!

Jeżeli odda chłopaka na pastwę temu żłobowi, który najwyraźniej zamierza tu przyjeżdżać i znęcać się nad nim, to do końca życia nie spojrzy sobie w oczy przy goleniu! Obstawi się adwokatami – sam ma paru znajomych, a koledzy i koleżanki z dawnej pracy w telewizji znają ich tabuny – i nie popuści. Seta jest alkoholikiem, alfonsem, prawdopodobnie przestępcą i na pewno charakteropatą oraz łajdakiem. Trzeba mu te prawa rodzicielskie, którymi tak chętnie wyciera sobie gębę, odebrać! Odebrać i zakazać pokazywania się w odległości dziesięciu kilometrów od Lubina! A jeżeli będzie podskakiwał i straszył swoimi ochroniarzami od drogowych panienek, to jest jeszcze paru kolegów, z którymi pływał – dużych, wysportowanych, chętnych do bijatyki i co najważniejsze inteligentnych. Tępe mózgi funkcyjnych menedżera Sety nie mają z nimi najmniejszych szans. To, oczywiście, ostateczność, ale jak najbardziej możliwa do urzeczywistnienia. Daruś, zwany również King Kongiem byłby zachwycony, Szwarcek również, dwumetrowy Bolo schnie bez mordobicia… dałoby się im pewną szansę. A na początek trzeba pogadać z kilkoma znajomymi z policji…

Zosia.

Zosia go poprze, nie ma dwóch zdań. Jej też los tego nieszczęsnego dzieciaka leży na sercu. Zgodzi się na przejęcie opieki prawnej nad chłopcem. Czy jak tam się nazywa ta odpowiedzialność za niego, którą będą musieli teraz w całości przejąć.

Na myśl o Zosi uśmiechnął się. Lipna żona.

Przyzwyczaił się do niej. Było mu miło każdego ranka, kiedy słyszał, jak wstaje – zawsze wcześniej od wszystkich, żeby pobudzić chłopców i Julkę. Spotykał ją przy śniadaniu i patrzył z przyjemnością, jak krąży między dziećmi, podsuwając im serki i zieleniny z lodówki, parząc herbatę w dużym dzbanku i dwie indywidualne kawy – dla siebie i dla niego. Potem dzieci znikały, a ona zabierała się do porządków. Pomagał jej albo szedł załatwiać jakieś sprawy związane z domem. Dziwnie było pomyśleć, że ten dom mógł kiedyś istnieć bez niej.

O, cholera.

Zakochał się?

W kobiecie tak dalece odbiegającej od typu urody, który go zazwyczaj podniecał? Niemożliwe. Nie ma pod ręką żadnej innej, to myśli o tej.

Adolf obok niego chlipnął prawie bezgłośnie.

– Słuchaj, Dodek – powiedział Adam półgłosem. – Masz moje męskie słowo honoru, że nie wrócisz ani do tamtego domu, ani do ojca. Możesz się przestać bać.

Adolfik po swojemu nie zareagował.

– Dodek, słyszysz mnie? Nie oddamy cię, Zosia i ja. Możesz się nie bać więcej. Przestań się trząść i wyłaź stąd. Koniec siedzenia za kanapą. Od dzisiaj siedzisz wyłącznie na kanapie. Na fotelach. Na krzesłach. Na czym chcesz, ale nie kryjesz się po kątach. Rozumiesz mnie?

Adolfik lekko się poruszył.

– A jak sąd każe…

– Zatrudnimy prawników i nie oddamy cię ojcu ani pani Zombiszewskiej. Będziesz tu mieszkał, dopóki nie dorośniesz.

– A potem?

– A potem zrobisz, co zechcesz. Pójdziesz na studia. Będziesz miał jakiś zawód. Mamy jeszcze sporo czasu, żeby to obmyślić i przeprowadzić. Tylko nie możesz cały czas być taki przerażony, bo nie będziesz mógł myśleć. Uważaj. Teraz wyleziesz z tego kąta i przestaniesz się bać. Jak tylko coś cię przestraszy, lecisz z tym do mnie, a ja robię porządek. Pamiętaj. Już się nie boisz. Nie masz czego. Rozumiesz? Nie masz czego.

