Przyglądałem mu się przez chwilę. Cholernie wyedukował się ten były doker. Co za zasób słownictwa!
– Nie mam siły się targować – powiedziałem. – Jestem zmęczony i mam przed sobą ciężką pracę. Ostatnie czego pragnę, to wplątać się w kłopoty przez długi Bulsaniego. Moja propozycja brzmi: dwadzieścia pięć procent od sumy i sto trzydzieści bezzwrotnej zaliczki. – Kupiec chciał coś wtrącić ale uniosłem dłoń. – To naprawdę ostatnia propozycja.
Hilgferarf pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Niech i tak będzie. Słyszałem o panu dużo dobrego, panie Madderdin. Nie jest pan tani, ale słynie pan z rzetelnego podejścia do pracy. Mam nadzieję, że odzyskam moje pieniądze.
– Szczerze? – skrzywiłem się. – Sądzę, że straci pan jeszcze te sto trzydzieści na zaliczkę dla mnie.
– Szczerość godna podziwu – powiedział bez najmniejszej ironii w głosie. – Jednak zaryzykuję. Być może – dodał ostrożnie – potem, jeżeli wszystko się powiedzie, miałbym dla pana coś poważniejszego. Coś dużo poważniejszego.
– Skąd to zaufanie?
– Ja znam się na ludziach, panie Madderdin. A pan jest uczciwym człowiekiem. Co nie znaczy moralnym – zastrzegł się od razu – ale uczciwym.
Zastanowiłem się przez chwilę. To prawda. Rzeczywiście byłem uczciwym człowiekiem. Przynajmniej jak na to miejsce i na te czasy. Hilgferarf wiedział, że spróbuję znaleźć Bulsaniego i odzyskać dług, choć równie dobrze mogłem przecież przehulać zaliczkę u Lonny, a jemu powiedzieć, że sprawa jest beznadziejna. Ale zlecenia były wyzwaniem. Czułbym się upokorzony, gdyby taki człowiek jak Bulsani potrafił mnie przechytrzyć. Owszem, był sprytny. Instynktownym sprytem pająka, który wie, że w razie niebezpieczeństwa trzeba odpełznąć w jak najciemniejszy kąt. Gdzie masz swój najciemniejszy kąt, prałacie? – zapytałem sam siebie w myślach. Inna sprawa, iż rzecz naprawdę trzeba było szybko doprowadzić do końca. Przecież czekała mnie sprawa zlecona przez biskupa. I nadal nie miałem pojęcia, gdzie mogą być moi ludzie.
– Dziękuję za miłą rozmowę. – Wstałem z miejsca. – Mam nadzieję, że będę mógł panu pomóc.
– Strażnik zaprowadzi pana do kasy – powiedział, tym razem nie podając mi ręki. Może uznał, że raz na dzień wystarczy.
Skinąłem głową i wyszedłem. Śmierdziało, jak to przy spichlerzach, ale dzień zrobił się jakby sympatyczniejszy. W końcu w moim wypadku sto trzydzieści koron, to była kupa pieniędzy. Musiałem pomyśleć, gdzie mogę znaleźć prałata Bulsaniego. Mogłoby się wydawać, że miałem wiele możliwości. Mniej więcej tyle samo, co burdeli w Hez-hezronie. Ale nawet Bulsani nie był chyba tak głupi, aby z długiem na karku zabawiać się z dziwkami. Zastanawiałem się przez moment, czy słyszałem o jakichś przyjaciołach czcigodnego prałata. Hmm… nikt nie przychodził mi do głowy. Ludzie tacy jak Bulsani nie mają prawdziwych przyjaciół. Może tylko towarzyszy do kielicha. Póki nie wyrolują ich lub nie przerżną ich córek albo żon. Kto w takim razie pił i bawił się z Bulsanim? Wiedziałem, u kogo szukać tej informacji. U niezawodnej Lonny, która wie wszystko. A przynajmniej chciałaby wiedzieć.
* * *
Grytta nawet nie zdziwił się na mój widok, tylko szeroko uśmiechnął, pokazując garnitur spróchniałych zębów. Pewnie spodziewał się następnego datku i nie zawiódł się. Lonna natomiast była zaskoczona, ale szybko pokryła to zaskoczenie uśmiechem.