– Tata…

– Znajdziemy sposób i na tatę. Po prostu, cholera, znajdziemy sposób na wszystko.

Co on wygaduje? Istny szeryf z niego. W obronie skrzywdzonych dzieci przeciwko całemu światu. Jeżeli zajdzie konieczność, wystrzela wszystkich złych ludzi. Zorro. Superman. Rycerz Jedi. I Zosia – dobra wróżka. Ze skrzydełkami i czarodziejską różdżką.

Zaczął się śmiać.

A właściwie dlaczego nie?

Przecież to zupełnie dobry sposób na zaplanowanie sobie reszty życia. Pokończy te wszystkie kursy towarzystwa Nasz Dom, czy jak tam ono się nazywa. Dopracuje organizację pracy w domu do perfekcji. Całą papierologię w postaci czytelnych programów zapakuje do komputera. Skontaktuje się z innymi ludźmi, którzy takie domy prowadzą. Może są już jakieś stowarzyszenia wzajemnej współpracy, pomocy i tak dalej. Zaprzęgnie do roboty wszystkich znajomych prawników i da popalić cholernym rodzicom.

Proszę, choleruje zupełnie jak Zosia.

No więc da popalić rodzicom, oczywiście tym, którym to się należy. Jeżeli trafi na takich, którym warto pomóc, to znajdzie sposób, żeby im pomóc. Zosia mówiła, że zdarzają się dzieci, które oddano do bidula dlatego, że rodziców nie było stać na utrzymanie. Rzadko, ale bywa. Trzeba będzie zadziałać wśród kolegów dziennikarzy. Zachęcić ludzi do zakładania rodzinnych domów dziecka. Rozwalić całą zbędną biurokrację. Postawić do pionu decydentów. Co innego szkolenia i sprawdzanie, czy ludzie w ogóle się nadają do prowadzenia domów, a co innego kłody pod nogami. Lalka Manowska musi pomóc i paru kolegów z prasy też. Kasia z radia. Kasia z Agatką. Niech mówią w tych swoich nocnych audycjach. Gazeciarze niech piszą, ile mogą. Jak najmniej państwowych biduli. Jak największe poparcie dla rodzinnych domów dziecka! Jak najmniej Adolfików za kanapami!

W samym domu też nie zabraknie zajęcia, bo przecież te wszystkie dzieciaki trzeba wyprowadzić na ludzi. Szkoła szkołą, a one nic nie wiedzą o normalnym życiu. Trzeba ich tego normalnego życia nauczyć. Sport im jakiś zorganizować, może by się dało z czasem dojść do własnej łódki, żeglarstwo to niezła szkoła charakteru, niechby pływali, kondycja im się poprawi automatycznie. Trzeba koniecznie odgrzebać swoją psychologię, bo te dzieci już są nieźle zwichrowane, a przecież mogą kiedyś do nich trafić dzieciaki na granicy charakteropatii.

Zosia jest z wykształcenia historykiem sztuki. Wychowanie przez sztukę. Z muzyką zetkną się chociażby poprzez szanty, na pewno żadne karaoke, trzeba zawołać stroiciela i nieco wyremontować stare pianino. Może kupić jakieś gitary. Keyboard nie, to prawie jak karaoke. Malarstwo i rysunek. Zośka będzie wiedziała lepiej. Niechby w domu był sprzęt i materiały i niech próbują dzieciaki! Właśnie – dzieciaki, nie sami prawie chłopcy. W miarę odchodzenia starszych trzeba sprowadzić tu dziewczynki, żeby naprawdę było jak w rodzinie.

Właściwie po raz pierwszy zobaczył przyszłość w ten sposób. Do tej pory nie myślał o szczegółach, a plany, które robili razem z Zosią, dotyczyły raczej spraw organizacyjnych, sprostania rozbudowanej biurokracji i utrzymania domu w sensie bytowym.

Dobrze. Byt zorganizowany, pora zatroszczyć się o świadomość.

Z rozbawieniem stwierdził, że czuje przyjemne podniecenie na myśl o ogromie katorżniczej pracy, jaką będzie musiał odwalić w najbliższej przyszłości. Oraz w dalszej przyszłości. Ogólnie biorąc, będzie to praca typu „w kółko Macieju” i wystarczy jej do końca życia.

No, wiedział, że tego się nie da rzucić w kąt; wiedział, na co się decyduje. Ale jakoś nie do końca to do niego docierało.

Dopiero za kanapą dotarło.

Dotarło do niego również, że Adolfika za kanapą już nie ma.

Zapewne poszedł w jakieś inne miejsce, przemyśleć to, co usłyszał od Adama.

Julian Korn zjawił się w samo południe w kawiarni hotelu Radisson, poprzedziwszy swoje przybycie telefonem do Izabeli. Poznała go natychmiast – wyglądał dokładnie tak, jak Julka, tylko starsza i bardzo męska. Troszkę też przypominał Adama z czarną, siwiejącą czupryną. Pomachała mu dłonią.

Przedstawił się, siadł, zamówił kawę i wbił w Izabelę julczyne oczy.

– Czy może mi pani wszystko opowiedzieć?

– Dużo do opowiadania nie ma. Pani Ewa Przesłańska nie żyje, nie wiem, dlaczego umarła, ale wiem, że z panem kontaktu nie było, a jej rodzina odmówiła przyjęcia dzieci. Zostały oddane do domu dziecka na Prawobrzeżu; w Kluczu czy w Żydowcach, nie wiem dokładnie, w każdym razie gdzieś koło Puszczy Bukowej. Zdaniem mojego syna, to nie jest dobry dom, niestety. Nie wiem, jaką wychowawczynię miała Julka, ale Januszek był w grupie mojej obecnej… synowej. Syn się z nią ożenił mniej więcej rok temu i założyli rodzinny dom dziecka na wyspie Wolin. Zosia, moja synowa, zabrała całą swoją grupę chłopców i Julkę na dodatek, żeby jej nie rozłączać z Januszkiem. To jest wszystko. Teraz pan powie, dlaczego nie dał pan znaku życia po śmierci pańskiej żony.

– To nie była moja żona, ale byliśmy razem sporo lat. I powiem pani, chociaż może mi pani nie uwierzy, że to ona nie chciała, żebyśmy się pobrali. To miało jakiś związek z jej buntem wobec rodziny. Oni byli strasznie zasadniczy; o ile wiem, ojciec ją lał, zresztą lał wszystkie dzieci, ich była trójka. Koniecznie chcieli, żeby syn został księdzem, ale on skończył politechnikę i wyjechał gdzieś bodaj do Szwecji, została Ewa i jej siostra Elżbieta. Ela była potulną córką, Ewa się buntowała, ale żadna z nich nie wyszła za mąż, z tym że Ela nikogo nie miała. Rodzice obrzydzali jej każdego kandydata na męża.

– A dlaczego się rozstaliście z Ewą?

Korn zabębnił palcami w blat stolika.

– Z mojej winy.

– Zdradził ją pan?

– Tak. Proszę pani, ja rozumiem, że nie będziemy teraz sądzili moich przewin, że pani chodzi o znajomość sytuacji… Sporo wtedy jeździłem, szkoliłem ludzi w mojej specjalności, ja mam dosyć rzadko spotykaną, ale nieważne… No i raz mi się zdarzyło ulec pewnej kursantce. Nie twierdzę, że mnie zgwałciła, ale to była jej inicjatywa. Niemniej nie protestowałem specjalnie. Trochę byłem zmęczony domową sytuacją, widzi pani, Ewa była typem cierpiętniczki. Raz się zbuntowała przeciwko rodzicom, ale chyba wiele ją to kosztowało, miała jakieś nerwice, a z reguły wyładowywała się na mnie. Chociaż w zasadzie tworzyliśmy zgodną parę, ona była świetną matką, ja się starałem być dobrym ojcem… Ale wtedy, po tym moim skoku w bok, zaczęła coś podejrzewać. Dosłownie, coś wywąchała. Perfumy tamtej pani na moim swetrze. Jakoś się wykręcałem, ale nie uwierzyła. Potem dopadła mojej komórki w chwili, kiedy przyszedł esemes, wyrwała mi ją dosłownie z ręki, jak tylko zadzwoniła i przeczytała. Ta moja kursantka była kompletnie bezmyślna, przysłała mi jakieś idiotyczne podziękowania za wspaniałą noc, kompletna kretynka.

59
{"b":"88183","o":1}