– Mordimer, czyżbyś jednak potrzebował dziewczyny?
– Być może przychodzę oddać ci dług, moja droga.
– Być może?
Wziąłem dwa kieliszki ze stolika i nalałem trochę wina sobie i Lonnie.
– Twoje zdrowie – powiedziałem – za bogactwo i urodę.
Wypiła z lekkim uśmiechem.
– Flirtujesz ze mną, czy masz interes? Jeśli flirtujesz, to…
Spojrzałem na jej mocno wydekoltowane piersi.
– A masz ochotę na flirt?
– Nie, Madderdin – roześmiała się. Dziwne, ale w tym mieście, gdzie mało kto dbał o zęby, ona miała je śnieżnobiałe, równe i mocne. – Wiesz przecież, co ja lubię.
Wiedziałem. Lonna lubiła młodych, niedoświadczonych chłopców i młode, niedoświadczone dziewczęta. Zresztą ja też nie przepadałem za dojrzałymi kobietami, tak więc tylko pokiwałem głową.
– Mów – powiedziała.
– Szukam Bulsaniego.
– Widzę, że szukasz wielu ludzi, Mordimer – zauważyłem, że spoważniała. – Skąd przyszło ci do głowy, że wiem, co dzieje się z naszym przyjacielem, prałatem?
– Bo on był u ciebie, Lonna. Przedwczoraj, może trzy dni temu, wczoraj raczej nie, prawda?
Milczała.
– Pytał o miejsce, gdzie można się bezpiecznie zabawić. Przeczekać miesiąc, może dwa lub trzy w towarzystwie kilku miłych panienek, czy nie tak? – oczywiście blefowałem, ale Bulsani naprawdę mógł tak postąpić.
Nadal milczała.
– Lonna?
– Nie, Mordimer – odparła – mylisz się. Naprawdę. Bulsani wyjechał z miasta, a ja nie wiem gdzie. Ale…
– Ale? – zapytałem po chwili milczenia
– Sto dukatów – powiedziała – i dowiesz się wszystkiego, co i ja wiem.
– Zwariowałaś? – roześmiałem się. – Nie dostałem aż tak dużej zaliczki.
– No to nie.
Zastanowiłem się. Lonna nie naciągałaby mnie w tak prymitywny sposób. Coś musiała wiedzieć.
– Posłuchaj, moja droga, może jakiś podział zysków?
– Nie.
I już wiedziałem wszystko. Ta szybka odpowiedź była tak zdecydowana, że Lonna musiała wiedzieć, iż zysków nie będzie. A jak nie będzie zysków, to znaczy, że szacowny prałat przeputał całą forsę. Cztery i pół tysiąca dukatów było jednak kupą grosiwa. Nie tak łatwo puścić ją z dziwkami, łatwo za to przegrać. Ale Bulsani grał bardzo ostrożnie i niemożliwe, by zmarnował w dwa dni tyle pieniędzy. Dokonał więc zakupów. A co mógł kupować u Lonny?
– Ile zamówił dziewczyn? – zapytałem.
Lonna spojrzała na mnie ze strachem.
– Jesteś diabłem, Mordimer – powiedziała – ale nawet ty nie dowiesz się, gdzie je kazał dostarczyć.
– Wszystko jest kwestią motywacji – powiedziałem – ale rzeczywiście wolałbym się tego dowiedzieć od ciebie.
– Mordimer – powiedziała jakimś takim żałosnym tonem. – Nie mieszaj się w to wszystko i nie mieszaj mnie.
Lonna była przestraszona. Świat najwyraźniej stawał na głowie, a mnie wcale się to nie podobało. Zwłaszcza, że gdzieś zaginęli Kostuch i bliźniacy, do których, mimo ich wszystkich wad, byłem jednak przywiązany.
– Moja droga – zbliżyłem się do niej i objąłem, a w tym uścisku było równie dużo czułości, jak siły. – Kiedy ja stoję po jednej stronie barykady, a ktoś inny po drugiej, można podjąć tylko jedną, słuszną decyzję. Zgadujesz, jaką?
Próbowała się uwolnić, ale równie dobrze mogłaby siłować się z drzewem.
– Lonna, musisz mi powiedzieć.
– A jak nie? – tchnęła mi prosto w ucho – Co mi możesz zrobić, Mordimer?
Puściłem ją i usiadłem w fotelu. Zacisnęła zęby i widziałem, że ostatkiem sił panuje nad sobą, by nie kazać mi iść w diabły. Ale jeszcze nie skończyliśmy rozmowy i wiedziała o tym.
– Jaką bajeczkę chciałaś mi sprzedać za sto dukatów? – zapytałem.
Milczała i patrzyła takim wzrokiem, jakby chciała mnie zabić. Wielu ludzi tak już na mnie patrzyło, więc się nie przejmowałem. Zwłaszcza, że później zwykle ja ich musiałem zabijać.
– Gdzie je kazał dostarczyć, Lonna? Posłuchaj mnie uważnie. Może nie jestem wielką fiszą w tym mieście, ale potrafię zatruć ci życie. Wierz mi, że mogę to zrobić. Nic szczególnego, ale goście zaczną omijać twój domek szerokim łukiem. A bez gości i bez pieniędzy staniesz się nikim. Być może szepnę też słówko biskupowi. Myślisz, że kilka nalotów biskupiej straży przysporzy ci popularności?
Lonna rozmyślała nad tym, co powiedziałem, i wiedziałem, że muszę jej dać trochę czasu. Rozważała, czy ma wystarczająco mocne plecy, aby zupełnie mnie zlekceważyć. Tylko, widzicie moi mili, rozsądni ludzie bardzo rzadko pozwalają sobie na lekceważenie inkwizytorów. Nawet jeśli tym inkwizytorem jest tylko biedny Madderdin, wasz pokorny i uniżony sługa. Nigdy nie wiadomo, co się stanie i nigdy nie wiadomo, czy pewnego wieczoru przyjaciele w czarnych płaszczach nie zastukają do twoich drzwi. A wtedy lepiej, aby byli ci przychylni. To zresztą rzadko kiedy pozwalało przeżyć, ale przynajmniej godnie umrzeć. Jeśli śmierć w ogóle może być godna.
Tak więc ona sobie spokojnie myślała, a ja bez pośpiechu popijałem winko. W końcu zdecydowała się.
– Kupił sześć dziewczyn – powiedziała – ale to było specjalne zamówienie.
– Dziewice? – nawet nie zapytałem, a w zasadzie stwierdziłem.
– Skąd wiesz? – Otworzyła szeroko oczy.
– Co z nimi zrobił? – Nawet nie chciało mi się odpowiadać.
– Kazał załadować je na barkę płynącą na północ – odparła po chwili. – Wiem, bo Grytta eskortował ich do portu.
– Zawołaj go – rozkazałem.
– Mordimer, ja cię proszę, nie mieszaj mnie w to wszystko – prawie że jęknęła i była urocza z tą bezradnością. Oczywiście, jeśli ktoś dawałby się nabrać na tak proste sztuczki. Ale przynajmniej była na tyle przestraszona, by zacząć je stosować. A to już coś.
– Grytta zobaczył tam coś, prawda, Lonna? Coś, co ci się bardzo nie spodobało. Pozwolisz mi zgadywać, czy jednak zawołamy Gryttę?
Dolałem sobie hojnie wina, bo było naprawdę smaczne. Wystarczająco cierpkie i orzeźwiające, ale nie zostawiające na języku tego chłodnego, metalicznego posmaku, świadczącego, iż nie leżakowało we właściwej beczce lub winnica była nie dość wystawiona na promienie słońca. Nie byłem bynajmniej koneserem win, ale lubiłem od czasu do czasu napić się dobrego trunku. Zwłaszcza, że miałem w życiu aż nadto okazji, by pijać trunki podłe. Zresztą samo Pismo mówiło przecież: „A wino rozweseliło serce człowiecze”. Nie miałem nic przeciwko temu, by być wesołym.
Lonna westchnęła, wstała i pociągnęła jedwabny sznurek wiszący koło drzwi. Po chwili do pokoju wczłapał Grytta. Jak zwykle z wyrazem oddania i skupienia na twarzy.
– Powiedz panu Madderdinowi, co widziałeś w przystani – rozkazała zmęczonym tonem.